Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kaczyński przemówił. Upieranie się przy wyborach doprowadzi nas do narodowej klęski

Jarosław Kaczyński podczas lutowej miesięcznicy smoleńskiej Jarosław Kaczyński podczas lutowej miesięcznicy smoleńskiej Adam Chełstowski / Forum
Z tezami Kaczyńskiego nawet nie sposób polemizować. Potraktowane serio świadczą o jego zapaści intelektualnej. A jeśli to partyjna narracja, to dowodzi krańcowego braku odpowiedzialności najważniejszego polityka w Polsce.

Oto i prezes wreszcie przemówił. A to, co powiedział, dałoby się streścić pamiętnym „żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Z tą różnicą, że tym razem nie ma mowy o przejęzyczeniu. W rozmowie z RMF FM Jarosław Kaczyński z pełną premedytacją ogłosił polityczną wykładnię na czas epidemii i wyborów.

Czytaj też: Pierwsze wybory z wirusem. W komisjach panika

Może bym i przesunął...

A więc życie nad Wisłą spokojnie sobie płynie. Nic strasznego się nie dzieje, rząd absolutnie panuje nad sytuacją. Owszem, wystąpiły przejściowe trudności, obowiązują pewne ograniczenia. Ale jak człowiek się pilnuje, to nic mu nie zagraża. Czemu sam prezes daje świadectwo, opowiadając, jak można rozważnie uczestniczyć w kościelnych nabożeństwach. Nie ma mowy o żadnych stanach nadzwyczajnych i przekładaniu wyborów.

Hipokryzja prezesa bywa wręcz rozczulająca, kiedy dyskretnie daje do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, to może nawet zgodziłby się dla świętego spokoju przełożyć te wybory. W końcu to Andrzej Duda jest kandydatem „najbardziej poszkodowanym” (sic!) z powodu ograniczeń w prowadzeniu kampanii („bo nikt tak nie gromadzi ludzi na spotkaniach i nie ma tak znakomitego kontaktu z ludźmi”). Teraz biedak dwoi się i troi na froncie walki z epidemią, ryzykując życie i zdrowie, podczas gdy jego rywale mogą sobie wygodnie siedzieć w domu i zdalnie stamtąd agitować.

Ukryty diabełek kusi więc prezesa, żeby przesunął wybory, a dobrze na tym wyjdzie. Całe szczęście Kaczyński nadal jest jednak tym, kim był zawsze, czyli twardym legalistą. „Ale proszę pamiętać – powiada – że my musimy przestrzegać prawa, konstytucji w szczególności”. Tymczasem konstytucyjnych przesłanek do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego po prostu teraz nie ma i nic nie wskazuje, aby miały się wkrótce pojawić. Wybory muszą się zatem odbyć w zarządzonym terminie, choćby się waliło i paliło, i basta. Czasem pojawiają się imposybilizmy, którym nie podoła nawet naczelnik z Nowogrodzkiej.

Czytaj też: PKW pod kontrolą PiS

Pierwsze przykazanie: nie cofać się

Ale żarty na bok. W końcu to nie jest nowy odcinek „Ucha prezesa”, tylko pierwsza obszerna wypowiedź lidera rządzącego obozu w okresie największego od dziesięcioleci kryzysu państwa. Dowodząca, iż Jarosław Kaczyński nie chce bądź nie potrafi przyjąć do wiadomości powagi sytuacji, nie zdaje sobie sprawy z rozległych konsekwencji epidemii, ignoruje doświadczenia innych państw, a nawet jest głuchy na publiczne wystąpienia premiera i ministrów.

Z tezami prezesa wręcz nie sposób polemizować. Potraktowane serio świadczą o zapaści intelektualnej Kaczyńskiego. Jeśli to natomiast wzięta w cudzysłów partyjna narracja, to dowodzi krańcowego braku odpowiedzialności najważniejszego polityka w Polsce.

Oczywiście jakoś to się mieści w pisowskim dekalogu, którego najważniejsze przykazanie brzmi: nie cofać się. Choć upór Kaczyńskiego w nieuznawaniu oczywistości mimo wszystko może zaskakiwać. Któż dzisiaj nie byłby w stanie zgodzić się, że obecna sytuacja pod każdym względem jest nadzwyczajna? W rozumieniu przede wszystkim egzystencjalnym, ale również instytucjonalnym, ekonomicznym, politycznym. Zamulające ten obraz kategorie prawne, wątpliwie zresztą przez Kaczyńskiego interpretowane, są na bakier z elementarnym doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem. I jest to postawa straceńcza. W końcu są jakieś granice manipulacji, rzeczywistości nie sposób dowolnie interpretować, nawet przy daleko idących różnicach zdań obowiązują wspólne punkty odniesienia. Na dłuższą metę to się nie może udać.

Adam Szostkiewicz: Tak, czas odłożyć wybory prezydenta

Z każdym miesiącem będzie trudniej

PiS prze do majowych wyborów z oczywistych powodów. Epidemia na razie sprzyja notowaniom Dudy. Choć raczej na pewno jest to stan przejściowy, wcześniej czy później rządzący zaczną bowiem odczuwać skutki kryzysowej sytuacji na kolejnych obszarach. Dalszy wzrost zachorowań jest przecież nieuchronny, co będzie skutkować coraz większymi przeciążeniami w systemie opieki zdrowotnej. Dyscyplina społeczna nie jest dana na zawsze, oznaki zniecierpliwienia z pewnością będą narastać. Pierwszym momentem krytycznym zapewne okażą się święta. Również pod względem ekonomicznym: wielu pracowników nie dostanie wypłaty.

Z każdym kolejnym miesiącem będzie trudniej, co tłumaczy wyborczy pośpiech PiS. Choć wywiad z Kaczyńskim pokazuje coraz wyraźniej rysującą się sprzeczność sytuacji. Gdyż obecna koniunktura polityczna PiS wynika z tego, że reguły normalnej polityki zostały w społecznym odczuciu zawieszone. Duda otrzymał premię za to, że jest urzędującym prezydentem państwa zmagającego się z kryzysem. A to zupełnie inna rola niż kandydat zmagający się z konkurentami. Zwyżki Dudy w przedwyborczych rankingach są więc pozorne. Został obdarzony specyficznym kapitałem, który przy próbie monetyzacji natychmiast traci na wartości.

Mało komu teraz w głowie wybory. Deklarowana frekwencja spadła o kilkanaście procent. W najnowszym sondażu dla „Super Expressu” aż 70 proc. badanych opowiedziało się za przeniesieniem wyborów na jesień. Nawet w elektoracie PiS nie ma więc wielkiego zrozumienia dla argumentów Kaczyńskiego. Idąc na czołowe zderzenie z tak wyraźnie wyrażoną postawą, prezes wręcz osłabia potencjał swojego obozu. Usiłując wykorzystać chwilową koniunkturę, działa na rzecz jej wygaszenia.

Czytaj też: Polacy gotowi na koronawirusa? Co wynika z sondażu

Po sędziach dublerach – prezydent dubler?

Inna sprawa, że nawet pozytywne z punktu widzenia PiS scenariusze okażą się pewnie katastrofalne. Załóżmy bowiem, że rządzący wytrwają w swym uporze i doprowadzą do wyborów, w wyniku których Duda wygra kolejną kadencję w Pałacu Prezydenckim. Naiwnością byłoby oczekiwać, że procedura wyborcza ograniczona mnóstwem obostrzeń i nadzwyczajnych regulacji związanych z epidemią nie będzie później kwestionowana.

Można więc spodziewać się niespotykanej do tej pory lawiny protestów wyborczych. Ostateczny werdykt będzie zaś musiał uznać Sąd Najwyższy, w maju najpewniej już „odzyskany” przez PiS, z partyjnym namiestnikiem na stanowisku pierwszego prezesa. Te wybory pod każdym względem będą przecież szczególne. Nawet bez koronawirusa – wyjątkowo podatne na zakwestionowanie. Zamiast więc obniżać napięcie, rządzący dodatkowo je teraz podnoszą, wbrew okolicznościom realizując wyborczy kalendarz.

Ciąg dalszy omawianego scenariusza nietrudno sobie wyobrazić. Legitymacja wybranej w takich okolicznościach głowy państwa nie zostanie powszechnie uznana. Zdaniem znacznej części społeczeństwa Duda będzie w drugiej kadencji uzurpatorem. Po sędziach dublerach będziemy mieli prezydenta dublera. A nie zapominajmy o jeszcze wrażliwszej kwestii, czyli legitymacji głowy państwa w stosunkach międzynarodowych. W obecnej sytuacji, wobec nieznanej jeszcze skali wyzwań i zagrożeń, to prosty sposób na narodową klęskę. W wymiarze dziejowym.

Czytaj też: 44 proc. zakażeń dają osoby niewykazujące objawów

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną