Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Feralne respiratory. Co łączy handlarza bronią z kręgiem bliskim PiS?

Minister zdrowia Łukasz Szumowski i jego zastępca Janusz Cieszyński podczas posiedzenia sejmowej komisji zdrowia Minister zdrowia Łukasz Szumowski i jego zastępca Janusz Cieszyński podczas posiedzenia sejmowej komisji zdrowia Hubert Mathis / Zuma Press / Forum
Dotarliśmy do kolejnego wątku tzw. afery respiratorowej. Co łączy właściciela firmy E&K, z którą resort zdrowia podpisał umowę na sprzęt, ze środowiskiem „Gazety Polskiej”?

Żeby wyjaśnić, o co chodzi w „aferze respiratorowej”, należy nieco cofnąć się w czasie. W 2009 r. groźba epidemii świńskiej grypy skłoniła instytucje kierowane przez Unię Europejską do opracowania modelu wspólnych zakupów na wypadek zagrożenia. Polska dołączyła do niego dopiero na początku marca 2020 r., gdy w kraju stwierdzono już pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem. Przez opieszałość Ministerstwa Zdrowia ominęły nas przetargi na zamówienia masek, rękawic, okularów ochronnych i kombinezonów. Wciąż mogliśmy jednak wziąć udział w przetargu na zakup respiratorów. Unia przeznaczyła na ten cel ponad 1 mld euro, dzięki czemu ponad 100 tys. sztuk sprzętu miało trafiać do Europy przez następny rok.

Poszczególne kraje mogły składać zamówienia na respiratory u sześciu zwycięskich producentów. Polska z tego przywileju nie skorzystała. 14 kwietnia resort zdrowia podpisał kontrakt na dostarczenie 1,2 tys. sztuk sprzętu za łączną kwotę – tu padają różne liczby – nawet 250 mln zł z lubelską firmą E&K. Jej właścicielem jest Andrzej Izdebski, który nigdy dystrybucją aparatury medycznej się nie zajmował, za to przez lata handlował bronią.

Czytaj też: Władza daje swoim zarobić. Nawet na kryzysie

Kim jest Andrzej Izdebski?

Podobno agenci CBA – oczka w głowie szefa MSW Mariusza Kamińskiego – mieli dać zielone światło interesom z Izdebskim. Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia, choć żadnych dowodów nie przedstawiają. CBA odmawia zaś komentarza.

A o Izdebskim kilkakrotnie było głośno. Pierwszy raz w 2002 r., gdy „Rzeczpospolita” ujawniła, że mający udziały w lubelskim porcie lotniczym biznesmen zajmował się w latach 90. handlem bronią do objętych embargiem rejonów świata, takich jak Angola czy Liberia. Według doniesień zezwolenie na handel dostał od MSW, a posługiwał się fałszywymi „świadectwami końcowego użytkowania”, czyli dokumentami, które jakieś państwo wydaje, aby potwierdzić, że to ono zamawia sprzęt. W ten sposób np. broń zakontraktowana rzekomo przez Burkina Faso trafiała choćby na Bliski Wschód. Dowody wyglądały na mocne, a nazwisko Izdebskiego pojawiało się w oficjalnych dokumentach ONZ.

Sprzęt pochodził głównie z zakładów radomskiego Łucznika. Transakcje odbywały się gotówkowo, więc próżno szukać ich śladu w papierach. Badający wówczas sprawę Urząd Ochrony Państwa szybko stracił zainteresowanie Izdebskim, zupełnie przeoczając, że od trzech lat miał podpisaną z Komitetem Badań Naukowych umowę na budowę prototypu samolotu „Bielik”. O przyjęciu projektu zdecydowała m.in. osobista rekomendacja lotnika i kosmonauty gen. Mirosława Hermaszewskiego. Później samolot, według projektu znanego w branży wizjonera Edwarda Margańskiego, wojsko uznało za „zrobiony w garażu”. Na inwestycji – mimo że kompletnie nieprzydatnej – Izdebski miał zarobić pół miliona złotych (zakładając, że 2,5 mln wydał na konstrukcję).

Z kolei w 2011 r. kierowana przez niego spółka Unimesko miała dostarczyć trotyl do kontrolowanych przez państwo zakładów Nitro-Chem. Miała, bo dostarczyła 20 proc. towaru. Izdebski przekonał właściciela Nitro-Chemu, że sprowadzony z Albanii ładunek to okazja, która może uciec sprzed nosa. Dlatego pieniądze chciał z góry (resort zdrowia za respiratory też płacił awansem). W 2017 r. państwo zawarło z Unimeskiem umowę, na mocy której dług firmy rozłożono na raty. I to nie przyniosło rezultatu, a rząd nie mógł się doprosić należności.

Czytaj też: Problemy Szumowskiego. Maseczki, testy i złe znajomości

Katastrofalna umowa z handlarzem bronią

Umowę z resortem zdrowia E&K zawarło 14 kwietnia. Z ujawnionych przez posłów KO Michała Szczerbę i Dariusza Jońskiego faktur wynika, że pospiesznie. Ministerstwo podpisało umowę ramową, a następnie wykonawczą, według której E&K zobowiązało się dostarczyć 1241 respiratorów w ciągu trzech najbliższych miesięcy za 44 mln euro. Tego samego dnia resort wystawił cztery faktury na kwotę o łącznej wartości 35 mln euro. Przez kolejne tygodnie sprzęt jednak nie docierał. Jak informuje „Politykę” poseł Szczerba, za każdy dzień zwłoki resort miał prawo naliczać odsetki w wysokości 0,2 proc. wartości sprzętu, ale tego nie robił.

4 czerwca firma E&K przywozi do Agencji Rezerw Materiałowych w Lublińcu 50 respiratorów. To jednak produkt zupełnie innej firmy niż ten, o jakim była mowa w umowie. Mimo to cena za sztukę się nie zmienia – 45 tys. euro. Palety ze sprzętem nie zostały do tej pory rozpakowane, nie wiadomo więc, czy we wszystkich są respiratory. Nie wiadomo też, czy jakikolwiek szpital jest nimi zainteresowany. Na podstawie numerów seryjnych jednego z respiratorów stwierdzono, że zostały w marcu kupione przez rząd Pakistanu. Jego producent – Draeger – nie ma żadnych relacji biznesowych z firmą Izdebskiego i nie wie, w jaki sposób wytransferowany do Azji sprzęt trafił do Polski.

Resort zdrowia poza umową z Izdebskim zawarł jeszcze jedną – właśnie z niemieckim producentem, który zresztą ma swoje przedstawicielstwo w Warszawie. 26 czerwca Draeger dostarczy nam kolejne 50 respiratorów, tym razem bez pośredników i z gwarancją jakości.

Więc po co w ogóle korzystano z usług Izdebskiego? Ministerstwo broni się, tłumacząc, że jest z nim w stałym kontakcie i ostatecznie udało się zrezygnować z części zamówień (E&K zwróciła ponoć 10 mln euro). Rzecznik resortu Wojciech Andusiewicz zapewniał, że na transakcji ministerstwo „na 200 proc.” nie straci. To jednak nie tłumaczy, dlaczego nie skorzystano z usług potentatów branży rekomendowanych przez UE, sprzęt kupiono po wysokich cenach, nie jest zgodny z zamówionym, nie wyjaśnia też, czemu dostarczono tylko 50 sztuk i co robiły wcześniej w Pakistanie.

Czytaj też: Afera maseczkowa. Szumowski do dymisji

Cieszyński zachowa stanowisko?

Umowę z E&K podpisał Janusz Cieszyński, 32-letni wiceminister w resorcie Łukasza Szumowskiego. Wcześniej pracował m.in. dla dużej firmy telekomunikacyjnej, dla firmy zajmującej się pozyskiwaniem funduszy unijnych i agencji marketingowej. Sam z kolei prowadził firmę zajmującą się doradztwem dla firm technologicznych.

Uważa się, że to człowiek Morawieckiego. Janusz jest synem Przemysława, który angażował się w działalność Solidarności Walczącej, i wnukiem Zenona Wysłoucha, który w 1990 r. miał konkurować z Bogdanem Zdrojewskim o fotel pierwszego niekomunistycznego prezydenta Wrocławia. Wiceminister wyznał zresztą w rozmowie z Polskim Radiem, że Morawiecki rozmawiał z jego ojcem, zanim trafił do rządu.

Cieszyńskiego można by traktować jak kozła ofiarnego w tej historii, oddelegowanego do złożenia podpisu. Ale jest mały szkopuł. Jak ujawniła „Gazeta Wyborcza”, to on stał za wprowadzeniem do specustawy koronawirusowej zapisu zapewniającego bezkarność sprawcom przestępstw z art. 231 i 296 kk. Mowa o „nadużyciu uprawnień przez funkcjonariusza publicznego” oraz „wyrządzeniu szkody majątkowej w obrocie gospodarczym”. W normalnych warunkach groziłoby za to nawet do 10 lat pozbawienia wolności.

Czytaj też: Kto najbardziej traci na zamrożeniu ochrony zdrowia

Co łączy Izdebskiego ze środowiskiem „Gazety Polskiej”?

W całej „aferze respiratorowej” nikt do tej pory nie odpowiedział, jak właściwie Izdebski znalazł się w orbicie Ministerstwa Zdrowia. W tym kontekście warto się przyjrzeć jego pozostałym biznesom. E&K ma 7720 udziałów Ultra Trend o łącznej wartości 360 tys. zł. To firma oficjalnie zajmująca się „produkcją statków powietrznych”, co łączy ją z poprzednimi aktywnościami Izdebskiego – budową prototypu „Bielika” i obecnością w radzie nadzorczej Portu Lotniczego Lublin.

Ultra Trend, choć współtworzona m.in. przez Bełchatowsko-Kleszczowski Park Technologiczny, upadła, zanim na dobre rozpoczęła działalność. Firma od lat nic nie robi, siedzi na niej komornik, a patrząc na jej siedzibę w podwarszawskim Płochocinie, trudno uwierzyć, że ktokolwiek chciał tam tworzyć prototypy maszyn lotniczych.

Warto zwrócić uwagę, że w jej radzie nadzorczej zasiadał mec. Sławomir Sawicki. To znana w środowisku „Gazety Polskiej” postać. Mecenas od lat reprezentuje w sprawach sądowych naczelnego Tomasza Sakiewicza i pismo. W 2009 r. Sakiewicz z Sawickim założyli Fundację Niezależne Media. W rozmowie z „Polityką” Sawicki zastrzegł, że nie zna Izdebskiego i nigdy nie słyszał o firmie E&K. Podkreślił też, że z Ultra Trendem nie ma do czynienia od dekady, a fakt, że dalej figuruje jako członek rady nadzorczej, to po prostu błąd.

Przyglądając się aferze respiratorowej, trudno wskazać jedną osobę, którą można by obarczyć odpowiedzialnością za feralny kontrakt. Dymisja Cieszyńskiego być może pozwoliłaby ukręcić sprawie łeb, ale nie dałaby odpowiedzi na pytanie, jak Izdebski znalazł się w resorcie zdrowia. Cały skandal jawi się zaś jako splot trudnych do wyjaśnienia zbiegów okoliczności, na który składałoby się zatrudnianie ministrów z klucza towarzyskiego czy wręcz rodzinnego, indolencja CBA i lekceważenie UE.

Czytaj też: Globalna walka o maseczki

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną