„Możliwość zniszczenia czegoś oznacza absolutną nad tym władzę” – pisał Frank Herbert w „Diunie”, najbardziej politycznej powieści klasycznej science fiction. Jarosław Kaczyński grozi właśnie taką operacją, rozmontowaniem swojego ukochanego dzieła, nad którym pracował przez lata. Chwieje się misterna konstrukcja tzw. zjednoczonej prawicy, która dawała mu kolejne zwycięstwa wyborcze i możliwość sprawowania bardzo rozległej władzy w kraju. Ta władza zaczęła się prezesowi wymykać z rąk. I to nie od dziś.
Czytaj też: W co grają ziobryści
Pyrrusowe zwycięstwo
Kaczyński budował prawicowy sojusz stopniowo od 2014 r. Przyjęcie na pokład traktowanego jako zdrajcę Zbigniewa Ziobry i związanego wcześniej z PO Jarosława Gowina miało nie tyle przysporzyć głosów PiS, ile zabezpieczyć monopol na prawicy i zapobiec ewentualnej utracie kluczowych kilku procent głosów. Strategia okazała się skuteczna, przyniosła podwójne zwycięstwo w 2015 r. i przejęcie pełni władzy.
Na początku była to sprawna maszynka do głosowania, która pozwalała przepychać przez Sejm wszystkie pomysły, nawet niezgodne z konstytucją. Jednak symptomy utraty kontroli nad obozem władzy przez Kaczyńskiego widać było już w poprzedniej kadencji: spory pomiędzy różnymi frakcjami (już wtedy walczyli Ziobro z Mateuszem Morawieckim), niekonsultowane wrzutki różnych resortów czy ryzykowne nominacje.