Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Boćki i Orla. Dzieli je miedza, lecz wybierają różne Polski

Niewykluczone, że podzieliła ich religia. Po lewej stronie zostali niechcący się wyrzec prawosławnej tożsamości, zaś po prawej przerobieni na katolików, zwani tu szlachtą.
Boćki i OrlaPiotr Małecki/Polityka Boćki i Orla

Boćki i Orla. Niby takie same. Podlaskie. Wiejskie. Bogobojne. Kilkutysięczne. A jednak. Boćki są bezapelacyjnie za prezydentem Dudą, Orla zaś, choć wahająca się jeszcze co do kandydata, chciałaby, żeby poszedł w pierony. Wiedzą, co mówią. Nie wybiegając daleko wstecz, w ostatnich wyborach do europarlamentu Boćki były za PiS w ponad 80 proc., Orla nieco powyżej 20 proc. Niewykluczone, że podzieliła ich religia. Tutejszą granicą jest bowiem droga w kierunku Siemiatycz. Z racji historycznych zawiłości (ale to inna opowieść) po lewej stronie zostali niechcący się wyrzec prawosławnej tożsamości, zaś po prawej przerobieni na katolików, zwani tu szlachtą (może dlatego, że wraz z nową wiarą zatracili zaśpiew?). Teraz jedni i drudzy prowadzą przedwyborcze dysputy.

Takich Polaków wychowałem

Wojciech Wierciński, radny Bociek, ściera pot z czoła, asystując proboszczowi w upalnej procesji z okazji Bożego Ciała. Dodają mu chłodu trzepocące na wietrze flagi biało-czerwone wbite w kościelny parkan co dwa metry. Po mszy radny z rodziną zjada świąteczny obiad. Ojciec Czesław Wierciński jest dumny, patrząc, jak wychował piątkę potomstwa. Prócz Wojciecha przy stole zasiada m.in. córka, studentka uczelni toruńskiej, zapowiadająca się z urody oraz dykcji na prezenterkę TV Trwam, do której aspiruje. Zauroczona tamtejszą edukacją. Gdyby nie wirus, kontynuowałaby karierę w programach młodzieżowych.

Reszta dzieci także wychowana zgodnie z katolickim prawem. Z poglądami się nie kryją. A skoro zjechali na święto, wymieniają się refleksjami o Polsce.

Boćki i OrlaPiotr Małecki/PolitykaBoćki i Orla

Radny Wojciech, syn Czesława, zdaje się ze wszystkich najmądrzejszy. Jednak choć właśnie zrobił zdalnie kurs MBA, nie zepsuł go wielki świat, gdyż umiłowanie ojczyzny ma w genach. Ze swymi poglądami gotów na karierę powiatową, a potem może i ogólnopolską. Zasiadających przy stole niepokoi pandemia uważana przez domowników za sterowany zamach na nasz katolicyzm. Niewątpliwie wirus ma odsunąć ludzi od Kościoła. Dlaczego, Czesław ma pytanie, w związku z Bożym Ciałem wydano dekret, by procesja tego roku nie szła wzdłuż szosy, lecz wokół świątyni, narażając wiernych na jeszcze większe stłoczenie? Trzysta lat chodziła po drodze i nikt się nie rozchorował. W opinii dysputujących przy obiedzie wirus ma nas zateizować i przyzwyczaić przeżywać msze przed telewizorem.

Czesław, ojciec Wojciecha, 30 lat na stanowisku sołtysa, gładzi flagę rozłożoną na wersalce. To podarunek od premiera Morawieckiego z okazji jubileuszu stulecia odzyskania niepodległości w podzięce drogiemu rodakowi za przysporzenie ojczyźnie tylu patriotów. Jako protoplasta obiecuje sprostać. Dlatego pójdzie w każdym marszu w imieniu żołnierzy wyklętych. Sam ma zresztą szlachetną kartę w życiorysie. Otóż kiedyś w Sokółce zaliczył kraty, bo powiesił krzyż w zakładzie stolarskim, gdzie pracował. Koledzy po tym incydencie ze strachu poszli na milicję, a Czesław uciekł do Bociek, ożenił się i spłodził dzieci, za które dostał dyplom od samego premiera.

Przedwyborcze refleksje sołtysa

Marek Chmielewski, sołtys Orli, nie świętuje, gdyż jego gmina jest w większości prawosławna. Leci doglądnąć niewidomą matkę. Choć nie ukrywa, odczuwa się w terenie stan wyjątkowy. Po pierwsze, nawet tutejsze szeptuchy w obawie o zdrowie nie przyjmują miastowych z nieuleczalnymi chorobami. Po drugie, idą wybory. Sołtys jest zarzucany przysyłanymi mu banerami kandydatów. Ale ich nie wiesza na płotach, ażeby nie jątrzyć. Dyplomatycznie składuje. Biedronia rzucił pod wiatę. Kosiniak leży w garażu. Banerem z kandydatem X (z grzeczności nie wymieni nazwiska) przykrył zabitego na kiełbasę świniaka, by zabezpieczyć mięso od much. Po wszystkim odda do schroniska na ocieplenie bud dla psów.

Jako chodzący z podatkami wyczuwa rezonujące nastroje, w tym polityczne. Tutejsi prawosławni do Solidarności nigdy się nie pchali w obawie przed nacjonalizmem. A ponieważ komunizm nie przerabiał ich na katolików, byli mu wdzięczni. Także za to, że wysyłał za darmo do szkół. Więc brało się tobołek na plecy i het za nauką po kraju. Kto chciał, wracał potem z tytułem magistra, by przebierać w ofertach: To kim chcesz być człowieku? Prezesem gieesu?

Tak brat sołtysa z dyplomem rusycysty został inspektorem oświaty. Sołtys pamięta ludzki strach po roku ’89. Wówczas pierwsze wolne wybory prezydenckie bezapelacyjnie wygrał w Orli Stan Tymiński. Ludzie nie byli za Stanem, lecz przeciw Wałęsie. – Toż – szeptało się po domach – inaczej prawaki na drzewach nas powieszą.

Boćki i OrlaPiotr Małecki/PolitykaBoćki i Orla

Lecz ostatnio, zauważa, chodząc z podatkami, Orla się polaryzuje. W większości dużych pokoi gra TVP, więc sołtys już wie, jakie zastanie poglądy. Babuszki są wdzięczne prezydentowi za trzynastkę. – Wypada teraz zrewanżować się, no nie? – szukają aprobaty u sołtysa. Milczy, choć wie, że taka jest prawosławna mentalność. Katolickie Boćki drapieżne, oni w Orli cerkiewni – to potulniejsi. Im starsi, tym bardziej. Dobrze im było w kółkach rolniczych oraz PGR-ach. A że już niedołężni, skazani na publiczne telewizory. Ale sympatią wśród babuszek cieszy się także Hołownia. Nie ze względu na poglądy, gdyż z racji nieposiadania internetów ich nie znają, ale przez zachowane w oryginale nazwisko. Skoro nie Gołownia, znaczy się musi być nasz chłop. Sołtys jednak, jak w przypadku wspomnianych banerów, konsekwentnie dyplomatyczny. Wysłuchuje, czując, że jego przodkowie przewracają się w grobach.

Wracając do niewidomej matki. Za każdym razem, kiedy wpada ją doglądnąć, ona podaje mu pilota prosząc: „Weź mi przełącz”. Z jakiegoś powodu ciągle włącza się jej reżimówka. Przestraja więc na TVN, ale przecież nie będzie latał co dwie godziny. Choć powinien, gdyż przekaz ów doprowadza ją do szału. Nasłuchawszy się, chodzi i beszta już zindoktrynowane sąsiadki. Potem przyjeżdża córka z hiszpańskiej emigracji i rozdaje im prezenty, łagodząc sytuację.

Większych sporów politycznych sołtys nie odnotował. Jeśli już, to rodzinne przy wódce. Ze smutkiem zauważa natomiast, że zaczyna gminę toczyć antysemityzm. Ostatnio zajechał do szkoły w katolickich Boćkach i zaniemówił. Na pamiątkowej tablicy wymieniono z nazwiska 29 tutejszych polskich ofiar nazizmu, a 1200 żydowskich już nie. Toż – pomyślał sobie – Orla i Boćki to ta sama specyfika, przed wojną w większości zamieszkana przez wyznawców Mojżesza. Wszyscy przejechali tu na jednym wozie. Jak to jest, że Orla pamięta, a Boćki się wyparły?

Boćki i OrlaPiotr Małecki/PolitykaBoćki i Orla

Mateńki ojczyzny tutejszego folklorysty

Ostatniej nocy wszystkie flagi na podwórku Marka Skomorowskiego zbił grad. Na dowód, jak duży, zachował próbki w zamrażalce. To boćkowski animator kulturalny, katolicki kościelny oraz miłośnik folkloru, podobnie jak nasz prezydent otwarty na świat.

Swego czasu nawet przez przypadek założył w Boćkach Klub Przyjaźni Polsko-Koreańskiej. A było tak: Kim Pyong II, rodzony syn wielkiego wodza Kim Ir Sena, reprezentujący Koreę Północną na stanowisku polskiego ambasadora, zauroczył się gminą do tego stopnia, że zaprzyjaźnił się z Skomorowskim. Wydarzenie bez precedensu, syn dyktatora bowiem, uchodzący za skrytego, nie korespondował nawet z rządem. Okazał się niesamowicie ciepłym człowiekiem. Tak upodobał sobie Boćki, uniżone względem władzy na wzór koreański, że w 2007 r. zaprosił Skomorowskiego do Phenianu. Animator bał się tej wycieczki okrutnie. Na powitanie zabrali mu paszport oraz telefon komórkowy. Ale ponieważ ciekaw świata, wykąpał się i kontrolowany, poszedł na miasto. Zobaczył ludzi skromnych, lecz godnych. Nogi mu się same gięły do klękania na widok milionów tańczących na cześć swego kraju. Obecnie, słyszy Skomorowski, znów Korea wspomina o nim w ambasadzie.

Jeśli go ponownie zaproszą, przeprosi za Polskę. Nie może słuchać, jak besztają w świecie naszą ojczyznę. Życie nie szczędziło mu przykrości. Głuchoniema matka głosu Skomorowskiego nigdy nie usłyszała, choć jako lokalny śpiewak słuch miał absolutny. Uchodziła w Boćkach za osobę drugiej kategorii. Mówiło się, że głupia niemka. Adoptowany przez wujostwo, oparcie znalazł w Kościele, gdzie płakał i żalił się na los. Dziś, pieląc groby bliskich, mówi do swoich umarłych, że nie wierzy, jak można tak wylewać brudy na Polskę, którą traktuje jak zastępczą matkę. Za mało tej krwi popłynęło? Niedawno został zrugany na Facebooku, bo napisał, że jest bezapelacyjnie za Dudą. Podziwia, jak prezydent wylewa łzy, klęcząc w Częstochowie przed najświętszym obrazem. Taki pochodzący z poczciwej profesorskiej rodziny, umiejący się wysłowić – przemawiając, nigdy z kartki nie czyta.

À propos flag zniszczonych przez grad. Według Skomorowskiego to musi być kara boża. Nie wstydzi się tego jasno powiedzieć. Jako mający kontakty ze stolicą czasem dzwoni zapytać, co słychać. Warszawiacy przerażeni. Odpowiadają: – My już żyć nie możemy, patrząc na tego Trzaskowskiego. Gdyby nie premier i wojsko, w gównie byśmy się potopili. Już naprawdę – pyta się warszawiaków – nie macie lepszego kandydata?

Boćki i OrlaPiotr Małecki/PolitykaBoćki i Orla

Najprawdziwsza z prawd w sensie ścisłym

Co niedziela batiuszka Andrzej w orleńskiej cerkwi pod wezwaniem Archanioła Michała modli się za władzę. Kto tam rządzi, komunista czy liberał, tak samo gorliwie. Cerkiew nie politykuje. – Wy macie – tłumaczy batiuszka, zakładając, że odwiedzili go katolicy – swoich zwierzchników. W jego kościele nie rządzi Watykan. Dlatego kilka razy podczas liturgii wspomina prezydenta oraz polskie wojsko. Będąc służbowo na kilku katolickich mszach, nie słyszał takich obiektywnych światopoglądowo wypominków w intencji. Dla batiuszki głową Kościoła jest Chrystus. Będzie się modlił za tego, kogo naród wybierze.

Czasem jego głos dochodzi na ganek, gdzie w domku po ojcach wypoczywa Anatol Odziejewicz, profesor matematyki, letnią porą zjeżdżający tu na wypoczynek z uczelni białostockiej. Ateista, choć wychowany na podwórku między cerkwią a synagogą. Zżyty z tutejszym klimatem, o którym ma sporo do powiedzenia. Podlasie nie jest pod lasem, jak się powszechnie mniema. Może świadomościowo skrzywdzone na starcie. Jak ten pocisk – użyje metafory matematycznej – co wystrzelił z lufy i pomylił się o ułamek kąta. Na odległości kilometra to już będzie duża różnica nie w tę stronę. Anatol chce przez to powiedzieć, że człowiek to skomplikowany układ. Załamany, że Duda przekonał nawet jego profesorskich współbraci w niewierze o umysłach ścisłych. Niedawno do profesora dzwonił kolega z Meksyku, pochodzący z inteligenckiej lwowskiej rodziny przedwojennego formatu. – Tolek, ja za Dudą. – Czy ty – pyta się po swojsku Anatol – zwariowałeś?

Boćki i OrlaPiotr Małecki/PolitykaBoćki i Orla
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną