„Ze smutkiem patrzę na to, jak w sytuacji pandemii odnajduje się Kościół instytucjonalny” – to słowa katoliczki, teolożki i dziennikarki Moniki Białkowskiej z tekstu na stronie internetowej katolickiej „Więzi”. Autorka dodaje, że smuci ją też to, „jak biskupi, którzy mieli być pasterzami, rozpaczliwie zdają się szukać drogi, która pogodzi pobożność z nauką i która nie narazi ich na krytykę radykalnych środowisk”. To przejmujący głos z wewnątrz Kościoła w Polsce. I dobra diagnoza problemu.
Koronawirus wywołał spór o odprawianie mszy podczas epidemii: zawiesić czy nie? Episkopat wybrał ostatecznie kompromis: nie zawieszać, ale z udziałem najwyżej 50 osób. Zobaczymy, z jakim skutkiem sanitarnym dla wiernych i księży. Bitwa o msze toczy się na dwóch frontach. Na froncie zewnętrznym niezdecydowanie episkopatu rozsierdziło tych, którzy do kościoła nie chodzą, ale słusznie uważają, że tolerowanie mszalnych stref ryzyka jest nieodpowiedzialne i antyspołeczne. Ich również rozdrażniła słabość rządu względem Kościoła. Bo oto usłyszeliśmy nagle od wicepremiera Gowina, że przecież jest rozdział państwa od Kościoła, a Kościół leczy dusze ludzi, więc rząd się nie wtrąca. Wsparł go w „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński: „Z czeluści sieci wypełzł antykościelny obskurantyzm”.
Ultrakatolicki „Nasz Dziennik” przywalił bezbożnej, antyklerykalnej i antyreligijnej lewicy piórem Sławomira Jagodzińskiego. Autor rozwija teorię spiskową na przykładzie Włoch, gdzie episkopat nakazał zawieszenie mszy do 3 kwietnia. Publicysta spekuluje, że zakaz wywołał entuzjazm „środowisk antykościelnych”, które liczą, że ludzie już do kościołów nie wrócą, gdyż po dłuższej przerwie osłabnie ich pobożność, a nawet może i wiara.