Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Co za blamaż. Jak polscy żołnierze weszli do Czech

Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza. Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza. Bjoern Steinz/Panos Pictures / Panos Pictures / Forum
Incydent z wkroczeniem polskich żołnierzy na skraj wsi Pelhřimovy w Czechach jest poważny i kompromitujący dla wojska. Przede wszystkim pokazuje, jak dobiera się dowódców.

Wygląda to tak, jakby wojsko okupujące przez niemal całą dobę kilkudziesięciometrowy skrawek Republiki Czeskiej, blokujące dostęp do zabytkowej kapliczki, w ogóle nie miało dowódcy. Żołnierzom wydano najwyraźniej mało precyzyjne rozkazy i nikt ich nawet nie sprawdził.

Polski akt małej agresji

Wejście żołnierzy z bronią na terytorium obcego państwa to tak naprawdę akt agresji. Na szczęście Czesi potraktowali zajście pobłażliwie i ze świadomością, że doszło do grubej pomyłki. Na dobrą sprawę mogli przecież użyć siły.

Wojsko, jakie znałem i znam, jest całkiem inne. Dobrze wyszkolone, dowodzone. Znajomość topografii i czytania mapy to jedna z podstawowych umiejętności każdego żołnierza, nie mówiąc o podoficerach i oficerach. W epoce GPS czy aplikacji nawigacyjnych w zwykłych smartfonach takie beztroskie przekroczenie granicy i zajęcie pozycji w obcym państwie wydaje się absolutnie niepojęte. A najważniejsze pytanie brzmi: gdzie był wtedy dowódca plutonu, kompanii, batalionu, brygady?

O całej sytuacji wiadomo niewiele, bo MON i Dowództwo Operacyjne WP nabrały wody w usta, oświadczając jedynie, że incydent był efektem nieporozumienia. Lepszego żartu dawno nie słyszałem. Dobrze, że do podobnej pomyłki nie doszło w czasie strzelania dywizjonu haubic kal. 155 mm.

Czytaj też: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka

Kto tu wydawał rozkazy?

Co tu się zdarzyło? Trudno sobie wyobrazić, że dowódca Śląskiego Oddziału Straży Granicznej dzwoni do dowódcy 6. Brygady Powietrzno-Desantowej czy 21. Brygady Strzelców Podhalańskich (są rozlokowane najbliżej miejsca, gdzie wydarzył się nieszczęsny incydent) i mówi: słuchaj, kolego, kicha... Kazali wystawić posterunki kontroli, a ludzi nie mam. Pomożesz? A ten odpowiada: nie ma sprawy, stary, trzeba sobie pomagać, nie? Zaraz wydam broń chłopakom i wyślę ich na granicę, popilnują przejść i dróg tak długo, jak to będzie konieczne.

Nie, moi drodzy, taka sytuacja jest po prostu niemożliwa. Dowódca brygady czy dywizji, nawet sam Dowódca Generalny WP nie ma prawa użyć wojska niezgodnie z przeznaczeniem. Decyzję o użyciu go do wsparcia działań Straży Granicznej może podjąć tylko rząd, a przekazać minister obrony narodowej.

Dowódca Generalny też nie działa bezrefleksyjnie i ustala najpierw kilka rzeczy. Po pierwsze: jaka jest podstawa prawna takich działań? Decyzja ministra powinna się odwoływać do określonej ustawy. Po drugie: jaką liczbę posterunków trzeba wystawić i komu mają podlegać? Po trzecie, równie ważne: jakie obowiązują zasady użycia broni? W NATO funkcjonuje Rules of Engagement, dokument starannie opracowany i zatwierdzony na najwyższych szczeblach. Jeśli żołnierz ma kogoś zastrzelić, to zgodnie z prawem.

Dowódca dywizji, a następnie brygady powinni otrzymać rozkazy już o wiele bardziej szczegółowe. Ten drugi musi np. dostać pisemne wytyczne dotyczące lokalizacji każdego posterunku i zadań, z uwzględnieniem obowiązków, procedur legitymowania, przepuszczania, zatrzymywania, zawracania, czasu trwania akcji, liczby żołnierzy na służbie itd.

Żołnierzy podobno było trzech. Czy byli zmieniani co cztery godziny? Składali meldunki? Bo tak być powinno. W przeciwnym razie, zgodnie z zasadami, jeden z nich pełnił służbę, drugi pozostawał w gotowości, a trzeci odpoczywał. Który dowodził? I dlaczego tylko jeden pełnił służbę na tak ważnym przecież posterunku granicznym? Swego czasu, kiedy jednostek nie pilnowały jeszcze firmy ochroniarskie, jeden wartownik strzegł magazynu żywnościowego, ale na bramie stało ciągle dwóch: pierwszy sprawdzał dokumenty, drugi pilnował.

Czytaj też: Żołnierze mają nowego przeciwnik – koronawirusa

Zadania dla ewentualnego dowódcy

Jak to zwykle wygląda? Dowódca brygady powinien wezwać dowódców batalionów i przekazać im jasno: ty wystawiasz posterunki tu, tu i tu, a ty – tam, tam i tam. Na posterunku stacjonuje trzech żołnierzy plus rozprowadzający, cała zmiana liczy łącznie 10 osób. Zmieniają się co cztery godziny przez dobę. Potem służbę obejmuje kolejna 10-osobowa drużyna itd. Pluton złożony z trzech drużyn odpowiada za zabezpieczenie jednego posterunku, na którym jest stale trzech żołnierzy: starszy zmiany i dwóch dyżurnych (wartowników). Żołnierze są na służbie 24 godziny, w tym osiem na posterunku. Kompania (trzy plutony) wystawia trzy posterunki, a batalion (trzy kompanie) – do dziewięciu.

Dowódcy batalionów przygotowują pisemne rozkazy i mapy. Wszystkie wyznaczone pozycje sprawdzają osobiście: czy są dobre warunki obserwacji, czy posterunek można niepostrzeżenie obejść, a żołnierze będą tu bezpieczni. Powinien też ustalić, do kogo należy teren, i zorganizować formalne zgody, całość zaś przekazać do akceptacji dowódcy brygady. Podpis oznacza, że bierze za akcję odpowiedzialność. Na wojnie armia może jeździć czołgami i ryć okopy, gdzie chce. Ale w czasie pokoju nie można się ot tak wpakować komuś na teren.

Czytaj też: Nieznana misja w Iraku. Nasi żołnierze w centrum konfliktu

Papier w wojsku dyscyplinuje

Z rozkazem dowódcy batalionu powinien się zapoznać każdy dowódca kompanii, plutonu i drużyny, nie od rzeczy byłoby złożyć pod nim krótką notatkę: „zapoznałem się”, no i podpis. Każdy dowódca plutonu pod ścisłym nadzorem dowódcy kompanii powinien przedstawić żołnierzom dokładne zadania, z uwzględnieniem współrzędnych geograficznych (dla GPS) i topograficznych (dla mapy), listy obowiązków, wspomnianych zasad użycia broni, szczegółów dotyczących zmian. Pierwsza zmiana, starszy: Kowalski, dyżurny Nowak i Wiśniewski... Druga zmiana... Itd. Oczywiście wszystko to powinno się znaleźć w pisemnym rozkazie dowódcy batalionu. To nic, że taki dokument będzie miał ok. 20 stron. Trzeba go przeczytać ze zrozumieniem, a zasady użycia broni – wykuć na pamięć. W nocy o północy umieć je wyrecytować co do przecinka.

Po rozlokowaniu posterunków dowódcy powinni je sprawdzić: czy zostały właściwie ustawione, co robią żołnierze. Dowódca kompanii to ciężka fucha. Zero życia osobistego. Powinien codziennie przyjmować meldunki o objęciu służby przez poszczególne drużyny, a także o tym, czy otrzymały odpowiedni instruktarz. Wszystko trafia do dzienników, w tym każdy incydent. Dowódca od czasu do czasu sprawdza wszystko od nowa. A ma też obowiązki bieżące, bo przecież jedna trzecia żołnierzy powinna kontynuować codzienne szkolenie, jedna trzecia pełni służbę na posterunkach, a pozostali mają wolne.

Biurokracja w wojsku zawsze mnie przerażała, ale po latach służby zrozumiałem, że papier nie przyjmie wszystkiego. Na „gębę” to można bajdurzyć, co ślina na język przyniesie, ale jeśli ktoś ma coś zapisać i się pod tym podpisać... Nikt nie ma zamiaru się „podkładać” – papier dyscyplinuje.

Za takie rzeczy wylatuje się z wojska

W Republice Czeskiej nic nie zagrało. Czy lokalizację każdego posterunku dokładnie wyznaczono, z uwzględnieniem warunków na miejscu, a zwłaszcza przebiegu granicy? Czy ktoś taką mapę sprawdził, zatwierdził i podpisał? A może podwładni zlekceważyli rozkazy? Czy w ogóle mieli świadomość konsekwencji swego działania? Ktoś ich instruował, zadaniował?

Niewłaściwa organizacja działań czy szkolenia to w wojsku przewinienie najcięższej kategorii. Traci się za to stanowisko. Przy grubszych sprawach do akcji wkracza prokurator. Nawet w cywilnym Kodeksie karnym jest na to zapis: 231 – przekroczenie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków. Paragraf 1. brzmi następująco: „funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego...”. Czy wpakowanie żołnierzy z bronią za granicę, choćby na odległość 30 m, jest działaniem na szkodę interesu publicznego? Efektem jest przecież protest dyplomatyczny.

Są jednak skutki znacznie poważniejsze. Popatrzmy na to z punktu widzenia rosyjskich dowódców. Czy polskie wojsko, w którym lekceważy się zasady, jest w ogóle poważnym przeciwnikiem? Może w prawdziwej walce dowódcy też się pogubią i nie będą wiedzieli, co robią ich żołnierze?

Miejmy nadzieję, że to odosobniony incydent. Że wszystkie inne brygady są dobrze przygotowane i wyszkolone, a dowódcy wydają jasne, przejrzyste i szczegółowe rozkazy, za które biorą odpowiedzialność i konsekwencje których potrafią przewidzieć. Oby tak było, w przeciwnym razie okaże się, że zwolnienie do rezerwy wielu doświadczonych dowódców w ostatnich latach przyniosło gorsze konsekwencje, niż się z początku wydawało.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną