Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Koronawirus zmieni polską politykę na dłużej

Jedna z konferencji prasowych rządu w sprawie koronawirusa. Jedna z konferencji prasowych rządu w sprawie koronawirusa. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Wybory prezydenckie, kiedykolwiek się odbędą, będą inne niż wszystkie do tej pory.

Trudno jest pisać o skutkach koronawirusa dla sceny politycznej i wyborów prezydenckich, gdy liczba zakażeń rośnie, a kluczowym celem państwa i społeczeństwa jest powstrzymanie epidemii. Z drugiej strony jednak ta epidemia, a w jeszcze większym stopniu towarzyszące jej restrykcje i środki zaradcze, zmienią polską politykę. Skala tej zmiany dopiero do nas dociera, a wiele konsekwencji nie w pełni jesteśmy w stanie przewidzieć bądź nawet w ogóle nie zdajemy sobie z nich sprawy. Co już wiemy?

Czytaj też: Epidemia i dziwne zachowania polityków PiS

Koronawirus i jego skutki zostaną z nami na dłużej

Nikt nie jest w stanie odpowiedzialnie przewidzieć, ile czasu potrwa epidemia. Doświadczenia Włoch i innych krajów wskazują, że nawet bardzo radykalne środki nie przynoszą szybkich rezultatów, w ciągu tygodnia czy dwóch. Wygląda więc na to, że ten kryzys będziemy mierzyć raczej w miesiącach, nie wspominając o ekonomicznych konsekwencjach, które pewnie będą się ciągnęły dłużej. Rząd już zapowiada na przykład, że może wydłużyć okres zamknięcia szkół czy inne ograniczenia.

Efekty polityczne kryzysu także będą miały charakter długofalowy. Ten swoisty „stan nadzwyczajny bez stanu nadzwyczajnego” w polskiej polityce będzie trwał, ogniskując naszą uwagę wokół epidemii i zamrażając inne tematy oraz realną konkurencję polityczną.

Czytaj też: Rząd w niedoczasie. Lepszy wirus własny niż obcy?

Z agendy znikają polityczne problemy obozu władzy

Przed kryzysem PiS i prezydent Duda byli w poważnych tarapatach. Przeznaczenie niemal 2 mld zł na TVP zamiast na onkologię, o co apelowała opozycja, wulgarny gest posłanki Joanny Lichockiej, problemy wizerunkowe rzeczniczki kampanii prezydenckiej Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, kłótnie w sztabie Dudy – to tylko kilka ostatnich problemów. Owszem, sondaże PiS i Dudy gwałtownie nie spadały, ale widać było turbulencje.

A przecież inne, wcześniejsze kryzysy też nie zostały zażegnane: choćby afera Banasia czy spory wokół zmian w sądownictwie (w tym oczekiwanie na reakcję unijnych instytucji). Epidemia koronawirusa z ogromną siłą wypłukała te wszystkie problemy z debaty publicznej, zostawiając obozowi władzy czystą kartę. No bo jak opozycja czy media mają krytykować rząd, który – jak powtarzają media bliskie władzy – „walczy o życie Polaków”.

Czytaj też: Jak oddać pieniądze TVP i cnoty nie stracić

Rząd ma monopol działania i monopol informacji

W obliczu kryzysu ludzie gromadzą się „wokół flagi”, czyli rządu, a ten rząd ma monopol działania, bo w jego rękach są wszystkie narzędzia do walki z epidemią. Władza może podejmować decyzje (i podejmuje) o kluczowych elementach naszego życia: o tym, jak możemy pracować, chodzić po zakupy, o nauce dzieci czy możliwości podróży. W trakcie kryzysu trudno też rząd krytykować, bo może to być odbierane jako sabotaż. Opozycja próbuje podejmować pewne działania, przykładem są poprawki do antywirusowej specustawy zgłaszane przez Senat, ale w tym wyścigu zawsze górą będzie obóz władzy.

Jednocześnie rząd ma prawie monopol informacyjny: to on decyduje o tym, które informacje przekazać, w jaki sposób, a które pominąć. Co z tego, że mamy jeszcze w kraju niezależne media, skoro to władza trzyma za kurek, którym może regulować dopływ informacji. W internecie, radiu czy telewizji królują konferencje prasowe premiera, ministra zdrowia, szefa KPRM. A możliwości weryfikowania podawanych informacji w sytuacji kryzysowej są niewielkie. Przecież dziennikarze nie wejdą do szpitala zakaźnego, żeby sprawdzić, co się tam dzieje. Jednocześnie duża część Polaków siedzi w domach i swoją wiedzę może czerpać przede wszystkim z mediów. Łyka rządową propagandę, bo nie ma wyboru.

Rząd sprytnie korzysta z tego monopolu informacji i emocjonalnego szantażu („kto nie z nami, ten hamuje walkę z wirusem”), równocześnie wbijając szpile opozycji i swoim innym wrogom. Przykłady? Dziś rano szef MON Mariusz Błaszczak mówił w TVP Info, że proponowana przez opozycję likwidacja urzędów wojewódzkich oznaczałaby rozbicie dzielnicowe w obliczu kryzysu. Premier Mateusz Morawiecki i jego koledzy z rządu, w tym wicepremier Jarosław Gowin, sączą antyunijną propagandę („Unia nie daje rady, tylko państwa narodowe”), z drugiej strony skwapliwie wyciągając ręce po unijne pieniądze na zwalczanie ekonomicznych skutków epidemii.

Czytaj też: Rząd szykuje kroplówkę dla firm pogrążonych przez koronawirusa

Kampania wyborcza się skończyła, poza kampanią Dudy

W takich warunkach nie ma mowy o uczciwej kampanii wyborczej. Działania innych kandydatów poza prezydentem Dudą nie mają racji bytu, a sam prezydent bez żadnych ogródek nadużywa swojej pozycji. Wizytuje granice i szpitale, wygłasza orędzia i udziela nadzwyczajnego wywiadu w telewizji, zwołuje Sejm i RBN, występuje w sprawie mycia rąk, tweetuje, apeluje o pomoc dla staruszków i modlitwę za ojczyznę...

Do każdej z tych aktywności z osobna trudno się przyczepiać, ale w swej masie mogą budzić zażenowanie. Dostrzeżono to chyba w rządzie i w PiS, bo gdy w piątek konferencja premiera i wywiad prezydenta zderzyły się porą, to prezydent musiał czekać na swoją kolej. Widocznie w PiS uznano, że to działania premiera mają dużo większy realny wpływ na sytuację (i na wynik wyborczy prezydenta) niż wypowiedzi samego Andrzeja Dudy.

Pozostali kandydaci próbują się jakoś przebijać, ale widać, że idzie to z trudem, bo co niby w tej sytuacji mogliby takiego powiedzieć? Jakiekolwiek inicjatywy zgłoszą, to rząd zdecyduje o tym, czy je wprowadzić w życie, i efektywnie przejmie na swoje konto. Paradoksalnie jedyny temat, z jakim kandydaci opozycji jakoś się pokazują, to apele o przesunięcie wyborów. Ale na razie to apele daremne.

Podkast „Polityki”: Obciążenia i koszty. Koronawirus uderza w polskie firmy

PiS chce maksymalnie wykorzystać polityczne owoce kryzysu

Wspomniany „stan nadzwyczajny bez stanu nadzwyczajnego” to konstrukcja, która ma zapewnić Dudzie sukces wyborczy. Dzięki specustawie rząd został wyposażony w wiele narzędzie typowych dla stanu wyjątkowego, więc nie musi go wprowadzać. A dopiero jego wprowadzenie oznaczałoby możliwość przesunięcia wyborów prezydenckich w tej nadzwyczajnej sytuacji. Taki wyborczy paragraf 22.

Premier i przedstawiciele PiS powtarzają od kilku dni, że „nie widzą powodów” do przesuwania wyborów, a taka decyzja byłaby przedwczesna. Potwierdzają w ten sposób opinie, że grają na scenariusz wykorzystania epidemii do zwycięstwa Dudy (po cichu przedstawiciele obozu władzy liczą na wygraną już w pierwszej turze). Pytanie brzmi, czy będą w stanie dociągnąć w ten sposób do wyborów w scenariuszu przeciągającego się kryzysu. To może się jednak nie udać. Lecz obóz władzy będzie się bronił rękami i nogami przed przesunięciem głosowania, bo jesienią może się okazać, że Polacy będą patrzeć na jego osiągnięcia w walce z kryzysem z dużo większym dystansem. I upragniona wygrana może się wymknąć z rąk.

Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?

Kampania przenosi się do internetu oraz mediów społecznościowych, na dobre i na złe

Trwająca dla wielu Polaków domowa kwarantanna, która może się jeszcze przeciągnąć, oznacza też inne zmiany w polityce. Coraz więcej czasu spędzamy w internecie i w mediach społecznościowych. I tam też przesuwać się będzie życie polityczne i kampanie, ze wszystkimi możliwymi skutkami. Ten proces i tak zachodził wraz z przełomem technologicznym, ale epidemia może go znacznie przyspieszyć.

Internet i media społecznościowe mają swoje zalety, m.in. ułatwiają dostęp polityków do wyborców czy dają różnorakie narzędzia do prowadzenia debaty publicznej. Z drugiej strony dotychczasowe doświadczenia uczą, że ich używanie prowadzi do pogłębienia polaryzacji i ułatwia rozpowszechnianie dezinformacji. Badania naukowe potwierdzają, że fałszywe wiadomości rozchodzą się w mediach społecznościowych szybciej i szerzej niż prawdziwe. Zanim te media uda nam się ucywilizować, minie jeszcze sporo czasu, a ze skutkami ich używania w kampaniach musimy się mierzyć już dziś. Także z tego powodu obecna kampania będzie zupełnie inna niż wszystkie do tej pory.

Czytaj też: Groźna dezinformacja. Kto i po co sieje zamęt w sprawie koronawirusa

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną