Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Startuje kampania. Trzaskowski chce przejąć inicjatywę

Rafał Trzaskowski przemawia na pl. Wolności w Poznaniu. Rafał Trzaskowski przemawia na pl. Wolności w Poznaniu. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
Formalnie kampania jeszcze się nie zaczęła, marszałek Sejmu nie podała nawet oficjalnej daty wyborów. Sygnał startowy dał nowy kandydat Koalicji Obywatelskiej na wiecu w Poznaniu.

W komentowaniu polityki nie przepadam za wojennymi metaforami, ale tutaj takie zestawienie nasuwa się samo. Na początku II wojny światowej trwało coś, co historycy nazwali potem „dziwną wojną”. Niby Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Hitlerowi po jego agresji na Polskę, ale de facto długo nie toczyły się żadne poważne działania zbrojne. Nikt do nikogo nie strzelał, czołgi i samoloty stały w bazach. Anglicy nazywali to phoney war, „udawaną wojną”, a Niemcy – Sitzkrieg, czyli „wojną na siedząco”.

Podkast „Polityki”: Paweł Kowal o słabnącym Dudzie i szansach Trzaskowskiego

Trzaskowski uprzedza konkurentów

Właśnie z taką udawaną kampanią czy kampanią na siedząco mieliśmy do czynienia od niewyborów 10 maja aż do tego weekendu. Niby kandydaci zwoływali konferencje prasowe, chodzili do telewizji informacyjnych i udzielali wywiadów, ale było to dość niemrawe i na pół gwizdka. Wszyscy czekali na to, żeby Elżbieta Witek dała oficjalny sygnał i zapowiedziała to, co już praktycznie wiemy – że wybory odbędą się 28 czerwca. A raczej ich pierwsza tura, bo wygląda na to, że będziemy mieli drugą.

Rafał Trzaskowski postanowił nie czekać i zwołał mityng na pl. Wolności (nazwa nieprzypadkowa) w Poznaniu. Publiczność owacyjnie przyjęła jego pierwsze poważne wystąpienie w roli kandydata na prezydenta Koalicji Obywatelskiej i, w świetle ostatnich sondaży, najpoważniejszego pretendenta do pojedynku z urzędującym prezydentem w drugiej turze. W ten sposób Trzaskowski wykorzystał niezdecydowanie pozostałych kandydatów, przede wszystkim Andrzeja Dudy, który poza konferencjami i wywiadami ograniczał się ostatnio do spacerów po rynkach w Garwolinie i Maciejowicach na Mazowszu czy wizyty w Bieszczadach.

Czytaj też: Strategia Trzaskowskiego, marzenie o blitzkriegu

Koniec „Polski liberalnej” i „Polski solidarnej”?

Trzaskowski w swoim wystąpieniu przede wszystkim spróbował na nowo narysować oś podziału politycznego. Odrzucił stary, narzucany przez PiS jeszcze od wyborów w 2005 r. podział na „Polskę liberalną” i „Polskę solidarną”. Mówił bardzo dużo o potrzebie „nowej solidarności”, a najczęściej powtarzane przez niego słowa dotyczyły konieczności pomocy słabszym. Kandydat KO chwalił diagnozę przedstawioną przez PiS przed pięcioma laty: że część Polaków czuła się pozostawiona z tyłu podczas transformacji z komunizmu do kapitalizmu i demokracji. Najważniejszy program społeczny nowej ekipy, czyli 500 plus, nazwał „słusznym”.

Ale na tym chwalenie obecnej władzy się skończyło. „Mamy dość!”, mówił Trzaskowski o niszczeniu zbudowanych w ciągu ostatniego trzydziestolecia instytucji, szczególnie samorządów, czy o dzieleniu Polaków na lepszych i gorszych, wierzących i niewierzących, o piętnowaniu inności Kaszubów czy Ślązaków. Podkreślał, że potrzebny jest silny i niezależny prezydent, który będzie patrzył rządzącym na ręce, bo monopol władzy służy tylko jej.

Czytaj też: Dobry start Trzaskowskiego. W KO mobilizacja, w PiS nerwy

Nie będzie totalnej opozycji

Trzaskowski obiecywał nową politykę, odbudowę wspólnoty oraz współpracę z rządem w tych sprawach, które są ważne dla kraju, np. w nadchodzących negocjacjach unijnego budżetu i europejskiego planu pomocowego po pandemii. W ten sposób odpowiedział na dotychczasową narrację PiS, że wybór prezydenta z innej opcji będzie oznaczał nieustanną „wojnę na górze”. „Nie będę prezydentem totalnej opozycji”, mówił Trzaskowski w Poznaniu. Podkreślał też, że jego dotychczasowa działalność w samorządzie oznacza umiejętność angażowania się w konkretne, konstruktywne programy, pomagające ludziom.

Trzaskowski pokazał swoją drogę do zaangażowania w politykę jako gwarancję, że będzie odbudowywał wspólnotę. Opowiadał, jak w 1989 r. rozlepiał plakaty, na których Lech Wałęsa występował z Jackiem Kuroniem, ale też z Jarosławem Kaczyńskim. Chwalił prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego za wybicie się ponad swoje polityczne obozy (tego drugiego także za udział w obronie Gruzji przed rosyjską agresją). Odwoływał się do Ignacego Paderewskiego, najmłodszej ofiary stanu wojennego, Emila Barchańskiego (obaj chodzili do liceum im. Reja w Warszawie) i obecnej na wiecu bohaterki Czerwca 1956 r., pielęgniarki Aleksandry Banasiak.

Czytaj też: Kandydat Trzaskowski. Daje nadzieję Platformie

Rok 2015 à rebours

Oczywiście jedno udane wystąpienie rzadko zmienia bieg historii. Przed nami kampania, która zapewne oficjalnie zacznie się dopiero pod koniec tygodnia i będzie równie krótka, co gwałtowna. Na razie przypomina nieco rok 2015 à rebours – to Andrzej Duda jest przedstawicielem zużytego establishmentu, a Trzaskowski głosem zmiany („Mamy dość!”). Jeśli prezydentowi Warszawy rzeczywiście udałoby się zdobyć inicjatywę na starcie kampanii, konkurentom nie zostałoby zbyt wiele czasu, by mu ją odebrać.

Czytaj też: Czy można pokonać Andrzeja Dudę

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną