Rano w Sejmie odbyło się głosowanie w sprawie wyborów korespondencyjnych. Jeszcze do wczoraj oczekiwanie na jego wynik budziło ogromne emocje, a po stronie opozycyjnej – nadzieje. Miała być wielka konfrontacja PiS i Solidarnej Polski z utrzymującą kręgosłup w pozycji pionowej częścią Porozumienia, miały być iskry i, kto wie, może upadek rządu i przyspieszone wybory. Skończyło się na porozumieniu dwóch Jarosławów – Kaczyńskiego i Gowina – i czołobitnych podziękowaniach od jednego z głównych buntowników, Michała Wypija, dla prezesa PiS. Wybory nie zostaną przesunięte, ale 10 maja się po prostu nie odbędą, Sąd Najwyższy ma stwierdzić ich nieważność, a marszałek Sejmu zarządzić nowe. Przez najbliższe miesiące opozycja będzie nadal (słusznie) zarzucać PiS doprowadzenie do kosmicznego chaosu prawnego, a PiS dowodzić, że jest on winą opozycji.
Czytaj też: Prawicowy plankton też może odebrać głosy PiS
Konfederacja się wstrzymała
Tymczasem w cieniu tego fundamentalnego dla państwa konfliktu pojawiła się mała niespodzianka – wszystkich 11 posłów Konfederacji wstrzymało się od głosu. Postąpili tak, choć krytykowali pomysł PiS na przeprowadzenie w maju wyborów korespondencyjnych, a miesiąc wcześniej zagłosowali przeciwko wprowadzającej je ustawie. O co zatem chodziło: czy wstrzymanie się konfederatów oznacza ich zbliżenie z PiS? Nie do końca. „Nie chcemy być sklejani z centrolewicą. I nie jesteśmy pryncypialnie przeciwni wyborom korespondencyjnym, a jedynie robionym w tak potwornym pośpiechu i chaosie” – napisał na Twitterze Krzysztof Bosak w odpowiedzi na pytanie, dlaczego posłowie Konfederacji się wstrzymali.
– Nasze głosowanie było pod względem prawnym de facto głosowaniem przeciw, bo żeby odrzucić weto Senatu, Sejm potrzebował większej liczby głosów „za” niż wstrzymujących się i „przeciw” – tłumaczy szef Ruchu Narodowego Robert Winnicki. – Natomiast wstrzymaliśmy się, ponieważ jesteśmy głęboko rozczarowani tym, co liberalno-lewicowa opozycja zrobiła w Senacie – przetrzymywaniem ustawy, a potem jej odrzuceniem. Liczyliśmy na jej poprawienie, a przede wszystkim szybkie rozstrzygnięcie – dodaje Winnicki.
Ludwik Dorn: Prawicowa konkurencja PiS
Prawica ideowa, prawica udawana
Czy można tak po prostu uwierzyć liderom narodowców? W tej sprawie raczej tak. Po liberalnej stronie jest naturalna tendencja do szukania w Konfederacji rezerwuaru politycznych zasobów PiS. Obie partie są przecież prawicowe, obie mają nacjonalistyczne inklinacje, obie nie lubią gejów i Europy. Sytuacja nie jest jednak tak prosta. Konfederacja lubi się przedstawiać jako „ideowa prawica” – w odróżnieniu od PiS, który jest prawicą koniunkturalną i udawaną.
Bosak nieustannie zarzuca Andrzejowi Dudzie, że nie jest prawdziwym konserwatystą, a konfederaci wypominają PiS uległość wobec Unii Europejskiej, tolerowanie „deprawacji dzieci” (czyli edukacji seksualnej) czy, przede wszystkim, niezaostrzenie prawa aborcyjnego. Z arsenału korwinistycznego dochodzą oskarżenia o socjalizm. W konsekwencji więc, zdaniem Konfederacji, formacja Kaczyńskiego jest niczym innym jak partią lewicową. Ponieważ zaś wyborcy sojuszu narodowców, korwinistów i skrajnie konserwatywnej Korony Grzegorza Brauna panicznie boją się wszystkiego, co lewicowe, to porozumienie PiS–Konfederacja byłoby dla nich bardzo trudne do zaakceptowania.
Czytaj także: Dwóch Jarosławów urządza Polskę
Transferów do PiS nie będzie. Na razie?
Na poziomie indywidualnym posłów Konfederacji od partii rządzącej odstrasza natomiast choćby przykład Adama Andruszkiewicza, byłego członka Ruchu Narodowego i prezesa Młodzieży Wszechpolskiej. Andruszkiewicz, który związał się z obozem władzy i w nagrodę został wiceministrem cyfryzacji, jest dziś w dawnym środowisku znienawidzony i wyśmiewany. I choć nie można oczywiście wykluczyć, że któryś z posłów Konfederacji skusiłby się na propozycję PiS, to ich masowe przejścia są w obecnej sytuacji politycznej mało prawdopodobne.
A gdyby Zjednoczona Prawica rozpadła się na dobre? Po ostatnich wydarzeniach zdaje się to wszak tylko kwestią czasu. Konfederaci nie wykluczają porozumienia z najbardziej prawicową częścią obozu władzy, czyli Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, choć zaznaczają, że nie byłoby to łatwe. Droga do tego daleka, a przeszkód wiele – nie najmniejszą byłaby wielość liderów Konfederacji – ale w dłuższej perspektywie takiego scenariusza wykluczyć nie można.