Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Powrót lewicy to dopiero początek

Wieczór wyborczy w sztabie lewicy 13 października 2019 r. Wieczór wyborczy w sztabie lewicy 13 października 2019 r. Leszek Zych / Polityka
Dla lewicy stawką w tych wyborach było przede wszystkim dowieźć wynik z początku kampanii. Po doświadczeniach Ryszarda Petru i Wiosny wiedzieliśmy, że to się nie musi udać – rozmowa z analitykiem politycznym Tomaszem Karoniem.

ŁUKASZ LIPIŃSKI: – Po co w ogóle lewica polskim wyborcom? Cztery lata dawali sobie bez niej radę.
TOMASZ KAROŃ: – Lewica jest potrzebna, bo taki jest standard w Europie. To powrót do normalności.

Czytaj też: Czy opozycja utrzyma większość w Senacie

W większości państw Europy lewica jest w kłopotach.
Jest w kłopotach, ale jest. Wyborcy, z którymi rozmawialiśmy w trakcie kampanii, w ten sposób uzasadniali chęć głosowania na lewicę. Ale lewica ma też unikalny projekt, który łączy – jak podkreślali liderzy – bezpieczeństwo socjalne i wolność. Jest naturalnym konkurentem PiS w sporze o wizję państwa.

W tej kampanii zrodziła się oś podziału między konserwatywną wizją państwa a nowoczesnym państwem dobrobytu, podkreślam to, dla wszystkich. Model PiS nie był dla wszystkich. Zapowiadając duże podwyżki płacy minimalnej i nie wyjaśniając, co z płacami nieco lepiej zarabiających, partia Jarosława Kaczyńskiego popełniła duży błąd, wystraszyła dużą część niższej klasy średniej. Ci ludzie mówili nam, że boją się stać tymi, którzy najmniej zarabiają. Że zaraz do nich doszlusują ci teraz najgorzej zarabiający.

12,6 proc. głosów w wyborach do Sejmu to sukces czy porażka?
To zapowiedź lepszych wyników w przyszłości. To powrót lewicy do Sejmu, i to w nowych dekoracjach, z ciekawym konceptem „trzech pokoleń lewicy”, który współtworzyłem. To „parasol”, który pozwala budować coś na przyszłość, niezależnie od tego, jaki instytucjonalny kształt przybierze.

O co chodzi z tymi trzema pokoleniami? Jest starszy Czarzasty, ale Biedroń i Zandberg to się od siebie tak bardzo wiekiem nie różnią.
Trzy pokolenia lewicy to trzy sposoby postrzegania świata. Jest Włodzimierz Czarzasty i doświadczenie, Robert Biedroń i temat LGBT oraz Adrian Zandberg i kwestie społeczne. To także myślenie w kategoriach czasu: Czarzasty to tradycja, Biedroń – teraźniejszość, a Zandberg – przyszłość. A także różne drogi dojścia do lewicy: Czarzasty przez ruch studencki, Biedroń to chłopak z prowincji, który przeszedł przez szkołę zawodowych polityków i potrafił w Słupsku z sukcesem zawalczyć o godność miasta, Zandberg to konsekwentny facet z charakterem, działacz społeczny, uczestnik protestu robotników w Ożarowie. To wszystko się w kampanii uzupełniało.

Karol Marks mówił, że filozofowie dotychczas rozmaicie tylko interpretowali świat, idzie jednak o to, aby go zmienić. Ale nie miał do końca racji albo źle go czytamy. Bo wszystko zaczyna się od pracy lub, jak kto woli, myśli, ożywiania zastygłych słów, ustanawiania nowych sensów, nazywania rzeczy po nowemu. Słowa zmieniają świat. Lewica zaczęła te słowa i ich znaczenie redefiniować.

Przed kampanią pojechaliśmy z Zandbergiem robić badania jakościowe do Siedlec. Rozmawialiśmy na fokusach z dawnymi wyborcami lewicy w wieku 60+, którzy potem przeszli do PO. Opowiadali z sentymentem złotą legendę PRL. Ośmielił ich koncept spotkania trzech pokoleń – młodzi politycy lewicy uwiarygodnili, afirmowali ich świat, za którym nikt się do tej pory w wiarygodny sposób nie ujął. Mówili, że wtedy byli młodzi, czuli się bezpiecznie. Opowiadali o symbolach statusu z tamtych lat.

Czytaj też: Jedna trzecia posłów to debiutanci

M2, meblościanka i mały fiat 126p?
Duży fiat 125p, bo to był symbol sukcesu. Opowiadali o darmowych mieszkaniach, wyjazdach na kolonie, braku lęku przed bezrobociem, stabilizacji. Ludzie mają prawo do takich wspomnień, ale samo SLD im tego nie dawało.

PRL to taki dorobek, do którego naprawdę warto się dziś odwoływać?
Jest przywilejem wielkich jednostek i ruchów społecznych stać się winnym w historii. Lewica, która nie będzie rozumiała swojej przeszłości, nie ma szans. Wszystkie błędy są też historią lewicy, uciekanie od nich jest błędem. Razem to dobrze przećwiczyło: będąc na wyraźnej ideowej kontrze do SLD, nie miało zakorzenienia w historii. Dopiero w zestawieniu z innymi nurtami tworzy to pewną całość.

Dzięki temu konceptowi młodym ludziom w Siedlcach łatwiej było mówić o rynku pracy. Do tej pory – a realizuję pomiary jakościowe od lat 90. – nie słyszałem tak ostrych wypowiedzi na temat jego niedostatków: braku podmiotowości, braku poczucia, że moja praca jest rozwijająca i przynosi profity. Jeszcze nigdy nie słyszałem od przedstawicieli młodego pokolenia, którzy działają na lokalnych rynkach pracy poza aglomeracjami, tylu narzekań na brak mieszkań, że młodzi muszą wydawać trzy czwarte pensji na najem.

Ten koncept ośmielał ludzi do mówienia. Potem został rozbudowany o ostrą oś podziału z PiS o kształt państwa dobrobytu. Podczas badań np. wyborcy Platformy z dużych miast sami spontanicznie zaczynali mówić o Danii czy Szwecji jako punkcie odniesienia, i to wyłączało im lęk przed kwestiami socjalnymi. O ile lewica, szczególnie Razem, mogła tych wyborców przerażać radykalizmem, o tyle przykład Skandynawii wyłączał te lęki. Wracając do Marksa i z nim trochę polemizując: to słowa i idące za nimi wyobrażenia zmieniają świat, dopiero później przychodzi czas na wystrzał, który już tylko ogłasza zmianę władzy.

Baczyński: Polska polityka na nowo ruszyła z miejsca

Kto jest kluczowym konkurentem dla lewicy? Prawica, czyli PiS, czy liberalne centrum, czyli PO? Z kim chce się ścigać?
Lewica podczas kampanii zdecydowała się wyeksponować podział z PiS. Dlaczego to zrobiła? Bo do tej pory wszystkie linie podziału były zbudowane między PO i PiS. Lewica, nie atakując Platformy, musiała stworzyć nową, własną oś podziału.

Po wyborach musi zachować ten koncept zjednoczeniowy, żeby zaistnieć w Sejmie w różnych konfiguracjach instytucjonalnych, z silną osią podziału z PiS. Platforma też będzie się zmieniać i ostra walka z PO dzisiaj się lewicy nie opłaca. Nawet jeśli taktycznie mogłaby doprowadzić do „efektu Petru”, przejęcia wyborców z Platformy, to w dłuższej perspektywie ograniczyłaby możliwości współpracy z progresywnym nurtem w PO. Może wykopać zbyt wiele rowów.

Poza tym można co prawda przejąć teraz hurtowo wyborców liberalnych, a przed następną kampanią – jeśli powstanie jakaś nowa partia progresywna, ale nie lewicowa – ich stracić. Lewica powinna przyciągać wyłącznie tych wyborców, którzy mogą utożsamić się w pełni z jej projektem i zostaną już z nią na stałe. To jest obecnie jej największe wyzwanie.

Z badania Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego wynika, że wielkomiejscy wyborcy lewicy są bardziej antypisowscy niż wyborcy PO.
Tak. Wróciłbym jednak do publicystycznego tytułu tego badania o „cynicznych wyborcach”. Myślę, że autorzy już by go tak nie nazwali, bo pobrzękuje w tym podział na „panów” i „chamów”. Świat „panów” i „chamów” się kończy – to zła wiadomość dla Platformy i PiS, bo coraz trudniej będzie im straszyć wyborcami strony przeciwnej.

Po wprowadzeniu 500 plus, w tym na pierwsze dziecko, ci różni, dotychczas obcy sobie ludzie się poznali, zobaczyli, spędzili wakacje w jednym miejscu. Podczas badań widać było, że wyborcy lewicowi odrzucili ten podział i szukali innego. I znaleźli go w lewicy, w jej inteligenckim projekcie. To postawa, o której wyborcy lewicowi podczas kampanii mówili: jedźcie na prowincję rozmawiać z wyborcami PiS. Ich da się przekonać, tylko poszukajcie dobrych argumentów.

Czytaj też: Nadchodzi zielona fala

Taka postawa z Żeromskiego? „Siłaczka”?
Tak. Pamiętajmy, dlaczego lewica jeździła na prowincję. Na razie tam za dużo nie uzyskała, ale to gra na przyszłość. Wyborcy wielkomiejscy tego wymagali od lewicy, bo oczekiwali od niej wpisania się w ten odradzający się powoli inteligencki etos, w którym sami chcą uczestniczyć, a po drugie, taka jest rola lewicy – odkleić wyborców od PiS, a młodym nie pozwolić na stałe pozostać przy Konfederacji.

To był do tej pory główny zarzut wobec lewicy, która stała się projektem elitarnym i wielkomiejskim. Jakąś siłę na prowincji miał tylko SLD dzięki tradycyjnemu elektoratowi. Razem chciało, żeby głosował na niego prekariat, a głosowała wielkomiejska klasa średnia.
Zandberg już wie, że prekariuszem się nie jest, prekariuszem się bywa. Fałszywa świadomość podsuwa ludziom tłumaczenie, że prekariat jest wolnością, czymś ciekawym. Prekariuszem się stajesz, gdy sobie uświadamiasz, że masz za krótką kołdrę. Ale nie zawsze o tym myślisz, bo chcesz być „wolnym specjalistą”, a nie prekariuszem. Co nie zmienia faktu, że lewica na razie pozostaje projektem wielkomiejskim.

Lewica musi też przepracować temat LGBT. Na razie na pracy lewicy w tej kampanii dużo zyskał PSL. Im więcej wyborców się odklejało od Platformy, tym ludowcy mieli większe szanse na dobry wynik. Wyborcy patrzyli na lewicę, widzieli tam temat LGBT i zostawali przy konserwatywnym PSL.

Lewica musi z tematu LGBT zrobić symbol sprzeciwu, tak jak PiS zrobił symbol z żołnierzy wyklętych i kotwicy Polski Walczącej. LGBT musi stać się szerszym projektem: jest sztandarem, pod którym gromadzą się też kobiety, ludzie niezadowoleni z rynku pracy, ludzie, którzy stawiają na protest. I to może być czytelny symbol tych spraw i wyrażania tych aspiracji.

Spór wokół edukacji seksualnej przekłada temat LGBT na coś bliskiego każdemu wyborcy: bez edukacji moje dziecko będzie zagrożone, bo nie dowie się o ryzykach związanych z życiem seksualnym.
W tej kampanii nie zostało to zrobione m.in. z powodu poprzedniej, europejskiej, w której temat LGBT zatapiał pewne projekty. Ale temat trzeba podjąć. Lewica musi z LGBT zrobić sztandar innych ważnych spraw, sztandar emancypacji, równości, ale też edukacji.

Stawką w tych wyborach było przede wszystkim dowieźć do końca wynik z początku kampanii. Po doświadczeniach Ryszarda Petru i Wiosny wiadomo było, że to się nie musi udać. Petru po konwencji na Torwarze wiosną 2015 r. miał 14 proc., potem zszedł do 1 proc. i odbił się do 7,6 proc. w wyborach. Podobnie Wiosna – miała na początku 14 proc. i nie dowiozła swojego projektu w wyborach europejskich.

Czytaj też: Lewica stoi przed szansą, ale czy z niej skorzysta

Chodziło o to, żeby nie stracić tego, co lewica zyskała na początku kampanii dzięki efektowi zjednoczenia i nowości.
To był główny cel, ale nikt tego nie widział. Tu bardzo dobrze zachował się Czarzasty, który odegrał rolę coacha, trenera lewicy, co mu jeszcze przed kampanią rekomendowałem. Dobrze zdawał sobie sprawę, że przychodzi taki czas, kiedy trzeba mieć uczniów, następców.

Przeanalizowałem różne kampanie lewicy od czasów Lewicy i Demokratów w 2007 r. W każdej z nich im bardziej SLD było obecne, tym bardziej traciło. Przywoływało bezwiednie złą legendę PRL. A tym razem „stara” lewica, ponieważ była opakowana młodymi ludźmi, mogła być obecna w różnych odsłonach przez całą kampanię. Ludzie SLD tym razem nie straszyli, przeciwnie, dawali temu projektowi doświadczenie, rozwagę. Także Marek Belka był osobą, która uspokajała wyborców, pokazywała, że nie jest to zwariowany, „lewacki” projekt.

Kluczem było, żeby nie odstraszyć wyborców mieszczańskich. Wiele wcześniejszych pomysłów Razem było nie do przyjęcia dla klasy średniej.
Nie były zakorzenione w tradycji ani nie miały swojego symbolu, obrazka. Proponowałem politykom lewicy – zarówno w tej kampanii, jak i w 2007 r., gdy pracowałem dla LiD – spotkanie z politykami ze Szwecji i powrót do Polski promem. Chodziło o zwizualizowanie nowoczesnego państwa dobrobytu dla wszystkich. Zabrakło na to czasu. Ale nic straconego, przed lewicą kluczowe podwójne wybory w 2023 r.

A jakie mamy gwarancje, że posklejana z trzech pokoleń lewica w ogóle się utrzyma jako jeden projekt? Zandberg już zapowiedział odrębne koło poselskie Razem. Ludowe jest tylko SLD, inna jest Wiosna, inne Razem.
Te różnice mogłyby stanowić wadę, ale w ramach tego konceptu stają się zaletą. Co nie znaczy, że w tych obawach nie ma ziarna prawdy. Gdyby nie było na lewicy jednego atrakcyjnego konceptu „trzech pokoleń”, każdy ruch instytucjonalny – brak formalnego zjednoczenia czy też budowa jednej partii niwelującej różnicę – mógłby być niebezpieczny. Jeśli koncept się nie zawali i będzie łączył dalej, to w grę wchodzi każda forma instytucjonalna. Koncept „trzech pokoleń lewicy” będzie w tym wypadku odgrywał – niezależnie od formatu, sposobu poukładania się w Sejmie – rolę marki parasolowej.

Lewica musi stać się także ludowa – albo nie będzie jej wcale. Jeśli pozostanie wielkomiejska, nie będzie mogła zawalczyć z PiS o hegemonię. To też jest najważniejsze teraz wyzwanie. I lewica ma tu potencjał. To doświadczenie dorosłych, ale i coraz większe doświadczenie młodych. Sztab Wiosny w ciągu roku zrobił dwie kampanie, jedną nieudaną, drugą udaną. Zgromadzili ogromną wiedzę, mają świadomość sukcesów, ale też licznych błędów – i ta wiedza będzie procentować. W pewnym momencie lewica stanie się jednym organizmem i włączy w zasięg oddziaływania bliskie jej ideowo ruchy ekologiczne, lokatorskie i miejskie.

Czytaj także: Partie po wyborach dostaną miliony złotych. Ale nie wszystkie

Koncept to fajna rzecz, ale mogą go rozsadzić indywidualne ambicje polityków, w tym trzech tenorów lewicy. Jest dużo powodów, dla których liderzy mogą się pokłócić: organizacja w Sejmie, wspólny kandydat w wyborach prezydenckich, pieniądze…
Polska polityka uczy jednego: ciężko utrzymać jedność i współpracę. Ale jest coś takiego jak wspólnota boju. Oni przez nią przeszli, a to bardzo wiąże. Poprzez koncept liderzy lewicy są dobrze obsadzeni w swoich rolach, które się uzupełniają. Wiedzą też, jakie mają słabości i co im dają partnerzy.

Bo idąc oddzielnie dalej, Zandberg jest jak na polskie warunki zbyt radykalny, Biedroń zbyt otwarty obyczajowo, a Czarzasty obciążony negatywną wizją przeszłości. Tylko w tym projekcie Zandberg nikogo nie straszy, Biedroń nie jest na pokaz, tylko staje się poważnym politykiem, a Czarzasty ma złotą legendę PRL.

Wśród nich jest też kobieta, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która jest wyrazistą postacią. Ma swoje zdanie, ciekawą polityczną agendę, może być kobiecą twarzą lewicy. Przy silnej kobiecie mężczyźni inaczej się układają.

Z całym szacunkiem do Dziemianowicz-Bąk, jej rola na lewicy jest zupełnie nieporównywalna do liderów trzech partii.
Osiągnęła świetny wynik, wchodząc do Sejmu z ostatniego miejsca listy we Wrocławiu. Pokazała, że ma siłę, pomysł i potencjał. Może nas jeszcze zaskoczyć. Idzie czas kobiet, a w polskiej polityce są one coraz mocniejsze.

I co dalej? Lewica będzie budować na swoim wyniku do Sejmu czy zacznie się wykrwawiać? PiS umie rozgrywać podziały w opozycji.
Jest naturalne, że konkurent znajduje się najbliżej ciebie. I to normalne, że w polityce wykorzystuje się każdą okazję. Ale stawka jest dla lewicy, jak rozumiem, wyższa: pokonanie PiS. Lewica musi rosnąć, ale na razie niekoniecznie liczbą wyborców, ale siłą pomysłów, argumentów w walce z partią Kaczyńskiego. To polityka prowadzona z myślą o przyszłości.

Czytaj także: Kwaśniewski, Czarzasty i nowe pokolenie

Horyzont polityczny wyznaczają nam wybory prezydenckie. Jak do tego czasu lewica powinna wykorzystać fakt, że weszła do Sejmu?
Największym ryzykiem dla lewicy byłoby, gdyby opozycja już po ostatnich wyborach mogła się pokusić o stworzenie rządu. To byłoby dla młodej lewicy zabójcze. Stawką dla Zandberga, ale też dla Biedronia było wprowadzenie nowych posłów, bez doświadczenia parlamentarnego. Sejm powinien być miejscem, gdzie nauczą się polityki albo przynajmniej będą mogli ją z bliska obserwować.

Żeby zdobyć władzę, opozycja musi się lepiej uzbroić, nabrać doświadczeń, stworzyć atrakcyjny projekt, stać się atrakcyjna nie tylko dla wyborców wielkomiejskich, ale też elektoratu ludowego. To olbrzymia praca. Celem lewicy jest zwycięstwo w homeryckim boju z PiS. Nie w walce o pognębienie przeciwnika i pokazanie, że są „chamami”, bo taka narracja tylko umacnia elektorat PiS.

Podział „pany–chamy”, który nie dawał opozycji nic poza dobrym samopoczuciem, musi być zastąpiony bardziej inkluzywnym, który lewica może w przyszłości zaproponować. To dobry punkt wyjścia.

Tomasz Karoń – analityk trendów społecznych i rynkowych, badacz rynku, strateg polityczny. Podczas kampanii parlamentarnej 2019 r. pracował dla Lewicy, przygotował też ekspertyzy i realizował badania jakościowe dla PSL.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną