W sztabie Lewicy panował umiarkowany entuzjazm, choć trudno było nie wyczuć nuty goryczy. Ostatnie sondaże dawały lewicowej koalicji lepsze notowania, nie mówiąc o popularnym twitterowym „bazarku”, na którym internauci podają rzekome przecieki z komisji wyborczych. Tam poparcie dla bloku zarządzanego przez Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia i Adriana Zandberga sięgało momentami powyżej 15 proc. poparcia. Trudno zatem, żeby działacze, zobaczywszy w niedzielny wieczór, że ostatecznie zostało to przekute w niecałe 12 proc., nie poczuli, że spada na nich zimny prysznic.
Nie najlepsze poparcie przekłada się nie tylko na liczbę miejsc w Sejmie, ale też stawia pod znakiem zapytania dalszą współpracę trzech ugrupowań. Pytani o to, czy nie mają poczucia, że w pojedynkę lub w sojuszu z Platformą Obywatelską osiągnęliby lepszy wynik, działacze SLD stanowczo zaprzeczali. – Najważniejsze, że wprowadzamy do Sejmu ponad 40-osobową ekipę. Tego, czy stworzymy jedną partię, nie wiem. Teraz już nie jesteśmy dla siebie anonimowi, musieliśmy współpracować w regionach i ta współpraca układała nam się dobrze. Chciałbym podkreślić, że unifikacja nie zawsze przynosi dobre efekty. Zbiór trzech różnych ugrupowań może przynosić nieoczekiwane pozytywy. Gdybyśmy wcześniej funkcjonowali w ten sposób, to na pewno uniknęlibyśmy takiej pomyłki jak z Magdaleną Ogórek – mówił POLITYCE Robert Kwiatkowski, otwierający listę Lewicy w Toruniu. Wtórowała mu Anna Maria Żukowska, rzecznika SLD i numer 2 na warszawskiej liście Lewicy: – Arytmetyka mówiąca, że z PSL czy PO odnieślibyśmy lepszy rezultat, jest po prostu błędna. Po wyborach na pewno będziemy dalej ze sobą współpracować, ale nie wiemy jeszcze w jakiej formule. Wynik powyżej 10 proc. mnie osobiście cieszy.