Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sierpień ’80. Dziedzictwo w społecznej zamrażarce

Tablice z 21 postulatami z Sierpnia ’80 w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku Tablice z 21 postulatami z Sierpnia ’80 w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Po 40 latach może dziwić, jak wiele odpowiedzi na dzisiejsze problemy podsuwa filozofia „Solidarności”. Jej know-how, jak zostałoby to dziś nazwane, bardzo by się nam przydało.

Mija 40. rocznica Sierpnia 1980. Zaprosiliśmy na łamy internetowej edycji „Polityki” trzech publicystów młodszego pokolenia i różnych opcji, żeby zapytać, czy Sierpień ’80 jest jeszcze żywą ideą, czy już tylko martwą datą w historii. Tekst Bartosza Brzyskiego (Klub Jagielloński) zamyka cykl, wcześniej głos zabrali Piotr Górski z „Res Publiki Nowej” i Adam Ostolski z „Krytyki Politycznej”.

„Solidarność” to dziś z jednej strony symbol antykwaryczny, który najmłodsze pokolenie ogląda zza muzealnej szyby, z drugiej – nieustanny przedmiot politycznej walki między wciąż narzucającymi ton debacie, a dziś ponad 70-letnimi uczestnikami tamtych wydarzeń. Przez ostatnie dekady z jednej strony Adam Michnik, z drugiej Jarosław Kaczyński byli wiodącymi interpretatorami tego dziedzictwa, przekształcając je przez 30 lat na własną modłę, opowiadając polskość właśnie przez jej pryzmat. Dyskutując o „Solidarności”, mimowolnie wpadamy w żłobione przez nich koleiny.

Czytaj też: Euforia i strach. O Sierpniu ′80 z Barbarą Labudą

Wojna na antykwaryczne symbole

Ruch jest zbyt ważny, żeby go nie celebrować, i zbyt zmonopolizowany, aby go odkrywać. Z jednej strony mamy więc do czynienia z bardziej lub mniej zawoalowaną, ale nieustającą wojną na antykwaryczne symbole „Solidarności”, wyeksponowane w muzealnych placówkach i na kartach podręczników. Ich głównym celem jest wyposażenie młodych w odpowiednie historyczne klisze, po które sięgnąć będzie można później w politycznym sporze.

Z drugiej strony na margines spycha się solidarnościową myśl, nie dając przestrzeni na jej twórczą interpretację. A przecież ze względu na niezwykłe okoliczności powstawania cechuje ją oryginalność niemająca prostego odpowiednika na Zachodzie i dająca możliwość szukania remedium na bolączki polskiego państwa i tworzącego go społeczeństwa.

Czytaj też: Konflikt o tablice „Solidarności”

Przydałoby się nam know-how

Po 40 latach nadal może nas zadziwić, jak wiele odpowiedzi na dzisiejsze problemy polityczna filozofia „Solidarności” mogłaby podsunąć. Skrajnie niski poziom zaufania społecznego, współpraca między ludźmi różnych ideowych proweniencji, powszechne zjawisko politycznej partycypacji, zachowanie inkluzywności politycznego ruchu mimo silnych liderów, poczucie klasowego solidaryzmu i umiejętność znalezienia wspólnego języka. Długo można wymieniać dokonania tamtej „Solidarności”, której know-how, jak zostałoby to dziś nazwane, tak bardzo by się nam przydało.

Niestety dziedzictwo ruchu jest w społecznej zamrażarce. Do czasu, aż pieczę nad jego dorobkiem dzielą Kaczyński z Michnikiem, to przede wszystkim oni tworzą ramy społecznego imaginarium. Z jednej strony kreśląc linię podziału, w ramach której możemy „stać tu, gdzie wtedy”, lub „tam, gdzie ZOMO”, należeć do trzeciego pokolenia „Solidarności” lub „UB” – albo sprzeniewierzać się dziedzictwu ruchu.

Czytaj też: Dlaczego Sierpień?

Spychanie do muzeum

Autorytatywne nadawanie własnego sensu symbolom spycha odkrywców i interpretatorów myśli „Solidarności” na margines, tym samym pozbawiając ich prawa do wyjścia poza utarte schematy. To, co w historii lat 80. najciekawsze, spór o Polskę, który przecież nigdy nie został zawieszony, a jedynie przybrał nowy kształt, stanowi zarówno najlepszą lekcję patriotyzmu, jak i zderzenia z niejednoznacznością politycznych dróg, jaką tylko można z młodymi i idealistycznymi obywatelami odbyć.

Niestety, potencjał ten jest nie tylko pomijany, ale celowo niszczony. Szkoła, a nawet uczelnie wyższe, zasłaniając się apolitycznością, a w rzeczywistości bojąc się, robią wiele, aby uciekać od wciąż żywych sporów. Chcąc zaś porozmawiać o tym okresie polskich dziejów, trafią jedynie do placówek muzealnych, w których historia przedstawiona jest pobieżnie, jakby idealnie pod zagranicznego odbiorcę, niepotrzebującego zanurzać się głębiej w nasze spory.

Czytaj też: Wędkowanie i nerwy. Codzienność największego konfliktu w PRL

Napisać historię

Umieściliśmy więc lata 80. w historycznej zamrażarce i z pewnością minie jeszcze sporo czasu, zanim ten okres naszej przeszłości zaczniemy twórczo rozpalać, tak jak to zrobiliśmy z latami 40. Co roku przecież na nowo szerokie masy uczestniczą w upamiętnianiu zwłaszcza powstańców warszawskich, ale i w debacie o sensie tego zrywu i jego dziedzictwie. Odczytują polskość przez powstańczy pryzmat, kłócą się o to w szkole, w internecie, poznają jego złożoność w muzeum, przeżywają w popkulturze lub ostentacyjnie ignorują. Ale trudno im pozostać obojętnymi. To już także ich data, ich pamięć i ich święto, które daje pretekst do namysłu nad własną tożsamością.

Tak jak przy powstaniu, tak przy „Solidarności” nie osiągniemy nigdy historycznego konsensusu. Jednak nie o to przecież chodzi, abyśmy stawiali kolejne pomniki i składali pod nimi rocznicowe wieńce, roniąc łzy w tęsknocie za brakiem mitycznej narodowej zgody, ale o to, abyśmy tchnęli w przeszłość nowe życie, pozwalając wreszcie zmierzyć się z nią tym, którzy w niej nie uczestniczyli, a wciąż muszą podporządkowywać się gotowym interpretacjom. „Historia będzie dla mnie łaskawa, ponieważ mam zamiar ją napisać” – miał powiedzieć Churchill, przypominając, dlaczego i w tej sprawie nie warto godzić się na bierność.

Czytaj też: „Solidarność”. Czy to była rewolucja?

Bartosz Brzyski – rzecznik Klubu Jagiellońskiego i szef działu „Zielony konserwatyzm” na portalu opinii KJ. Członek redakcji czasopisma idei „Pressje”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną