Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rozmiar Jarosława Gowina

Jarosław Gowin. Sejm, 3 kwietnia 2020 r. Jarosław Gowin. Sejm, 3 kwietnia 2020 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Teoretycznie były wicepremier i minister staje przed jakąś szansą włożenia cięższej zbroi. Tyle że dotychczasowa droga polityczna Gowina nie budzi większych nadziei ani też zaufania.

W dyskusji publicystów w TOK FM padła myśl, że Jarosław Gowin ma dzisiaj szansę odegrania wielkiej, historycznej roli, ba – może przejść do kategorii mężów stanu. Oczywiście to za sprawą buntu wobec Jarosława Kaczyńskiego, co może nawet dać jakieś rewolucyjne przesilenie polityczne w Polsce i w efekcie zakończyć epokę rządów tzw. dobrej zmiany. Były wicepremier zresztą robi miny do tego scenariusza, a i część opozycji, i niektórzy komentatorzy chętnie wdają się w tę grę.

Jerzy Baczyński: Trzeba by rozmawiać, ale prezes się nie zgodzi

Mąż stanu, czyli kto?

Mam porządkujące uwagi co do określenia „mąż stanu”. Jest ono jakoś intuicyjnie rozumiane jako chyba najwyższy wyraz uznania dla polityka, jest wyniesieniem jego osoby i zasług do najwyższych pułapów. Zawiera w sobie to wyjątkowe uznanie za uprawianie polityki w wymiarze powszechnym, narodowym i państwowym. Mąż stanu reprezentuje interes stanu, czyli wszystkich (nawet jeśli wielu obywateli tego nie rozumie lub się przeciwstawia), a nie czyjkolwiek interes partykularny, z reguły realizowany w konflikcie z innymi interesami.

W języku dyplomacji niejako z urzędu etykieta męża stanu jest przypisana do ministra spraw zagranicznych czy do głowy państwa, choćby prezydenta, dlatego że obie te funkcje ze swojej istoty wiążą się z prezentowaniem i realizowaniem polityki państwa, całości, stanu właśnie. Choć oczywiście nie oznacza to, że automatycznie idzie za tym wycena tej polityki. Można podać wiele przykładów, jak to taki czy inny minister i prezydent, uhonorowani dyplomatycznie i nomenklaturowo, faktycznie szkodzili swojemu krajowi i na żaden szacunek sobie nie zasłużyli.

Bo poza nomenklaturą jest też ocena polityki jako takiej, jest pamięć o jej skutkach, przy czym – to ważne stwierdzenie – liczą się nie tylko rozmiary tych skutków, ale także ich wymiar, że tak powiem, aksjologiczny. W etykiecie „mąż stanu” zawierają się znaczenia pozytywne, zawiera się jakieś dobro, co tak naprawdę można stwierdzić dopiero po latach, z upodobaniem zajmują się tym historycy, nieraz kłócąc się ze sobą zażarcie. Niemniej, jakoś nikomu (może poza ekstremalnymi wyjątkami) nie przychodzi dzisiaj nazwać mężem stanu choćby Hitlera czy Stalina, którzy bezsprzecznie wpłynęli na historię świata, a skutki ich działań trwają nadal. Dość łatwo przychodzi to za to przy nazwisku Churchilla czy de Gaulle’a.

W polskiej historii, trzymajmy się dziejów najnowszych, mieliśmy swoich mężów stanu. Utarło się w pamięci zbiorowej, umacnianej pomnikami i akademiami, że do tej wielkości dorósł na pewno Piłsudski, Witos, Dmowski, Paderewski, Korfanty, potem Wyszyński, Wojtyła, dla wielu Wałęsa, Mazowiecki… I już jesteśmy o krok od awantury. Niemniej, ile by nie było przy każdym z tych nazwisk polemik, krytyk i zastrzeżeń, jest chyba powszechna zgoda, że rozmiary tych postaci były i są historyczne, podręcznikowe.

Czytaj także: Coraz mniej zjednoczona prawica

Meandry i zygzaki Gowina

Zalecałbym w związku z tym umiar w szermowaniu pojęciem „mąż stanu”, jakoś się ono niepotrzebnie pospolituje i wyciera, w czym gustuje hagiograficzna publicystyka wspierająca politykę historyczną obozu rządzącego i wynoszenie przez nią na piedestały postaci śp. Lecha Kaczyńskiego. Też na wymierzenie rozmiaru historycznego Jarosława Gowina przyjdzie nam poczekać wiele jeszcze lat, jak w ogóle na znalezienie dla niego miejsca w podręcznikach historii.

Rzeczywiście, teoretycznie były wicepremier i minister staje przed jakąś szansą włożenia cięższej zbroi. Tylko że dotychczasowa droga polityczna Gowina nie budzi większych nadziei, a też zaufania. Na te deficyty składają się meandry i zygzaki w działaniach politycznych, i to dość radykalne i często sprzeczne ze sobą, jeśli chodzi o ich wyposażenie ideowe i moralne. Składają się pozorne twardości i faktyczne miękkości, minoderyjne zachowania podczas głosowań i w prezentowanych do nich publicznych uzasadnieniach. Nieznośna maniera mentorstwa i demonstrowana – bez pokrycia przecież – wyższość etyczna.

I na koniec: taktyka budowania własnej pozycji wewnątrz większego obozu politycznego nieustannie stawiała i stawia Jarosława Gowina w pozycji między klientelizmem a poszukiwaniem dla siebie większych szans, nawet poprzez wyłamanie się z lojalności politycznej. Tak można, można, ale trudno jest w tej pozycji nabrać rzeczywistej siły politycznej.

Czytaj także: Czy leci z nami prezes?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną