Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dla resortu obrony to był rok małych kroczków

Mariusz Błaszczak Mariusz Błaszczak Daniel Gnap / Forum
Rok 2019 upłynął ministerstwu obrony na intensywnej aktywności promocyjno-wizerunkowej. Modernizacja techniczna podążała drobnymi kroczkami, mimo że wcześniej zakładano dokonanie kilku znaczących skoków.

Jeśli mierzyć wagę wydarzeń liczbą oświadczeń zapewniających o historycznym przełomie, to dwustronne porozumienie o trwałej obecności tysiąca dodatkowych żołnierzy z USA miało w mijającym roku uczynić najwięcej dla polskiego bezpieczeństwa. Drugim epokowym wyczynem miało być sięgnięcie po szczytowe osiągnięcie lotniczej technologii Zachodu – samolot F-35. Ale ponieważ oba głośno komunikowane zamiary na razie nie doczekały się realizacji, trzeba spojrzeć na modernizacyjne wysiłki podejmowane w kraju.

Tu 2019 r. stał pod znakiem kroków licznych, choć raczej drobnych. Zupełnie jakby zagrożenie zewnętrzne minęło, a na wymianę czy podniesienie walorów bojowych sprzętu był nieograniczony czas. Resort karmił publiczność obrazkami, które znamy od kilku lat, oraz paroma nowymi, które przybrać mają realną postać za lat kilka. Niby wszystko szło naprzód, ale tak naprawdę dreptaliśmy w miejscu.

Czytaj także: Były dowódca US Army Europe przeciwny bazie w Polsce

Wojsko nie ma na co czekać

W obronności nic nie dzieje się z dnia na dzień, to prawda. Zamówione w roku x uzbrojenie z reguły nie dociera w roku x+1, dobrze jest, gdy pierwsze egzemplarze bardziej skomplikowanych i droższych systemów dotrą w roku x+5. Liczebności wojska nie sposób zwiększyć na zawołanie, a rekrutacja ochotników do WOT zabiera więcej czasu, niż głosili optymiści w 2015 r. Zapowiedziane zmiany systemu dowodzenia okazują się nie przystawać do jego istniejących komponentów, a rotacji na generalskich stanowiskach nie udaje się zatrzymać.

W wielu aspektach, zwłaszcza w modernizacji sprzętu, 2019 r. nie okazał się nawet rokiem x, od którego moglibyśmy zacząć odliczanie. Mimo że był ostatnim rokiem pierwszej kadencji rządu, który gdy przejmował władzę, obiecywał istotne przyspieszenie zamówień obronnych. Potanienie kluczowych kontraktów czy większe niż do tej pory zaangażowanie krajowego przemysłu okazało się bardziej skomplikowane, niż było w hasłach wyborczych i zapowiedziach składanych przez dwa kolejne rządy. W konsekwencji po czterech latach u władzy znaczna część sztandarowych zapowiedzi PiS nadal czeka na realizację w pełnym wymiarze, i to w sytuacji, gdy rządzenie wskutek werdyktu wyborców stało się bardziej skomplikowane.

2019 bardziej definiuje to, czego w nim zabrakło, niż to, czego dokonano. Planowane kluczowe decyzje zostały odsunięte na bliżej nieokreśloną przyszłość, a rozstrzygnięte zostały tylko te niosące skutki mniejszego kalibru. Być może skala już realizowanych programów zbrojeniowych okazuje się trudniejsza do udźwignięcia, niż zakładano, a może w roku podwójnych wyborów priorytety polityków były inne niż szybki postęp. 2019 potwierdził, że wszystko należy oceniać wyłącznie przez pryzmat faktów, bo zapowiedzi dawno przestały mieć realne znaczenie. Nawet wielki program modernizacji , a choćby i dwa programy przyjęte w 2019 r. (co samo w sobie jest kuriozum) są workami bez dna, z których minister – niczym święty Mikołaj – wyjmuje prezenty dla tych czy innych rodzajów wojsk, takich czy innych dostawców lub takiej, a nie innej gałęzi przemysłu obronnego, wedle uważania, czyli na bazie politycznej kalkulacji, a nie strategii.

Czytaj także: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka

W MON raczej regres niż progres

2019 był więc rokiem próżnego oczekiwania na kontynuację mającego według deklaracji MON najwyższy priorytet programu obrony powietrznej i antyrakietowej. Nie podpisano zamówień na drugą fazę systemu średniego zasięgu Wisła (w 2018 r. w fazie pierwszej zatwierdzono zakup dwóch z ośmiu baterii patriotów z IBCS), i to mimo przyrzeczenia złożonego Amerykanom w 2017 r. na szczeblu państwowym oraz rosnącego zagrożenia atakiem pociskami balistycznymi ze Wschodu. Nie podjęto choćby kierunkowej decyzji o rozwoju systemu krótkiego zasięgu Narew, który miał chronić większy obszar i umożliwiać odparcie ataku pociskami manewrującymi.

O ile to pierwsze opóźnienie można w jakimś stopniu tłumaczyć trwającymi w USA testami systemu dowodzenia IBCS i wyborem nowego radaru Patriota (konstrukcję Raytheona wskazano dopiero w październiku 2019 r.), o tyle zwlekanie z początkiem budowy niższego szczebla obrony powietrznej jest trudno wytłumaczalne. Analizy i przymiarki trwają od 2013 r., a nawet po zmianie władzy w wojsku, przemyśle i w MON zebrano wystarczająco dużo dokumentacji, by dokonać wyboru. Można tylko przypomnieć, że Antoni Macierewicz zapewniał w 2017 r., iż po wyborze dostawcy rakiet PGZ dostarczy system Narew w dwa lata.

Jeśliby postępy modernizacji mierzyć realizacją obietnic poprzedniego ministra przez nowego, to można mówić o regresie. Macierewicz na biurku miał projekt marzenie – okręty podwodne wyposażone w pociski manewrujące, by mogły skrycie szachować Rosję lub zadać jej odwetowy cios po ataku. Po jego dymisji wart 7–10 mld pomysł został schowany na dno szuflady, mimo że w narracji PiS miał być tyleż bezprecedensowym wzmocnieniem sił zbrojnych, co niepowtarzalną szansą dla przemysłu stoczniowego.

Teraz o budowie okrętów podwodnych w Polsce nikt już nie wspomina, o zakupie nowych też cisza. MON w listopadzie potwierdził, że planuje jedynie wypożyczyć okręty od Szwedów i czasowo zapełnić lukę w arsenale. Od tego czasu znowu zapadła cisza, a fala krytyki, jaka rozlała się w mediach, bardzo przypomina tę po ogłoszeniu zamiaru przejęcia używanych fregat z Australii. Każe to zapytać, czy podobnie jak wtedy temat nie umrze, zanim ujrzy światło dzienne. Zresztą fregat ani innych dużych okrętów bojowych również nie zamówiono, program Miecznik utknął, a marynarka wojenna musi zadowalać się wodowaniem holowników, budową niszczycieli min i dokończeniem po prawie 20 latach zubożonej korwety, czyli patrolowca Ślązak.

NATO: Inwestujcie w okręty. MON: Nie teraz

Odłożone na potem priorytety Macierewicza

Nic nie działo się również z innym hasłowym priorytetem Macierewicza – śmigłowcami uderzeniowymi Kruk. Planowane do zakupu od 2012 r., wpisane na listę pilnych jeszcze przez poprzedni rząd, przez kolejne pięć lat nie ruszyły z miejsca mimo intensywnych zabiegów potencjalnych dostawców, ich lobbystów, konkurentów oraz zapewnień polityków, że strzelające rakietami przeciwpancernymi śmigłowce są nam absolutnie niezbędne dla odparcia ewentualnego ataku rosyjskich czołgów. Czesi, którzy dużo mniej od nas mówili, robili więcej i zamówili – na razie niewiele, lecz z prawdziwego zdarzenia nowe śmigłowce szturmowe Viper.

U nas odżył pomysł modernizacji starych Mi-24, które choć mogą jeszcze długo latać, pochłoną na doposażenie i uzbrojenie czas i pieniądze, które można by przeznaczyć na wymianę floty. Listę zamiarów faktycznie wstrzymanych można ciągnąć: samoloty patrolowo-rozpoznawcze, bezzałogowce zwiadowcze i uzbrojone, nawet samochody terenowe, których nie udaje się wojsku kupić już po raz piąty.

Świadome blokady i przypadkowe potknięcia modernizacji nie oznaczają, że nic się w niej nie działo. Do przodu szła jednak w 2019 r. drobnymi kroczkami, a część decyzji była taka, że o rzeczywistym postępie trudno mówić, choć ruch w interesie był. Ministerstwu udało się podpisać dwie umowy na nowe śmigłowce, co częściowo odwróciło skutki katastrofy zafundowanej wojsku w pierwszym etapie rządów PiS przez odejście od zakupu 50 caracali w różnych wersjach. MON zamówił jednak ledwie cztery śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych AW101 (mające również służyć jako poszukiwawczo-ratownicze) i cztery maszyny S70i Black Hawk dla wojsk specjalnych, które zapoczątkują lotnicze skrzydło jednostki GROM. Kontrakt na AW101 za ponad 1,6 mld zł okazał się przy tym największym zagranicznym zamówieniem resortu w mijającym roku, a skierowanym wbrew trendowi do europejskiego przemysłu, grupy Leonardo.

Czytaj także: GROM przechodzi trudny moment

Brak offsetu odbije nam się czkawką

W decyzjach, które zapadły, trudno nie odczytać głównego kierunku – na USA. To zgodnie z nim 13 lutego, przy okazji wizyty wiceprezydenta Mike Pence′a, została podpisana umowa na jeden (zamiast planowanych trzech) dywizjon systemu HIMARS – artylerii rakietowej dalekiego zasięgu (20 wyrzutni). Również w zgodzie ze strategicznym kierunkiem w czerwcu prezydent Andrzej Duda przyobiecał Amerykanom zakup myśliwców F-35, który może się okazać najbardziej kosztownym w historii polskich zbrojeń po 1989 r.

Do pakietu F-35 MON dołożył później dodatkową eskadrę F-16 i zupełną nowość – inteligentne bezzałogowce wspierające pilotów maszyn wielozadaniowych. Kontynuacją wydatków za oceanem była wrześniowa zapowiedź zakupu pięciu używanych, ale nowszych niż obecnie wykorzystywane, samolotów transportowych C-130 Hercules oraz nowoczesnych przenośnych pocisków przeciwpancernych Javelin w liczbie przynajmniej 180. Zwieńczeniem roku okazała się dostawa czterech black hawków dla wojsk specjalnych, zamówionych zaledwie w styczniu i w polskiej fabryce, choć należącej do amerykańskiego potentata Lockheed Martina.

Niemal bez echa przeszła zarazem informacja, że przy prawdopodobnie największym kontrakcie zbrojeniowym w historii – na zakup F-35 – MON zrezygnuje z podpisania umów offsetowych. Resort uzasadnia to chęcią oszczędzenia około miliarda dolarów, brakiem możliwości pozyskania istotnych technologii F-35 i niemożnością skompensowania tego innymi korzyściami przemysłowymi. Zdaje się, że w ten sposób obala mit offsetu jako cudownego narzędzia wymuszania i przyspieszania postępu technologicznego w zbrojeniówce. Wygląda na to, że wydatek rzędu kilku miliardów dolarów (na sam zakup samolotów F-35) nie przyniesie nawet cienia takich inwestycji, jakie wiązały się z zakupem F-16.

Odbije się to jeszcze czkawką, bo będzie wykorzystane przez przeciwników tej transakcji. Nic nie pomoże tłumaczenie, że dzisiejszy offset to prawnie co innego niż ówczesny i nie chodzi w nim o kompensację, a jedynie o zastrzyk kompetencji do obsługi czy ewentualnie modernizacji sprzętu. Zwłaszcza że koniec końców i tego ma nie być, bo „za drogo i się nie da”. Offsetowy odwrót dotyczy zresztą nie tylko F-35. Koniec roku oznacza fiasko kolejnego terminu podpisania umów wykonawczych z Raytheonem w programie Wisła – dostaw patriotów. Szczegółowego offsetu nie udaje się podpisać już prawie dwa lata, a na stole jest obecnie aneks całego porozumienia.

Czytaj także: Czy MON wstrzymał dalszy zakup patriotów?

Z MON do nowego resortu Sasina

Druga najciekawsza rzecz w zbrojeniach również dokonała się z dala od uwagi mediów. W grudniu MON podpisał dwa gigantyczne jak na dzisiejsze warunki kontrakty na dostawy amunicji od spółek PGZ. Mesko, Dezamet i Belma dostały w sumie zamówienia warte ponad 1,2 mld zł na kilka lat. W kontekście przejścia PGZ z podporządkowania MON pod nowy resort aktywów państwowych można by podejrzewać, że to prezenty na pożegnanie i próba dofinansowania zakładów, które same nie radzą sobie najlepiej.

Z drugiej strony – i mowa tu o drugiej stronie rządu – na wsparcie modernizacji sektora amunicyjnego spoza budżetu MON wyasygnowano 400 mln zł z Funduszu Reprywatyzacji (swoją drogą ciekawe, czy MON doliczy to do wydatków obronnych 2019 r.). Dofinansowanie pomóc ma zmodernizować linię produkcyjną prochów w Pionkach i rakiet w Skarżysku-Kamiennej, a według zapewnień ludzi z otoczenia premiera są to pieniądze znaczone, których nie da się przejeść. Nadzór nad realizacją tych inwestycji znalazł się poza MON, PGZ, a nawet poza ministerstwem aktywów, co może być sygnałem bardziej strategicznego podejścia do kluczowych zdolności produkcyjnych.

Czytaj także: Sasin zabiera zbrojeniówkę z MON

Modernizujemy stare, nowego nie eksportujemy

Nutę optymizmu psuje inna decyzja wspierająca krajowy przemysł, która zdaje się przeczyć modernizacyjnemu dogmatowi. W szczycie kampanii przedwyborczej, w obecności samego kandydata na premiera, MON zlecił modyfikację (remont z doposażeniem) starych czołgów T-72. Politycy mówili o co najmniej 300 wozach, twardy zapis w umowie dotyczył tylko 230, a pod koniec roku z okolic wojska i wykonawców słychać było, że dobrze będzie, jeśli uda się przywrócić do dobrego stanu 180 maszyn wyciągniętych z bojowych batalionów i magazynów (te ostatnie są w dużo gorszej kondycji technicznej).

Był to zarazem największy w 2019 r. kontrakt skierowany do polskiej zbrojeniówki (1,7 mld), nie tylko państwowej, który pomógł resortowi chwalić się dużymi wydatkami na zakupy w kraju. Nie ma tu zaskoczenia, bo w fazie produkcji są wieloletnie i wielomiliardowe zamówienia na pojazdy i sprzęt artyleryjski: armatohaubice Krab wraz z towarzyszącymi pojazdami, moździerze automatyczne Rak na podwoziu Rosomaka, samochodowe wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych Poprad, ciężarówki Jelcz różnych typów, moździerze i broń strzelecką.

Wszystko to na razie zapewnia PGZ utrzymywanie się na powierzchni, ale tam, gdzie na horyzoncie widać realizację zamówień dla MON, nadciągają czarne chmury i pytania o to, co dalej, bez przełomu w eksporcie własnych wyrobów czy dostawach (poza materiałami wybuchowymi) na rzecz globalnych potentatów. Wymienianych za każdym razem przez ministra Błaszczaka krabów i raków nikt bowiem na świecie nie kupił, co jest porażką nie tylko PGZ i MON, ale i całej państwowej machiny promocji polskiego przemysłu.

Czytaj także: MON zmodernizuje mniej czołgów, niż obiecał. A wyjdzie drożej

Potęga MON tylko w spocie

Nie zawodzi za to machina autopromocji MON. Zgodnie z tradycją wprowadzoną jeszcze przez Macierewicza, że bez spotu nie może się obejść żadna uroczystość, ważna data czy wydarzenie, pojawił się resortowy filmik z podsumowaniem 2019 r. Jeśli ktoś nie zna kontekstu, dowie się z niego o 524 mld na nowoczesne uzbrojenie – i może pomyśleć, że Polska bije rekordy na skalę Europy, a nawet świata. Z doboru obrazków wywnioskuje, że nowoczesnym uzbrojeniem jest ponad 40-letnia poamerykańska fregata strzelająca przestarzałą rakietą SM-1. Zobaczy zamówione, lecz niedostarczone wyrzutnie HIMARS i śmigłowce AW101, a nawet – będące jakby na wyciągnięcie ręki – F-35. Do tego black hawki, kraby, raki, poprady, VIS-y, groty, czyli wszystko, co MON pokazuje od lat na filmach i w realu.

Dużą część ministerialnego klipu zajmują migawki z licznych imprez realizowanych przez wojsko: pikników, defilad (dwóch w 2019 r.), festiwalu orkiestr na Stadionie Narodowym, medali sportowców-żołnierzy, budowy szpitala w Legionowie (gdzie mieszka minister). Najważniejszą postacią i głównym bohaterem teledysku jest oczywiście Mariusz Błaszczak. W ciągu trzech i pół minuty pojawia się na ekranie w różnych ujęciach 21 razy. I to jest najlepsza kwintesencja działań MON w mijającym roku.

Więcej z budżetu dla MON

Budżet MON w 2020 r. otrze się o symboliczne 50 mld zł. Według znowelizowanego projektu wyniesie dokładnie 49,997 mld, co stanowi 2,11 proc. przewidzianego na 2020 r. PKB i aż 11,5 proc. wydatków budżetu państwa w nadchodzącym roku (w tym miejscu podziękowania dla Tomasza Dmitruka z „Dziennika Zbrojnego” za staranne opracowania budżetu resortu, których samo ministerstwo od lat już nie publikuje).

Inwestycje budowlane i zakupy sprzętu mają pochłonąć z tego blisko 15 mld, co w ślad za wzrostem ogólnego budżetu resortu będzie również rekordową pulą. Nawet tak wielkie fundusze nie wystarczą na realizację wszystkich tych zamierzeń, które w mijającym roku zostały faktycznie zawieszone lub bezskutecznie oczekiwały na rozstrzygnięcie. 2020 r. ma jednak zapoczątkować nowy, 15-letni program modernizacji wojska i choć opiera się na dyskutowanych od lat potrzebach, jest szansa, że zwiększenie finansowania pozwoli zacząć je zaspokajać. Drobnymi kroczkami zrobić się tego nie da, przydałoby się kilka porządnych skoków.

Czytaj także: Amerykanie anektowali Kielce, czyli co nowego w zbrojeniach

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną