Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bodnar nie chce na prezydenta. Ale pomysł nie znika

Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar nie chce kandydować na prezydenta. Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar nie chce kandydować na prezydenta. Kacper Pempel / Forum
Adam Bodnar rozwiał wątpliwości i nadzieje. „Nie będę kandydował w wyborach prezydenckich” – oświadczył w środę w TOK FM. Ale pomysł obywatelskiego kandydata jest wciąż aktualny.

Słowa Bodnara to odpowiedź na komentarz Jarosława Kurskiego z „Gazety Wyborczej”, w którym postulował, abyśmy wybrali nie partyjnego, a obywatelskiego kandydata na prezydenta. I – nie wymieniając nazwiska – wskazywał, że najlepszy byłby rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.

„Marzy mi się bezstronny prezydent wszystkich obywateli. Nie PiS-u, nie KO, nie PSL-u, nie Lewicy. Taki kandydat, który przez ostatnie cztery lata czynnie wspierał ruchy demokratyczne i upominał się o praworządność w Polsce. Który jeździł od miejscowości do miejscowości, rozmawiał z ludźmi i był ich rzecznikiem (…). Marzy mi się kandydat, który bronił mniejszości – etnicznych, seksualnych, religijnych i politycznych – przed tyranią większości. Który bronił praw wierzących i niewierzących, rozdzielał państwo od Kościoła i Kościół od państwa, bronił ofiar pedofilów w sutannach i bez sutann (…). Prezydent prawnik, który stosuje prawo i rozumie jego ducha” – pisał m.in. Kurski.

Mariusz Jacicki: Kwadratura prezydentury

Adam Bodnar broni praw wszystkich

Wszystkie pochwały wobec Adama Bodnara są słuszne. Został RPO w czasie najgorszym dla praw obywatelskich innych niż socjalne. Przez władzę polityczną postrzegany był od początku jako wróg, a mimo to od czterech lat swojej kadencji przy tej władzy działa. Jeśli krytykuje, to merytorycznie. Znosi ataki, jakich nie doświadczył żaden RPO, łącznie z atakiem na jego dziecko. Jednocześnie broni praw wszystkich obywateli. Np. wolności zgromadzeń tych, którzy po uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN chcieli protestować pod ambasadą Izraela pod hasłem, że żądając jej uchylenia, Izrael wtrąca się w polskie sprawy. Władze Warszawy usiłowały zablokować teren wokół ambasady, aby uniemożliwić demonstracje, a Bodnar wydał krytykujące je oświadczenie.

Zbadał też sprawę pracownika IKEA zwolnionego za odmowę wycofania homofobicznego wpisu w pracowniczym intranecie (Inspekcja Pracy nie stwierdziła naruszeń praw pracowniczych). Zaproponował też dziennikarzowi portalu wPolityce Wojciechowi Biedroniowi wniesienie do Sądu Najwyższego kasacji w sprawie skazania za podanie nieprawdy w tekście o sędzim Wojciechu Łączewskim (Biedroń z propozycji nie skorzystał).

Adam Bodnar byłby kandydatem wymarzonym: ma doświadczenie kierowania instytucją, wiedzę prawniczą, wrażliwość na prawa człowieka, odwagę i odporność na naciski. A także poczucie sprawiedliwości i autorytet międzynarodowy, o czym świadczą nagrody, które dostawał za sposób pełnienia funkcji RPO. Byłby kandydatem lojalnym wobec obywateli, a nie wobec władzy czy jakiejś formacji politycznej. W dodatku już raz był obywatelskim kandydatem: na RPO właśnie. I spełnił wszystkie składane wtedy deklaracje.

Jerzy Baczyński: Tusk sam odchodzi. Kaczyński też powinien

Bodnar pilnuje dobrych obyczajów

Ale nie chce. I ma dobre powody. W TOK FM mówił o tym, że umawiał się na całą, pięcioletnią kadencję RPO: z organizacjami, które wysunęły jego kandydaturę, z obywatelami i z pracownikami swojego Biura.

Dobrym obyczajem jest niekandydowanie przez urzędującego RPO na wysokie funkcje publiczne, bo naraża to na pokusę wykorzystywania urzędu Rzecznika do pozyskiwania wyborców i sympatii polityków. I grozi utratą zaufania do instytucji. Do tej pory tylko jeden RPO – Tadeusz Zieliński – zdecydował się kandydować na prezydenta. Wziął w tym celu urlop bezpłatny. Mimo to był mocno krytykowany, także przez własne środowisko.

Podobnie krytykowana była RPO Irena Lipowicz, gdy zdecydowała się (nie ogłaszając tego publicznie) starać się o reelekcję. Bo wprawdzie RPO ma prawo do dwóch kadencji, ale powszechnie uważa się, że nie wypada z tego prawa korzystać, bo w ten sposób pierwszą kadencję traktuje się siłą rzeczy jako kampanię wyborczą do kadencji drugiej. A pozyskać trzeba poparcie polityków, bo to oni (Sejm i Senat) wybierają RPO.

Decyzja Adama Bodnara o niekandydowaniu na prezydenta jest więc zrozumiała. Chociaż z drugiej strony sytuacja jest nadzwyczajna, mogłaby usprawiedliwiać odstępstwo od dobrego obyczaju.

Czytaj też: Tusk oczyszcza pole. Czy opozycja zda egzamin dojrzałości?

Bodnar zostanie na dłużej?

Tyle że ta sama nadzwyczajna sytuacja powoduje komplikację. Chodzi o to, że kadencja Bodnara kończy się we wrześniu przyszłego roku. Nowego rzecznika nie da się wybrać bez zgody Senatu. A możemy się spodziewać, że propozycje PiS na nowego RPO będą podobne do tych, jakie wystawił do Trybunału Konstytucyjnego (Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz). Albo będzie to ktoś z Ordo Iuris czy innej organizacji walczącej z prawami kobiet i mniejszości.

Jest dość prawdopodobne, że będzie pat. Wtedy dotychczasowy RPO sprawuje urząd do czasu zawarcia politycznego kompromisu. Gdyby Bodnar wystartował w wyborach prezydenckich i przegrał z Andrzejem Dudą, PiS miałby pretekst, żeby uchwalić – niekonstytucyjną, ale kto mu zabroni? – zmianę ustawy o RPO, z której usunąłby przepis, że RPO pełni urząd do czasu wybrania nowego rzecznika. I wprowadził np. instytucję pełniącego obowiązki RPO wskazywanego przez marszałka Sejmu.

Oczywiście, gdyby Adam Bodnar wygrał, jako prezydent nie podpisałby takiej ustawy. Ale te scenariusze pozostaną teoretyczne, jeśli Bodnar nie zmieni zdania. A brzmiał w Radiu TOK FM raczej stanowczo.

Czytaj też: Kto może wygrać z Dudą? Sondaże u progu kampanii prezydenckiej

Kandydat obywatelski kapelusza nie zdejmuje

Natomiast sam pomysł niepartyjnego, obywatelskiego kandydata na prezydenta jest świetny. Kiedy PiS przejął władzę cztery lata temu, mówiono, że to dlatego, że ludzie mają dość polityki partyjnej. Że czas na politykę obywatelską. Z czasem te głosy ustąpiły z hasłem, że nic lepszego od partii nie wymyślono, nic lepszego nie ma i trzeba się zadowolić tym, co mamy. Byle opozycja się zjednoczyła.

Nie rozstrzygając tego sporu, urząd prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych to coś zupełnie innego niż wybory parlamentarne. Prezydent z zasady ma być ponad podziałami, bezpartyjny i niezależny. Do tej pory mieliśmy prezydentów partyjnych, którzy obejmując urząd, zdejmowali kapelusz swojej partii, a wyborcy udawali, że kupują deklarację ich partyjnej neutralności.

Kandydat obywatelski nie musiałby zdejmować żadnego kapelusza. Byłby autentycznie bezpartyjny. Kto miałby go wyłonić? Różne formalne i nieformalne grupy i środowiska miałyby swoje pomysły. A kandydaci zgłaszaliby się też sami – jak publicysta Szymon Hołownia. I to daje szanse realizacji idei obywatelskich prawyborów, od dwóch lat bez większego powodzenia proponowanej przez Obywateli RP. Kandydaci mieliby okazję przedstawić poglądy na najważniejsze społecznie kwestie i pomysły na prezydenturę. Nie byliby cenzurowani przez partie, nie musieliby się liczyć z tym, że nie mogą poprzeć takiej czy innej idei, bo zaszkodzą swojemu ugrupowaniu.

Warunkiem udziału w takich prawyborach byłoby publiczne, honorowe zobowiązanie się do niekandydowania w razie przegranej. Jeśli ktoś by tej obietnicy nie dopełnił – jego strata. Na honorze i wiarygodności wobec wyborców.

Niepartyjni kandydaci i tak się pojawią. Jak zwykle ktoś będzie chciał zareklamować swoje wkładki do butów lub zrobić sobie nazwisko. Ale gdyby formalne i nieformalne organizacje – choćby te kilkadziesiąt, które podpisywało się pod apelami w obronie niezależnego sądownictwa, osób LGBT czy przeciwko neofaszyzmowi – zgłosiło swoich kandydatów i przeprowadziło prawybory, taki obywatelski kandydat byłby jedynym niepartyjnym kandydatem z mandatem społecznym.

Mam propozycję takiej kandydatki

Udało się raz – z obywatelskim kandydatem na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich. Może się udać i drugi.

I nie byłoby to w ramach zwalczania kandydatów partyjnych. Byłaby to po prostu dodatkowa możliwość wyboru. A także sprawdzenia, czy jest coś na rzeczy z tezą o zmęczeniu polityką partyjną. I tak wybory prezydenckie mają zwykle dwie tury, więc groźba rozproszenia głosów – którą straszono w wyborach parlamentarnych – nie miałaby większego znaczenia.

Idąc śladem sukcesu Zuzanny Czaputovej na Słowacji (nie była bezpartyjna, ale mało znana), mam kandydaturę na dobry początek. To prawniczka i działaczka społeczna Paulina Kieszkowska-Knapik. Działaczka Wolnych Sądów, adwokatka broniąca praw pacjenta, w polskich i europejskich rankingach wymieniana jako najlepszy specjalista prawa farmaceutycznego w Polsce. Współzałożycielka Fundacji Lege Pharmaciae. Członkini Obywatelskiego Forum Legislacji przy Fundacji Batorego. Laureatka nagrody Prawnika Roku 2016 w kategorii spraw precedensowych rankingu „Rzeczpospolitej”.

Nie pytałam Pani Mecenas, czy chciałaby kandydować, ale gdyby kandydowała – oddałabym na nią głos.

Czytaj też: RPO apeluje do Dudy w sprawie reformy Ziobry

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną