Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wicepremier Kaczyński osłabi Morawieckiego?

Wicepremier Kaczyński. Wzmocni rząd, osłabi Morawieckiego

Jarosław Kaczyński w Sejmie, 24 września 2020 r. Jarosław Kaczyński w Sejmie, 24 września 2020 r. Andrzej Hulimka / Forum
Koalicjanci ze Zjednoczonej Prawicy dopinają szczegóły porozumienia; wygląda na to, że kryzys został zażegnany. Co już wiemy, a na jakie informacje czekamy?

Dziś o godz. 17 po raz kolejny zebrały się władze PiS, żeby przedyskutować (być może już zaakceptować?) nowe porozumienie z koalicjantami – przede wszystkim z partią Zbigniewa Ziobry, bo wygląda na to, że Jarosław Gowin już w maju się wyszumiał i tym razem poskromił apetyt.

Czytaj też: Jak się rozregulowała pisowska maszyna

Kto wygrał?

Pytanie, które najczęściej zadają sobie obserwatorzy, to: „kto wygrał?”. Problem w tym, że bez wyjaśnienia kilku szczegółowych kwestii zupełnie nie da się na nie odpowiedzieć. Nie wiemy, pod jakimi warunkami Ziobro poprze (bo pewnie poprze) tzw. ustawę futerkową i ustawę bezkarnościową, które stały się bezpośrednim zapalnikiem ostatniego kryzysu w koalicji. Według informacji z ul. Nowogrodzkiej ustępstwa PiS na rzecz mniejszego koalicjanta mogły tu być tylko symboliczne.

Ziobro zachowa stanowisko ministra sprawiedliwości, nie wiadomo, czy i w jakim stopniu PiS odpowie na postulaty podzielenia się subwencją budżetową z koalicjantami oraz gwarancji miejsc na listach do Sejmu w 2023 r. Solidarna Polska miała się zobowiązać do niewychodzenia z nowymi pomysłami światopoglądowymi bez konsultacji (czytaj: zgody) większego partnera, ale tu też nie wiemy, jak ten mechanizm ma działać. Poza pomysłem „wicepremier Kaczyński”, o którym za chwilę, do resortu sprawiedliwości miałby podobno wejść wiceminister z PiS, który patrzyłby Ziobrze na ręce.

Lista niewiadomych jest na tyle długa, że wciąż trudno ocenić bilans. Nie wiemy, ile i jakich resortów ostatecznie powstanie w rządzie (12? 13?) i w niektórych wypadkach – kto je obejmie. A politycy prawicy zapowiadają, że w nowym porozumieniu będą jeszcze jakieś niespodzianki.

Czytaj też: Kaczyński uderzy. Albo rybka, albo akwarium

Kaczyński dociąża rząd

Jako sukces PiS jest przedstawiane planowane wejście do rządu Jarosława Kaczyńskiego jako szefa komitetu ds. bezpieczeństwa, nadzorującego poza Ziobrą także resorty obrony oraz spraw wewnętrznych i administracji. Na czym miałby polegać ten koncept? Prezes miałby zostać wicepremierem, a więc teoretycznie zastępcą i podwładnym premiera. Objęcie tego stanowiska w rządzie miałoby pokazać wszem wobec, że Kaczyński postawił na Morawieckiego jako rodzaj swojego namiestnika. Ukoronowaniem tego układu ma być mianowanie premiera (być może pierwszym) wiceprezesem PiS, czyli w partii byłby z kolei zastępcą Kaczyńskiego.

Wejście prezesa do rządu na pewno dociążyłoby gabinet Morawieckiego politycznie – z Kaczyńskim na pokładzie dużo łatwiej będzie forsować różnego rodzaju pomysły prawicy niż do tej pory. Posłom PiS i przystawek rzadziej będzie przychodziło do głowy przeciwstawiać się rządowym projektom, skoro będą nosiły stempel „zaaprobowanych przez Kaczyńskiego”.

Na pewno trudniej też będzie Ziobrze wszczynać wewnętrzne spory w samym rządzie, Kaczyński ma w zarodku tłumić jego ewentualne bunty i spiski. Chyba największy entuzjazm wobec tego pomysłu wyraził Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego, który napisał, że to „kolejny odważny, nieintuicyjny, ale skuteczny krok ku nowej stabilizacji w obozie Zjednoczonej Prawicy”.

Czytaj też: Wojna czy pokój? W co grają ziobryści

Morawiecki pod opieką?

Mimo wszystko nie czuję się przekonany. Wejście do rządu pogłębi bowiem wrażenie politycznej słabości i niesamodzielności Morawieckiego. Co to za premier, który nie jest w stanie sam przeprowadzać swoich projektów i potrzebuje nieustannego wsparcia od szefa swojej partii? Trudno o wyraźniejsze pokazanie, że bez osobistego poparcia Kaczyńskiego Morawiecki zostałby przez partię szybko rozszarpany na strzępy.

Warto też zwrócić uwagę na obszar kompetencji „wicepremiera Kaczyńskiego”: ma nadzorować nie tylko resort sprawiedliwości, czytaj Ziobrę, ale też MSWiA i MON. Ich szefami są dwaj politycy, jak na PiS, wagi ciężkiej: Mariusz Kamiński i Mariusz Błaszczak. Jakikolwiek nadzór Morawieckiego nad nimi i ich ministerstwami był do tej pory iluzoryczny. Nominacja Kaczyńskiego prawnie usankcjonuje ten stan faktyczny: że są obszary, w które premier bez opieki „taty” nie może się zapuszczać.

Morawiecki starał się oficjalnie nie angażować w ostatni kryzys w koalicji, choć ludzie z jego otoczenia podobno mieli wypuszczać do dziennikarzy różne plotki mające na celu osłabienie Ziobry. Dzięki tej strategii niezaangażowania premier miał zachować wizerunek osoby, która nie ubrudziła się w tych – momentami niesmacznych – politycznych zapasach w kisielu. Jeszcze bardziej pogłębiło to jednak wrażenie, że w polityce Morawiecki nie ma nic do powiedzenia, a kształt wspierającej go koalicji i jego (teoretycznie) gabinetu meblują mu inni, w tym Ziobro, z którym prezes przecież się kilkakrotnie spotkał.

Czytaj też: Czy można jeszcze kontrolować Zbigniewa Ziobrę

Coś pękło, coś się skończyło?

Wielu dziennikarzy i ekspertów zastanawiało się, na jakie wysublimowane sposoby Kaczyński upokorzy Ziobrę. Na dziś sytuacja ministra nie wygląda jednak fatalnie. Zachował stanowisko w rządzie i miejsce w koalicji, być może coś jeszcze wytargował. Może coś stracił, ale w sumie osłabił Morawieckiego, a to jego strategiczny cel. Owszem, musiał się wycofać ze sprzeciwu wobec ustaw, które ostatnio kontestował, i być może radykalnej retoryki obyczajowej, ale to przecież oznacza tylko taktyczne ustępstwa z wcześniej zajętych przyczółków. Długoterminowo nie wygląda na to, żeby jego sytuacja znacząco się pogorszyła.

W kolejnych dniach obie strony sporu będą zapewne przekonywały, kto wyszedł z niego silniejszy. Bo to głównie o takie wizerunkowe wrażenie chodzi. Ziobryści będą opowiadali, że to oni wymyślili projekt „wicepremier Kaczyński”, choć to raczej inicjatywa Nowogrodzkiej. De facto wygląda na to, że przesilenie nie przyniosło żadnej wielkiej, jakościowej zmiany w koalicji. Nic nie pękło, nic się nie skończyło. Bo to, że partnerzy wzajemnie się nienawidzą, podstawiają sobie nogi i nie mają do siebie krztyny zaufania, to dla obserwatorów Zjednoczonej Prawicy żadna nowość. Teraz tylko dowiedziała się o tym szeroka publiczność, ale raczej nie należy oczekiwać, że ją to specjalnie zbulwersuje. Jak pisał Gałczyński: „Krew się polała, a potem wyschło. (skumbrie w tomacie pstrąg)”.

Czytaj też: Przesilenie w obozie władzy

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną