Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Duda stawia niemal wszystko na Trumpa. Dlaczego?

Wybory prezydenckie. Duda stawia niemal wszystko na Trumpa. Dlaczego?

Andrzej Duda i Donald Trump Andrzej Duda i Donald Trump Jakub Szymczuk / Kancelaria Prezydenta RP
Rywale z opozycji powinni zapewnić o wsparciu dla większej obecności wojsk USA i rozliczać prezydenta z innych obietnic obronnych. Andrzej Duda złożył wiele pustych deklaracji.

Wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w przyszłym tygodniu w Białym Domu ma być okazją do ogłoszenia przełomowych decyzji wojskowych i – dosłownie – pozwolić mu na finiszu kampanii uciec od rywali.

Czytaj też: Trump kontra świat

„Nowa normalność” Dudy i Trumpa

24 czerwca Duda spotka się w Waszyngtonie z Donaldem Trumpem. Jeszcze w polskich realiach tak nie było, żeby tuż przed wyborami urzędujący kandydat wyjeżdżał za granicę i czynił z tego ważny element kampanii. Ale Duda, a przede wszystkim jego gospodarz Trump dali się poznać jako politycy niekoniecznie przywiązani do tradycji, zwyczaju czy reguł. Taka „nowa normalność” w ich wykonaniu.

Dynamika wydarzeń jest wyjątkowa. Niespełna dwa tygodnie temu „Wall Street Journal” podał, że Trump zamierza wycofać ponad 9 tys. żołnierzy z Niemiec, a część z nich może trafić do Polski. Informacja wywołała burzę w NATO, protesty po obu stronach sceny politycznej w USA, musiała długo czekać na potwierdzenie przez Trumpa, a jej los wciąż jest niepewny.

Polskie władze były wstrzemięźliwe z oficjalnymi komentarzami, ale zakulisowo prowadziły intensywną kampanię, by na antyniemieckiej decyzji Trumpa skorzystać. Politycy w Warszawie pamiętali bowiem jego wypowiedź z poprzedniej wizyty Andrzeja Dudy w Białym Domu, iż dodatkowe wojska do Polski nie przyjadą z USA, a będą przeniesione, np. z Niemiec.

Reuters napisał, że polsko-amerykańskie porozumienie o rozmieszczeniu dodatkowych wojsk USA napotyka trudności i wydawało się, że sprawa będzie raczej porażką Dudy niż jego sukcesem. Wtedy jednak łącza między Warszawą a Waszyngtonem rozgrzały się do czerwoności. – Nie jest tak, że problemów nie było, ale strona polska miała się zdecydować na ich jak najszybsze rozwiązanie, czyli po myśli Amerykanów – dowiaduję się nieoficjalnie. Efektem ma być m.in. korzystne dla żołnierzy USA uregulowanie kwestii odpowiedzialności prawnej, ograniczające jurysdykcję polskich sądów, co było jedną z najważniejszych przeszkód blokujących porozumienie.

Czytaj też: Czy Polska na pewno może liczyć na NATO?

Niemal wszystko na jedną kartę

Obaj prezydenci są w trakcie kampanii reelekcyjnej, ale to Duda będzie miał do wyborów zaledwie cztery dni po tym, jak opuści Waszyngton (z czego dwie doby zajmie cisza wyborcza). Podróż, nawet wojskowym odrzutowcem VIP, zabierze minimum dobę, o ile prezydent do minimum skróci pobyt za oceanem. Oznacza to, że Duda wraz ze sztabowcami postawił niemal wszystko na amerykańską kartę i świadomie rezygnuje z końcowego etapu kampanii w Polsce. Zamierza przekonać wyborców, że zbliżenie z USA, jakie dokonało się za jego prezydentury, choć nie wyłącznie za jego sprawą, jest największym osiągnięciem pierwszej kadencji w relacjach zewnętrznych. W kraju ma nim być relatywny dobrobyt, zapewniony przez programy socjalne PiS. Bezpieczeństwo według Dudy ma więc dwa wymiary: ekonomiczny i militarny, przy czym ten drugi zapewnić ma ścisły sojusz z USA i stały pobyt amerykańskich wojsk.

Po co konkretnie Andrzej Duda leci do Waszyngtonu? Na razie żadna ze stron nie ujawniła szczegółów. Nieoficjalnie udało mi się ustalić, że Polska i USA mają sfinalizować i podpisać nową umowę o współpracy obronnej (Defence Cooperation Agreement) w ślad za zeszłoroczną deklaracją w tej sprawie. Przypomnijmy: w czerwcu w Białym Domu Duda i Trump ogłosili, że do Polski trafi tysiąc nowych żołnierzy z USA, rozlokowanych w kilku bazach i pełniących różne funkcje. Umowa DCA ma sprecyzować zasady ich pobytu, dokładnie określić miejsca.

Nie jest to pierwszy taki dokument, poprzedni podpisany był przez oba rządy w lipcu 2015 r. Wówczas porozumienie dotyczyło dostępu, rozmieszczenia wojsk i sprzętu wojskowego USA w pięciu lokalizacjach: Łasku, Drawsku Pomorskim, Skwierzynie, Choszcznie i Ciechanowie, który miał być miejscem budowy składu uzbrojenia. Podana we wrześniu zeszłego roku lista lokalizacji dla dodatkowych wojsk USA obejmuje Poznań, Drawsko Pomorskie, Wrocław, Łask, Lubliniec i Powidz. Powinny znaleźć się w porozumieniu, które może zawierać również inne kwestie.

Czytaj też: Atomowy kartofel od ambasador USA. Błaszczak nie polubił

Dwa miliardy albo więcej

Ambasador Georgette Mosbacher sugerowała niedawno – w reakcji na kwestionującą porozumienie depeszę Reutersa – że rezultaty negocjacji o większej obecności wojsk USA w Polsce będą „imponujące" i wykroczą poza uzgodnienia z czerwca zeszłego roku. Jeśli tak, to należałoby myśleć albo o dużo większej liczbie wojsk, albo istotnej zmianie jakościowej, np. jeśli chodzi o siłę ognia lub znaczenie jednostek rozmieszczonych w Polsce. Liczba jest problematyczna, bo Polska musiałaby mieć gotową infrastrukturę dla goszczenia znacznych sił. Od kiedy dwa lata temu upadł pomysł goszczenia całej dywizji wojsk USA w Toruniu i pobliskich miastach, takich inwestycji nie poczyniono. Można jednak wyobrazić sobie umiejscowienie jednostek bojowych US Army niedawno odtworzonych w Niemczech: dywizjonu artylerii rakietowej czy obrony przeciwlotniczej. To byłoby nawet logiczne, skoro w scenariuszu konfliktu siły te miałyby bezpośrednio wspierać wojska NATO, amerykańskie i polskie, walczące gdzieś pod przesmykiem suwalskim lub bramą brzeską.

W grę wchodzi podobno również dyslokacja dowództwa szczebla korpusu, mającego w podległości kilka dywizji. Byłby to najbardziej znaczący gest ze strony Amerykanów, polscy politycy mogliby powiedzieć, iż „sprowadzili" korpus (choć jego siły skompletowane byłyby w części z wojsk stacjonujących w USA, a przerzucanych do Europy na czas wojny). Do tej pory w planach wzmocnienia struktur dowódczych sił amerykańskich w Europie w Polsce utworzono wysunięte dowództwo dywizji, ale sztab korpusu miał pozostać w Niemczech. Przesunięcie go do nas zwiększyłoby znaczenie naszego kraju w amerykańskich kalkulacjach obronnych, byłoby też symbolicznym prztyczkiem wobec Niemiec. Oczywiście każda relokacja poza korzyściami oznacza dodatkowe koszty. W zeszłym roku, nieoficjalnie, mowa była o 2 mld dol. łącznych inwestycji dla tysiąca żołnierzy. Można więc oczekiwać, że jeśli wzrośnie ich liczba czy zmieni się rodzaj jednostek – koszty będą wyższe. W wewnętrznej debacie będzie to jedna z najistotniejszych kwestii, której nie da się całkiem zagłuszyć sloganem, iż „bezpieczeństwo nie ma ceny”.

Czytaj też: Ciekawe pomysły i puste hasła. Duda podpisał strategię

Polska na geopolitycznej szachownicy

Na tym nie kończą się potencjalne „zyski” i „koszty” amerykańskiej wizyty Dudy. Moi rozmówcy, ściszając głos, mówią, że Warszawa weszła – albo została wciągnięta – w strategiczną grę Ameryki z Rosją i Chinami. Że gdzieś w tle taktycznego wzmocnienia sił na teatrze działań czai się kwestia nuklearna i wielkie geopolityczne szachy, w których Polska stała się istotnym polem na szachownicy, a „Wielki Gracz” z USA zastanawia się właśnie, czy i jaki ruch wykonać, by wymusić uległość pozostałych graczy. Nie ma oczywiście mowy, byśmy o tych kwestiach usłyszeli od prezydentów, są to kwestie, o których publicznie się nie mówi. Powinniśmy się jednak przyzwyczajać do sytuacji, gdy Polska staje się nie tylko krajem frontowym w sensie rozmieszczania wojsk, ale także kluczowym, jeśli chodzi o stwarzanie regionalnej przewagi dla rywalizującej – w tym przypadku głównie z Rosją – Ameryki. Taką przewagą mogą być nowoczesne systemy uzbrojenia, w tym rakietowe, ale także powiązania energetyczne, zbrojeniowe, teleinformatyczne i inne, łączące Polskę i cały region z Ameryką, blokujące zaś dostęp Rosji czy ekspansję Chin.

Czytaj też: Czy wirus rozpęta nową wojnę mocarstw?

Pójdziemy znowu na zakupy?

Kwestie obronności symbolizuje obecność wojsk USA w Polsce, lecz również bezprecedensowa skala zakupów zbrojeniowych w amerykańskich firmach lub od amerykańskiego rządu. Niewykluczone, że również w tej kwestii coś nowego się okaże. Do tej pory tak było, że decyzje dotyczące rozmieszczenia wojsk wiązały się z deklaracjami zakupów wartych nieraz wiele miliardów dolarów. Dotyczyło to zresztą nie tylko administracji Trumpa i rządu PiS.

Obecna fala zakupów uzbrojenia w USA zaczęła się przecież w 2015 r., kiedy rząd PO-PSL wybrał amerykański system obrony powietrznej Patriot do polskiego programu Wisła. Było to rok po rosyjskiej agresji na Ukrainę i decyzji Baracka Obamy o wzmocnieniu obecności wojskowej USA na wschodniej flance NATO. Kiedy PiS chwali się, że „kupił patrioty”, warto pamiętać, że kierunek wskazali jego poprzednicy. Również dzisiaj MON ma wiele opcji rewanżu, jeśli z amerykańskiej strony pojawi się taki warunek. Bodaj najbardziej oczekiwaną, zarówno przez Wojsko Polskie, jak i amerykańskich lobbystów, byłby zakup śmigłowców uderzeniowych uzbrojonych w pociski przeciwpancerne. Innym zakupem, mniej kosztowym, a równie potrzebnym, byłyby samoloty transportowe Hercules, o których rozmowy z Amerykanami trwają od ponad roku. Umowa podobno jest gotowa do podpisu.

Czytaj też: Atomowy straszak Putina. Czy Rosja użyje swojej broni

Co powinna zrobić opozycja?

Andrzej Duda zdecydował się na koniec kampanii zainwestować w wizerunek męża stanu, partnera najważniejszych polityków świata, lidera regionu – wschodniej flanki NATO. Będzie pierwszym prezydentem goszczącym w Białym Domu od wybuchu pandemii, co jest symbolicznym gestem Trumpa. Duda wybrał kosmopolityczny Waszyngton, gdzie będzie musiał uważać, co mówi, zamiast tak lubianych – przez niego i jego elektorat – wieców w małych miasteczkach, gdzie może mówić co chce i co czasem źle się kończy. Być może jest pewien sukcesu, ma obiecane i uzgodnione coś, co będzie odebrane jako przełom w polskim bezpieczeństwie. Być może zależy mu na odcięciu się od zarzutów o zepsucie relacji z USA przez atakowanie osób LGBT czy wyraźny sprzeciw PiS wobec restytucji mienia. Jeśli połączy te cele, a propaganda rządowych i prorządowych mediów zrobi wszystko, by w tym pomóc, może narzucić na finiszu narrację, z którą trudno będzie opozycji walczyć.

O ile styl Dudy można krytykować, o tyle kwestionowanie zacieśniania związków Polski z USA, zwłaszcza w kwestiach wojskowych, będzie ryzykowne. Wcześniej podnoszony argument, że polsko-amerykańskie ustalenia wojskowe nie były konsultowane w NATO, właśnie zbił sekretarz generalny sojuszu, który był o to pytany przy okazji dwudniowego ministerialnego szczytu-telekonferencji. Walka z porozumieniem wojskowym Duda–Trump może przynieść więcej szkody niż pożytku. Być może najlepsze, co mogą zrobić główni rywale Dudy, to zapewnić o wsparciu dla większej obecności amerykańskich wojsk, a rozliczać prezydenta z niedotrzymanych obietnic obronnych. Śmigłowce, okręty, reforma systemu dowodzenia i kierowania – Andrzej Duda składał już wiele pustych deklaracji, wygłaszał do rządu apele pozostawione bez reakcji, zobowiązywał się do nigdy niezaczętych inwestycji.

Czytaj też: Zachód się rozjeżdża

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną