Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jak Twardy stracił lufę. Niewyjaśniona sprawa wypadku polskiego czołgu

Polskie czołgi PT-91 w ramach kontyngentu NATO na Łotwie Polskie czołgi PT-91 w ramach kontyngentu NATO na Łotwie Ints Kalnins / Forum
Wypadek czołgu w czasie misji NATO na Łotwie pokazuje, co się może stać, gdy zawiedzie ostrożność, amunicja lub wadliwa konstrukcja. Ryzyko takich wypadków rośnie z wiekiem sprzętu i spadkiem poziomu wyszkolenia.
Przepołowiona lufa czołgu PT-91Marek Świerczyński/Polityka Przepołowiona lufa czołgu PT-91
Czołg PT-91 po wypadkuMarek Świerczyński/Polityka Czołg PT-91 po wypadku

Nieco ponad rok temu, w grudniu 2018 r., załodze polskiego czołgu PT-91 Twardy pełniącej obowiązki w ramach kontyngentu NATO na Łotwie przydarzył się groźny wypadek. Podczas strzelania doszło do rozszczepienia lufy ich czołgu. Energia wybuchu na szczęście wydostała się wyłącznie poza działo, czołgistom w środku nic się nie stało. Nie ma też informacji, by ucierpiał ktokolwiek na zewnątrz wozu lub by wypadek wyrządził jakieś inne straty.

Jak jednak było dokładnie, bardzo trudno ustalić. Dostęp do informacji o tym wypadku jest mocno ograniczany, część danych jest po prostu sprzeczna i dalece nie wszystkie szczegóły udało mi się wydobyć.

Czytaj też: 2019 był dla MON rokiem małych kroków

PT-91 lubi się kołysać

O zdarzeniu dowiedziałem się późną jesienią ze zdjęć wykonanych najprawdopodobniej w jednym z zakładów zajmujących się obsługą i naprawami czołgów. Nadawca chciał mi zwrócić uwagę na szczególny sposób rozszczepienia lufy, praktycznie na całej jej długości, co zdarza się niezwykle rzadko. Informator nie znał okoliczności wypadku ani jego przyczyn. Kilka tygodni zajęło mi zebranie informacji, poszlak i opinii, a żadna nie przesądza jednoznacznie o przyczynie wypadku ani nie przypisuje nikomu winy. Ten artykuł nie jest raportem ze śledztwa, a raczej próbą zwrócenia uwagi na ryzyka związane z użytkowaniem coraz starszych czołgów, równie starej amunicji i być może nieumiejętnym obchodzeniem się z nimi. Albo to po prostu opis szczęścia w nieszczęściu. Bo wypadki na poligonach się zdarzają.

Czytaj też: Po co MON modernizuje stare czołgi

Doświadczeni czołgiści, którym pokazywałem zdjęcia Twardego z Łotwy, mówili, że widzieli już podobne przypadki. Z reguły będące wynikiem nabrania do lufy ziemi i nieoczyszczenia jej przed strzelaniem. Zawodzi bowiem najczęściej tzw. czynnik ludzki. Były oficer wojsk pancernych mówi: – PT-91 lubi się kołysać, łatwo nim nabrać ziemi.

Istotnie, nawet na zdjęciach z defilad, kiedy czołgi jadą po płaskim i równym podłożu, widać, jak przy ruszaniu czy gwałtownym hamowaniu Twardy kołysze się wzdłuż swojej osi. – Jeśli załoga nie włączy stabilki [stabilizacji armaty], jazda w terenie z dołami robi się ryzykowna – mówi oficer. – Zwłaszcza że Twardy jest niski, za to lufę ma długą, wystającą na prawie 3 m poza obrys wozu, co zwiększa ryzyko przypadkowego kontaktu z podłożem w jeździe bez stabilizacji. Ale jazda bez stabilizacji przed strzelaniem to błąd lub awaria, które nie powinny się wydarzyć.

