PiS de facto wprowadził stan nadzwyczajny: w trybie pozakonstytucyjnym, z pomocą Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i PSL. Ta decyzja mści się na pozbawionej strategicznej wizji opozycji, która – jak Lewica – głosuje przeciw możliwości zmiany ordynacji w trybie online, albo – jak KO – głosuje za tarczą antykryzysową razem ze zmianami ordynacji, czyniąc z nich później główną linię ataku na partię rządzącą. Teraz obie formacje, ku uciesze Jarosława Kaczyńskiego, rzuciły się sobie do gardeł. Jak trafnie napisał na Twitterze Paweł Wroński: „Na opozycji zaczyna się poszukiwanie najmądrzejszego Jasia wśród głupich Jasiów :)”.
KO powinna była przedstawić własny, całościowy i szczodrzejszy od rządowego pakiet ratunkowy dla miejsc pracy. A po jego niemal pewnym odrzuceniu głośno trąbić o fundamentalnych słabościach pakietu rządu i wstrzymać się od głosu (w trybie online, gdy nieobecność posłów PiS nie jest problemem, tarcza i tak by przeszła). Zamiast tego przyklepała zmianę, z którą teraz dzielnie walczy. Za tarczę antykryzysową nikt jej nie podziękuje, a głosowanie za nią w pakiecie ze zmianą ordynacji odbiera jej wiarygodność w krytykowaniu tego rozwiązania.
Czytaj też: PiS pędzi do wyborów w czasach epidemii
Skandaliczna zmiana ordynacji
Tryb procedowania nad zmianą ordynacji nosi wszelkie znamiona skandalu i stawia pod znakiem zapytania uczciwość wyborów. Jednak jest za wcześnie, żeby ogłaszać ich bojkot. Ta zmiana nie jest prawem – jest jeszcze Senat (o prezydencie w tym kontekście nie warto wspominać).
Istotą sprawy jest nie ordynacja, a same wybory, które mają się odbyć za sześć tygodni. O tym, że należy je przełożyć, pisałem – wedle mojej wiedzy jako pierwszy – już 12 marca. Wcześniej wzywałem do sprzeciwu wobec specustawy, bo dawała władzy ogromne prerogatywy, bez wprowadzenia ograniczeń, które nakładają zapisy konstytucyjne o stanach nadzwyczajnych i ustawa o wprowadzeniu klęski żywiołowej. Gdyby PiS zmuszony był wprowadzić stan nadzwyczajny, wybory przełożone byłyby automatycznie (o 90 dni po zakończeniu stanu klęski).
Nawet licząc minimalną obsadę komisji wyborczych (pięć osób) z dodatkowym personelem (obsługa, informatycy), potrzeba zaangażowania ok. 200 tys. osób. „Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych w 2019 r. powołano 27 409 obwodowych komisji wyborczych, w których zasiadało 234 445 członków”, napisał prof. Bartłomiej Michalak w ekspertyzie dla Fundacji Batorego.
Czy PiS liczy, że znajdzie w Polsce 200 tys. kamikadze? I to przed 10 kwietnia, kiedy upływa termin zgłaszania się do okręgowych komisji wyborczych? A później zmusi 30 mln wyborców do rozstrzygnięcia między obywatelskim obowiązkiem głosowania a zdrowiem swoim i swoich bliskich? To diabelski dylemat, którego żadna władza nie powinna stawiać przed społeczeństwem.
Eksperci: Wybory w maju to ryzyko. I groźba kompromitacji
Odpowiedzialność moralna, polityczna i karna
W czasie niemal całkowitego lockdownu wybory są trudne do wyobrażenia. Szczyt zachorowań jeszcze przed nami, a już teraz obowiązuje zakaz zgromadzeń powyżej dwóch osób i opuszczania domu bez istotnej przyczyny. Wybory w terminie majowym stwarzają zagrożenie dla zdrowia setek tysięcy obywateli. Ludzie to rozumieją i dlatego masowo (przeszło w 70 proc.) są przeciwni organizacji wyborów wiosną.
Art. 165 par. 1 Kodeksu karnego głosi, że „kto sprowadza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej (…), podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do ośmiu lat”. Ci, którzy forsują dziś wbrew zdrowemu rozsądkowi i wiedzy medycznej wybory w maju, narażają się na odpowiedzialność nie tylko moralną i polityczną, ale także karną.
Czytaj też: Orzeczenie SN potwierdza, że wybory należy przełożyć