Dostojeństwo i splendor głowy państwa, jakkolwiek raczej ceremonialne niż będące naturalnym dopełnieniem nadrzędnej władzy, której w Polsce prezydent nie posiada, sprawiają, że niezbyt jeszcze silny naród polityczny i niezbyt szanowane przez swych obywateli polskie państwo zyskują w osobie prezydenta swój żywy i wiarygodny symbol.
Żeby zaś nie była to wyłącznie symboliczna, a przez to fikcyjna reprezentacja narodu, przyznano prezydentowi pewne prerogatywy i uprawnienia. Taki zamysł legł u podstaw bardzo wymagającej konstrukcji ustrojowej, jaką jest urząd prezydenta RP. Wymagającej, bo w razie gdy prezydent jest z innego obozu niż rząd, dla sprawnego działania państwa niezbędna jest wysoka kultura polityczno-prawna, dobre obyczaje i właściwy poziom kultury osobistej ludzi sprawujących władzę. A o to wszystko w kraju niezbyt bogatym i niemającym silnych i ugruntowanych przez pokolenia elit jest raczej trudno.
Lecz właśnie dlatego potrzebny nam jest prezydent swoją kulturą osobistą, obejściem i klasą dający przykład, jak powinny zachowywać się osoby, którym obywatele bądź państwo powierzyli najwyższe stanowiska. Potrzebujemy kogoś, kto swój autorytet człowieka mądrego, rozważnego i doświadczonego połączy w harmonijną całość z autorytetem wynikającym z urzędu.
Dziś urząd ten jest zdegradowany i ośmieszony – nie tylko przez serwilizm Andrzeja Dudy względem faktycznej głowy państwa, przez notoryczne łamanie konstytucji i innych praw, lecz po prostu z racji niestosownego, infantylnego zachowania prezydenta. Trzeba będzie włożyć wiele wysiłku w odbudowę polskiej prezydentury. Zwłaszcza na arenie międzynarodowej, gdzie już przyzwyczajono się do tego, że z Polski przyjeżdża nieco dziwny pan, który nie mówi porządnie w żadnym obcym języku i nie bardzo umie zachowywać się tak, jak wymaga tego etykieta i protokół dyplomatyczny.