Czytaj też: Poradziecki sprzęt Polaków w NATO

Co się stało z czołgiem na Łotwie

Czołgiści wskazują też, że przy nabraniu ziemi i zatkaniu przewodu lufy przy strzale częściej występującym efektem jest tzw. tulipan czy kalafior. Rozszczepienie następuje wtedy bliżej końcówki lufy i rozdziela się ona w kilku kierunkach. Na zdjęciach Twardego z Łotwy widać lufę rozszczepioną na dwie połowy niemal całej jej długości – ok. 5 m. Dodatkowo górna część lufy wydaje się częściowo urwana. Gdyby była odpiłowana, krawędź odcięcia byłaby równa, a tak nie jest. Trudno na tej podstawie coś jednoznacznie przesądzać, nie wiadomo, na jakim stadium oględzin wozu zostało wykonane zdjęcie. Jeśli jednak lufa uległa niemal całkowitemu rozdwojeniu, a jej fragment odpadł w czasie wystrzału, świadczyłoby to o wyjątkowo silnym wybuchu.

Najczęściej stawianą hipotezą co do przyczyny jest nieszczęśliwe nabranie ziemi głęboko do przewodu lufy w czasie jazdy przed strzelaniem i zlekceważenie przez załogę faktu kontaktu lufy z podłożem. Ale to domysły, którym częściowo zdają się zaprzeczać informacje, jakie uzyskałem.

Rzecznik prokuratury okręgowej, nadzorującej dochodzenie oddziału Żandarmerii Wojskowej w Bemowie Piskim, pisze bowiem, że „do zdarzenia doszło 18 grudnia 2018 r. na terenie Republiki Łotwy. Ustalono, że w tym dniu realizowane było szkolenie ogniowe załóg czołgów wchodzących w skład IV Zmiany PKW. Po rozpoczęciu ćwiczeń ok. godz. 10:45 i oddaniu pierwszego strzału z w/w czołgu okazało się, że lufa jego armaty została rozerwana. Ćwiczenie natychmiast przerwano, a na miejsce przybyli żołnierze ŻW, którzy wykonali niezbędne czynności procesowe”.

Niestety, to jedyny opis zdarzenia, jaki zaoferowały mi liczne instytucje. Z prokuratorskiej relacji nie wynika też, czy szkolenie ogniowe było poprzedzone jazdą w terenie, która stwarzałaby ryzyko nabrania ziemi do przewodu lufy. Prokuratorzy wskazują raczej, że do zdarzenia doszło przy pierwszym strzale po rozpoczęciu ćwiczeń. A zatem coś, co mogło spowodować niekontrolowany wybuch w lufie, mogło tam utkwić jeszcze poprzedniego dnia.

Czytaj też: Grom dostanie skrzydeł. MON sprowadził śmigłowce

Ciało obce w lufie

Sprawdzenie drożności lufy to obowiązek dowódcy czołgu – mówi mi emerytowany gen. dyw. Leon Komornicki, czołgista po poznańskiej szkole, dowódca jednostek pancernych, przez pięć lat inspektor szkolenia w sztabie generalnym. – Robi się to od zewnątrz, pochylając lufę i otwierając komorę zamka. Każdorazowo przed ćwiczebnym strzelaniem, obowiązkowo po zajęciach na poliginie.

Kontrolę przewodu lufy Twardego od środka utrudnia jego konstrukcja. Czołg ten, jak wiele innych sowieckich, wyposażony jest w urządzenie zwane automatem ładowania, a w załodze brak ładowniczego. Chodziło o szybkostrzelność, ale przede wszystkim o redukcję załogi do trzech dla oszczędności miejsca w wozie, który miał być mały, niski i lekki. Miejsca dla czterech pancernych zachowały się w konstrukcjach zachodnich, takich jak leopardy. W nich bez problemu da się zajrzeć do lufy i sprawdzić jej stan od środka. W Twardym i T-72 jest to bardzo utrudnione.

Co robi załoga, gdy stwierdzi w lufie ciało obce? Po prostu dokładnie ją czyści specjalnym wyciorem, przy okazji smarując antykorozyjnym płynem. Kiedy czołgi nie stoją w garażach, załogi często wkładają w koniec lufy pakuły lub szmaty, by zabezpieczyć przewód przed dostaniem się wody. Według gen. Komornickiego to właśnie pozostałość takiego zabezpieczenia mogła przyczynić się do wypadku na Łotwie. Jeśli o pakułach wsadzonych poprzedniego dnia rano zapomniano i zsunęły się nisko w przewód lufy, poniżej tzw. eżektora (urządzenia do przedmuchiwania lufy z gazów prochowych), mogły spowodować jej rozwarstwienie przy wystrzale.

Czytaj też: Powojenne uzbrojenie wojsk lądowych

Stare czołgi, stara amunicja

Choć zanieczyszczenie lufy jest najczęściej wskazywanym powodem wypadku i bywało przyczyną podobnych zdarzeń, nie musi to być jedyne wyjaśnienie zdarzeń z Łotwy. Część ekspertów, z którymi rozmawiałem, wskazuje jeszcze na starą amunicję, w której przy długim składowaniu zachodzą procesy fizykochemiczne zwiększające moc ładunku (potwierdziły to badania prowadzone na Ukrainie). Naboje do armat czołgowych 125 mm, czyli takich jak w Twardym, mają w Polsce ponad 20 lat – nowe nie były masowo produkowane, gdyż przez wiele lat czołgów tych nie uznawano za perspektywiczne.

Kwestia starej amunicji była podnoszona w mediach przy okazji decyzji MON z ubiegłego roku o modyfikacji T-72, bo amunicja nowej generacji jest w opracowaniu dopiero od niedawna. Mogła też „zawinić” sama lufa, jeśli miała ukrytą wadę – jakieś pęknięcie lub wżer korozyjny na tyle głęboki, że przy zwiększonym ciśnieniu doprowadził do rozszczepienia. Lufy wykonywane są ze sporym marginesem wytrzymałości, dlatego ta teoria ma najmniej zwolenników.

Na jeszcze jedną, choć mało prawdopodobną możliwość zwraca uwagę gen. bryg. rez. Jarosław Wierzcholski. To artylerzysta, nie pancerniak, ale zna się na działach i amunicji, przez pewien czas kierował też Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu, czyli pozostałością po niegdysiejszej pancernej szkole oficerskiej. Wierzcholski wskazuje, że oderwanie kawałka lufy i jej całkowite rozdwojenie mogło wynikać z eksplozji samego pocisku w przewodzie lufy, a nie tylko być efektem jej rozsadzenia przez gazy z ładunku miotającego.

Takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko, bo wynikają z wady zapalnika albo powstają, gdy np. nabój czołgowy przed załadowaniem upadnie i przedwcześnie się uzbroi. Normalnie pocisk uzbraja się w reakcji na duże przeciążenie dopiero po opuszczeniu lufy. Jeśli ten mechanizm zawiódł, pocisk mógł eksplodować wewnątrz. W takim wypadku zniszczenia byłyby większe, a i los załogi niepewny, bo wybuch w lufie spowodowałby niekontrolowany odrzut zamka armaty.

Czytaj też: Będzie pierwszy polski czołg

Nie ukrywajmy: zdarzył się wypadek

Przytoczone hipotezy rozszczepienia lufy nie wykluczają się wzajemnie. Mogły wystąpić w jakimś połączeniu lub nawet wszystkie naraz. Wadliwa lufa mogła nie wytrzymać zwiększonej energii starej amunicji i/lub dostało się do niej drobne zanieczyszczenie. Nawet solidnie wykonana lufa mogła przegrać z przyrostem ciśnienia wynikającym z zatoru w przewodzie połączonego z nietypowo wysoką energią ładunku miotającego. Albo awarią samego naboju, powodującą wybuch. Przyczyny musi wyjaśnić wojskowe dochodzenie, a w przypadku ich jednoznacznego wskazania należy wdrożyć środki zaradcze. No i nie ukrywać, że wypadek się zdarzył.

Tymczasem wojsko i MON zdają się mieć problem z Twardym z rozdwojoną lufą. Przeszukując wojskowe strony informacyjne i profile w mediach społecznościowych, nie natkniemy się na żadną wzmiankę o wypadku, którego skutki – przyznajmy – są widowiskowe i musiały wywołać konsternację, jeśli nie przerażenie. Sygnały docierające do mnie w toku badania sprawy wskazywały na zamiar jej wyciszenia od samego początku. Od jednego z rozmówców usłyszałem nawet, że lepiej o tym nie pisać, bo nie życzy sobie tego bliżej niesprecyzowane „dowództwo”.

Czytaj też: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka

Kto odpowie za ten czołg

Dowiedziawszy się wyjściowych faktów kanałami nieoficjalnymi, podjąłem kroki, by uzyskać jakiś oficjalny komentarz. Pierwszym adresem była 15. Giżycka Brygada Zmechanizowana, czyli macierzysta jednostka pechowego Twardego – jej symbole są dobrze widoczne na wieży czołgu. Pytanie zadałem w sposób otwarty – o okoliczności zdarzenia. Jednostka z Mazur odesłała mnie do Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, bo wypadek zdarzył się w czasie misji poza granicami kraju. Ale sztab odpowiedzialny za zagraniczne misje też umył ręce, bo czołg wrócił już do kraju i znajduje się „pod komendą” Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.

Pytanie do DORSZ wysłałem 17 grudnia, licząc na odpowiedź przed świętami. Do końca roku – cisza na łączach. W pierwszym dniu nowego roku zdecydowałem się wysłać zapytanie do centrum operacyjnego MON, przytaczając wcześniejsze próby dowiedzenia się czegokolwiek. Jednak i z centrali resortu nie doczekałem się faktów, a jedynie kolejnego odesłania. Ministerstwo skierowało mnie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która nadzorowała dochodzenie Żandarmerii Wojskowej z Bemowa Piskiego, w którego obszarze znajduje się 15. GBZ. Odpowiedź przyszła 17 stycznia.

„Wydział ds. Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie nadzorował prowadzone przez Wydział Żandarmerii Wojskowej w Bemowie Piskim dochodzenie w sprawie narażenia załogi czołgu PT-91 na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu poprzez doprowadzenie do rozerwania lufy armaty w/w czołgu, tj. o czyn z art. 160 § 1 kk” – napisał rzecznik prasowy Łukasz Łapczyński i to pierwsze oficjalne potwierdzenie ze strony organu państwowego, że do wypadku polskiego czołgu w misji NATO w ogóle doszło.

Czytaj też: Czołgi na rzecz kampanii

Nic się nie stało, nie ma problemu

Dalej prokuratura wyjaśnia, co już przytoczyłem, że wypadek zdarzył się w czasie ćwiczeń IV zmiany PKW Łotwa. Najciekawsze i najważniejsze stwierdzenie następuje później: „W trakcie postępowania ustalono, że w wyniku zdarzenia nikt nie odniósł obrażeń ani nie został narażony na utratę życia i zdrowia, w związku z czym postanowieniem z dnia 20 września 2019 r. dochodzenie zostało umorzone na podstawie art. 17 § 1 pkt 2 kpk, wobec braku znamion czynu zabronionego. Postanowienie jest prawomocne”.

Niestety brak informacji, jakie przesłanki pozwoliły Żandarmerii i prokuraturze uznać, że w wyniku wybuchu, który doprowadził do całkowitego rozdwojenia lufy czołgu, nikt nie został narażony na utratę życia i zdrowia.

Niezależnie od formalnego podejścia prokuratury – „skoro nikomu nic się nie stało, to sprawy nie ma” – wypadek na Łotwie powinien dać wojsku do myślenia i spowodować przegląd procedur, a być może i sprzętu. Polska będzie jeszcze długo używać czołgów T-72 i PT-91, dlatego ich załogi muszą być perfekcyjnie wyszkolone, a amunicja niezawodna. Błędy na poligonie się zdarzają, ale ich analiza i wnioski muszą zapobiegać powtórkom. Ani w misji NATO, ani na ćwiczeniach, a tym bardziej w sytuacji podwyższonego zagrożenia militarnego nie można sobie pozwolić na odpuszczanie, nawet jeśli kogoś to zaboli.

Czytaj też: Druga kadencja ministra Błaszczaka

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną