Okazało się, że za formacją Jarosława Kaczyńskiego nie stoi potężny suweren, który przytłaczającą większością głosów zatwierdził sposób sprawowania władzy. Aby uzyskać tę miażdżącą przewagę, PiS użył po raz pierwszy w historii Trzeciej Rzeczpospolitej tak wielkich transferów finansowych, w sposób bezprecedensowy wykorzystał poparcie mediów publicznych. I ledwo utrzymał większość w Sejmie.
To otwiera nowy polityczny sezon w inny sposób niż ten, który zaczął się przed czterema laty. Obóz władzy wie, że zaciągnięte w kampanii zobowiązania są trudniejszym kontekstem rządzenia niż ulubiona fraza premier Beaty Szydło „przez osiem ostatnich lat”, wskazująca na błędy i zaniedbania koalicji PO-PSL. Nie może przy tym dokonać korekty strategii, zrzucić winy na kogoś ze sztabu lub z rządu. Za tę kampanię i za strategię ostatnich czterech lat odpowiada bowiem Jarosław Kaczyński. A jego hegemonia polityczna jest jedynym niewzruszonym punktem stałym całego ugrupowania. To będzie utrudniać rozmowę o korekcie i diagnozę nowej sytuacji PiS. A składa się ona z nowych warunków rządzenia i nowych reguł politycznej rywalizacji. Pojawiła się bowiem nowa opozycja, nowy układ sił w Senacie i wreszcie – nowi wyborcy.
Inny Sejm
Przewaga kilku głosów w Sejmie nie będzie tym samym co poprzednio. Przez ostatnie cztery lata PiS mógł wielokrotnie korzystać z dodatkowego poparcia, udzielanego partii rządzącej przez posłów wybranych z list Kukiz’15. Część z nich niemal od razu przeszła na stronę władzy, część podjęła współpracę – dość często popierając inicjatywy rządzących. A część głosowała raz tak, a raz inaczej, dając Kaczyńskiemu poczucie bezpieczeństwa. Dziś bardzo trudno wyobrazić sobie podobną sytuację. Szansą Konfederacji i PSL na powiększanie elektoratu jest ostra polemika z rządem, twarda walka o tych wyborców PiS, którzy rozczarują się do tej formacji.