Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Aby dobra zmiana rosła w siłę, a ludzie żyli lepiej

Tzw. dobra zmiana dba o to, aby niektórym żyło się dostatniej. Można się jednak spodziewać, że socjal jest na kredyt, a jeśli tak, to pisowska prosperity może skończyć się jak gierkowski dostatek. Tzw. dobra zmiana dba o to, aby niektórym żyło się dostatniej. Można się jednak spodziewać, że socjal jest na kredyt, a jeśli tak, to pisowska prosperity może skończyć się jak gierkowski dostatek. Kancelaria Prezesa RM
Tzw. dobra zmiana funduje nam wirtualnie wygodne i bogate posłania, iluzoryczne bezpieczeństwo, a za to prawdziwą i reglamentowaną wolność, a wszystko po to, aby nam żyło się lepiej.

Tak, tak, tytuł jest parafrazą znanego powiedzenia Gierka: „Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Tzw. dobra zmiana na pewno dba o to, aby niektórym żyło się dostatniej. Można się jednak spodziewać, że socjal jest na kredyt, a jeśli tak, to pisowska prosperity może skończyć się jak gierkowski dostatek.

Już są tego pierwsze oznaki. Pan Morawiecki tonuje zapowiedzi (np. miał być budżet bez deficytu, a możliwe, że stanie się inaczej – zamieniłbym „możliwe” na „konieczne”), paliwa stopniowo drożeją (wygląda na to, że Orlen zamroził ceny w okresie bezpośrednio przedwyborczym), sprawa składek na ZUS ciągle jest niejasna, dodatkowa emerytura została przesunięta o rok i nie obejmie wszystkich, a wedle plotek wprawdzie prąd nie podrożeje jako taki, ale wzrosną tzw. opłaty przesyłowe.

Pisowskie państwo dobrobytu

Wprawdzie dobrozmieńcy nadal rozprawiają o polskiej wersji państwa dobrobytu i dmą w róg obfitości, ale (parafrazując Leca) chyba jest pusty. Zapewne dla niektórych będzie nadal dostatecznie pełny – wiadomo, rząd sam się wyżywi, jak niegdyś zapewniał p. Urban, a potem zostało to powtórzone w elegantszej formie („Teraz, k..., my”) przez p. Kaczyńskiego, który przypisuje autorstwo tej wyszukanej myśli p. Kuchcińskiemu. Nie ma jednak wątpliwości, że ten ostatni (i nie tylko on) zastosował je zarówno w powietrzu, jak i na lądzie (może i na wodzie, ale na razie nie ma na to świadectw, przynajmniej w przypadku byłego marszałka Sejmu).

Byłoby jednak niesprawiedliwością twierdzić, że tzw. dobra zmiana sprowadza jakość naszego życia do dostatku mierzonego pieniądzem, albowiem „lepiej” obejmuje także „bezpieczniej” i odnosi się do wartości duchowych. Tak więc to, że ludzie żyją lepiej, znaczy, że jest bezpieczniej oraz mają gwarancję przestrzegania tego, co słuszne. Ma być bowiem tak, że zrealizuje się nasz model państwa dobrobytu, ale Polska jako wyspa wolności rozszerzy się i obejmie pokaźne terytorium, może nawet cały świat. Ma już zresztą silny przyczółek w Budapeszcie.

Czytaj także: Mamy półpaństwo i półwładzę

Uprawnienia dla pieszych? Na razie nie

Przechodzę do szczegółów. Pan Weber, wiceminister od infrastruktury, wyjaśnia: „Wiele rzeczy w Polsce nie dzieje się tak jak w Europie Zachodniej. Czasami niestety, czasami na szczęście. Jeżeli są pozytywne przykłady rozwiązań prawnych w obszarze bezpieczeństwa ruchu drogowego w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii, to je powielamy, jeśli mamy przekonanie, że zadziałają. Jeśli go nie mamy, to nie. Tak jest w przypadku zwiększenia praw pieszych na przejściach. Przynajmniej na dziś”.

Problem polega na tym, że w większości krajów UE pieszy ma pierwszeństwo na tzw. pasach, jeszcze stojąc przy krawężniku, a w Polsce dopiero, gdy wejdzie na przejście. Specjaliści z zakresu psychologii i fizjologii zwracają uwagę, że polski system jest niezgodny z prostymi obserwacjami na temat sposobu reagowania ludzi, ponieważ gdy dana osoba wejdzie na pasy i widzi jadący samochód, który nie zwalnia, ma problem z wyborem dalszego zachowania: iść dalej czy nie.

Podobnie jest z kierowcą: zaczyna medytować, czy jechać dalej, nawet zwiększając prędkość, czy jednak się zatrzymać. Wszelako p. Weber, absolwent prawa jednej z prowincjonalnych uczelni niepublicznych, wie lepiej. Skąd? Zapewne z okien pociągu i głowy własnej, jak mawiano w II RP.

Jakie są statystyki i fakty? W Polsce jest dwa razy więcej śmiertelnych ofiar (w przeliczeniu na milion mieszkańców), niż wynosi średnia w UE. W 2017 r. na pasach zginęło 259 osób – 82 proc. wypadków zdarzyło się z winy kierowców, głównie z powodu zwiększenia prędkości przed przejściami dla pieszych. Ministerstwo Infrastruktury ukrywa statystyki, a p. Weber truje od rzeczy, że nie ma przekonania do zwiększenia uprawnień pieszych „przynajmniej na dziś”.

Czytaj także: Czas na pieszych?

Rządowe procesje jeżdżą bez przeszkód

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy – piesi lub zmotoryzowani – nie czują się bezpieczni. Przypominam, że kilka lat temu żandarmeria wojskowa wstrzymała ruch, aby p. Kownacki, ówczesny wiceminister obrony narodowej, mógł przekroczyć Al. Ujazdowskie w niedozwolonym miejscu – podobno był tak zajęty strategicznymi myślami o obronności kraju, że nie mógł ich przerwać dla normalnego przejścia ulicy.

Kilka dni temu byłem świadkiem takiej scenki. Ulica Nowy Świat w Warszawie, tuż przed godz. 15 po południu. Od strony Krakowskiego Przedmieścia w kierunku Alei Jerozolimskich jedzie kolumna w składzie: limuzyna z kogutami, limuzyna „normalna”, limuzyna z kogutami. Na trasie rozstawione są radiowozy (widziałem dwa) blokujące ruch innych pojazdów, zwłaszcza autobusów, aby rządowa „procesja” przejechała bez przeszkód.

Jak widać kulsony (pardon: stróże porządku publicznego) są zajęci czymś innym (krótko mówiąc, implementują zasadę „z drogi śledzie, bo panisko jedzie”) niż patrolowanie ulic i dróg w celu sprawdzenia, czy ich użytkownicy przestrzegają przepisów, np. (przypominam) 14 sierpnia przejechałem trasę od Juraty do Suchej Beskidzkiej (jakieś 700 km) i spotkałem 1 (słownie: jeden) patrol (w miejscu, gdzie zawsze stacjonuje), aczkolwiek policja zapowiadała częste i intensywne kontrole tego dnia, w okolicy którego (dokładnie 19 sierpnia) p. Becia S. raczyła spowodować kolizję w Krakowie.

Sprawa była chyba okrutnie poważna, bo na miejsce szybko przybyły „kulsońskie” radiowozy, trzy wozy Straży Pożarnej i wspomniany p. Adamczyk, minister środowiska, który bawił nieopodal. Nie dziwota, że p. Szydło czuje się bezpieczna. Stosowne przepisy o ochronie najważniejszych osób w państwie wymagają (przynajmniej tak przypuszczam), żeby samochód oczekujący na VIP-a miał zapalony silnik i był gotowy do natychmiastowego odjazdu.

Pan Karczewski, mistrz zadumy i refleksji, jest praktykującym katolikiem. Zdarzyło się, że w czasie wakacji uczestniczył w niedzielnym nabożeństwie. Oczekiwała na niego limuzyna z dwoma ochroniarzami – silnik pracował w trakcie całej mszy. Nikt oczywiście się nie interesuje, ile spalin przeszło do uzdrowiskowej atmosfery. A ile zostaje wtłoczonych do stołecznej, gdy odbywa się jakaś narada przy ul. Nowogrodzkiej? I dziwić się, że urzędnik Wydziału Ruchu Drogowego w Gdańsku pisze, iż nie ma sensu stawiać znaku zakazu ruchu rowerzystów po chodniku dla pieszych, ponieważ i tak nie będzie przestrzegany, skoro najwyżsi oficjele zachowują się w wyżej opisany sposób. Nie ma wątpliwości, że wszyscy są bezpieczni, ale niektórzy są bezpieczniejsi.

Czytaj także: W miastach wciąż rządzą kierowcy

Jędraszewski miłuje po chrześcijańsku

Muszę teraz wyjaśnić niejakie niedomówienie z poprzedniego felietonu. Otóż moje przedstawienie odmowy wszczęcia postępowania przez prokuraturę wobec p. Jędraszewskiego mogło wprowadzić w błąd co do moich intencji. Podtrzymuję opinię, że prokuratorska kwalifikacja słów rzeczonego hierarchy o tęczowej zarazie jako niosących abstrakcyjne i nieokreślone zagrożenie jest kuriozalna, ale z drugiej strony nie ma podstaw, aby go pociągać do odpowiedzialności karnej na podstawie kodeksu karnego.

Art. 256 kk stanowi w §1: „Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

W przepisie tym nie ma mowy o mniejszościach seksualnych, więc gdyby nawet uznać orację p. Jędraszewskiego za nawoływanie do nienawiści wobec osób LGBT, to nie podpada ona pod zacytowany paragraf, podobnie jak pod art. 257: „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Osoby homoseksualne mogłyby ewentualnie wystąpić z oskarżeniem prywatnym na podstawie art. 216 kk (znieważenie osoby), ale musiałyby brać pod uwagę przepis §3 tegoż artykułu: „Jeżeli zniewagę wywołało wyzywające zachowanie się pokrzywdzonego, (...) sąd może odstąpić od wymierzenia kary”. Nie ma jednak wątpliwości, że osoby LGBT zachowują się wyzywająco (marsze, postulaty itp., a nawet już to, że są), a więc nie ma o czym mówić. Ponadto p. Jędraszewski miłuje po chrześcijańsku wszystkich, nawet tych (i te) z LGBT, podobnie zresztą jak pewien międzywojenny hierarcha, napominający, że katolikowi nie wolno nikogo nienawidzić, nawet Żydów. Sposób wyrażania tych wzniosłych uczuć jest pozostawiony tym, którzy je żywią.

Czytaj także: Grzechy Głódzia

Rządy a sprawa LGBT

Powyższe niech będzie wstępem do kwestii gwarantowania przez tzw. dobrą zmianę właściwego ładu moralnego, przy czym ograniczam się do kwestii wokół tęczowej zarazy. Dla sprawiedliwości trzeba zauważyć, że dobrozmieńcy tylko kontynuują politykę „swoich poprzedników”, chociaż w znacznie radykalniejszej formie. Żadna formacja rządząca w Polsce po 1989 r., nawet SLD, nie zdecydowała się na prawne uregulowanie rozmaitych problemów związanych z mniejszościami seksualnymi. Nie uczyniono tego nawet w umiarkowany sposób, np. przez uregulowanie związków partnerskich (niekoniecznie nazywanych małżeństwami). Decydowała o tym głównie presja p. Jędraszewskiego i jego kolegów.

O ile PiS mógł się obawiać utraty łask (niekoniecznie tej uświęcającej), o tyle inne opcje naiwnie łudziły się, że Kościół katolicki pozostanie neutralny w sporach politycznych. Szczególnie aktywnym hamulcowym był PSL, nieco na wyrost mianujący się opoką rozmaitych „narodowych” wartości, zwłaszcza moralnych. To nie najlepiej rokuje dla prób normalizacji sytuacji prawnej osób ze środowiska LGBT w Polsce, nawet w wersji soft.

Czytaj także: Reportaż TVP o LGBT to mokry kapiszon

PiS prowadzi młodych ku zbawieniu

Sprawa edukacji seksualnej w Polsce stanęła w Parlamencie Europejskim. Oto streszczenie dyskusji. Pani Zalewska oświadczyła: „Pan poseł Biedroń parlamentarzystów i komisję po prostu okłamał. Rząd polski nie pracuje na żadnym poziomie nad jakąkolwiek ustawą zakazującą edukacji seksualnej. Druga przykrość jest taka, że parlamentarzyści przegłosowali, że taka debata się odbędzie, choć edukacja i systemy edukacji są wyjęte spod jurysdykcji jakiegokolwiek traktatu europejskiego. (...) Edukacja seksualna jest to edukacja, która widzi młodego człowieka razem z jego potrzebami. Uczy go miłości, partnerstwa i odpowiedzialności”.

Pan Jaki wyjaśnił: „Mówimy o kryminalizacji nauczania edukacji seksualnej, ale nikt nie przeczytał projektu tej ustawy, tylko państwo przekazują nieprawdziwe informacje. To nie jest kryminalizacja edukacji. Jest to zakaz promowania pedofilii. Lepiej byłoby dla posłów i posłanek do PE przeczytać tekst projektu polskiej ustawy przed oskarżaniem kogokolwiek”.

Pani Kempa rzekła: „Panie Biedroń, stawiam pytanie, czy jest pan za propagowaniem pedofilii? Bo właśnie o tym mówi ta ustawa, o zakazie propagowania pedofilii w Polsce. Pedofilia, przypomnę panu, to jedno z najokrutniejszych przestępstw przeciwko dzieciom. System, którego pan broni, to ten schemat działania, który ma służyć przełamywaniu barier w odniesieniu do ofiary i jest wykorzystywany przed ideologię, której pan hołduje. (...) Będziemy chronić dzieci, czy panu się to podoba, czy nie. A podstawową komórką, gdzie dziecko ma się dowiadywać, jakie są procesy wychowania, jest przede wszystkim rodzina”. Potem p. Kempa odmówiła odpowiedzi na pytania, które chciano jej zadać. To krótkie resumé wyraźnie wskazuje, o co chodzi moralistom-dobrozmieńcom w ich staraniach o to, aby ludziom żyło się lepiej pod względem moralnym.

Kropkę nad i postawił p. Wiśniewski, aktywista toruńskiej „Solidarności”. Wystosował on płomienny list przed tzw. Tęczowym Piątkiem, akcją mającą uczyć tolerancji w szkołach. Oto fragment: „Jako pedagodzy jesteśmy szczególnie odpowiedzialni nie tylko za edukację i wychowanie, ale także zbawienie młodego pokolenia. Propagowanie idei dotyczącej swobodnego wyboru tzw. orientacji seksualnej jest sprzeczne z zamysłem Boga zawartym w Księdze Rodzaju Pisma Świętego”.

To nawet idzie dalej od napomnień episkopatu: „Po raz kolejny przypominamy, że sprawy kształcenia i wychowania powinny być jak najbardziej odległe od koniunktur politycznych i ideologicznych. Szkoła nie jest i nie może być miejscem na jakiekolwiek propagowanie środowisk LGBTQ. (...) »Tęczowe Piątki« w żaden sposób nie pokrywają się z zatwierdzonym przez MEN programem nauczania ogólnego. Rodzice i szkoła nie mogą pozostać bierni wobec tego problemu”. A tymczasem Tęczowy Piątek był zorganizowany głównie po to, aby uczyć tolerancji wobec innego, w tym geja, lesbijki, osoby biseksualnej czy transpłciowej. Jedno z przykazań Dekalogu (ósme z kolei) powiada: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”, ale nie dotyczy to wielu polskich katolików, w tym hierarchów. Zmasowana propaganda homofobiczna i administracyjne dyrektywy płynące z Nowogrodzkiej, MEN i kuratoriów sprawiły, że tęczowy piątek miał ograniczony zasięg, chociaż, z drugiej strony, administracja szkolna nie publikuje pełnych danych.

Czytaj także: Szkoła ma iść w patriotyzm

PiS umoralnia Europę

Trzeba jednak przyznać, że moralna „lepszość” à la PiS znajduje zrozumienie u części suwerena. Oto jeden z typowych komentarzy (autorstwa bardzo odważnego, aczkolwiek anonimowego jegomościa): „Przyjrzyjmy się zatem, kto osłabia system odpornościowy społeczeństwa. To przecież oczywiste: agresywnie wojujące pedały, liberały, libertyni, ateiści, antyreligianci, zdrajcy państwa i narodu, opozycyjne oszołomy oraz tradycyjnie Żydzi i Cykliści”.

Wpis ukazał się na blogu doktora filozofii Bukowskiego, który dodał masonów do tej wyliczanki. Można zatem domniemywać, że podziela tę koncepcję życia moralnego. Jej znamienitym wyrazem jest wizyta kulsonów (pardon – stróżów porządku publicznego) w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Przyszli sprawdzić, czy w przedstawieniu „Śmierć białej pończochy” nie ma treści mogących demoralizować młodych widzów (teatr organizuje przedstawienia dla młodzieży szkolnej z zaleceniem, że widzowie powinni mieć co najmniej 16 lat).

Chociaż policjanci nie stwierdzili niczego zdrożnego, to sam pomysł kontroli przebija wszystko, co można zobaczyć w zasadach p. Dulskiej. Lec kiedyś zauważył, że moralność upada na coraz wygodniejsze posłania. Wszystko wskazuje na to, że tzw. dobra zmiana funduje nam wirtualnie wygodne i bogate posłania, iluzoryczne bezpieczeństwo (parafrazując powiedzenie z czasów PRL: obywatele piją własne bezpieczeństwo ustami rządzących), a za to prawdziwą i reglamentowaną wolność, a wszystko po to, aby nam żyło się lepiej.

PiS zaczyna dbać o to, aby innym też było moralnie nie najgorzej. Parlament Europejski uchwalił rezolucję potępiającą plany karania osób homoseksualnych w Ugandzie nawet karą śmierci. Stu eurodeputowanych wstrzymało się od głosu, w tym całkiem pokaźna grupa dobrozmieńców. Wynik wprawdzie lepszy niż 1:27, ale także kompromitujący.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną