Już 2,3 tys. nowych zdiagnozowanych zakażeń dziennie. Dwukrotnie więcej niż u schyłku lata. A może jeszcze więcej, bo liczba diagnoz wzrosła, choć spadła liczba przeprowadzanych testów. Szpitale już nie dają rady. Eksperci od dawna szacowali „wąskie gardło” na około 2 tys. przypadków dziennie. To miała być granica, poza którą uzyskanie pomocy może nie być możliwe. No i stało się.
Ostatnie głośne przypadki karetek wożących pacjentów od szpitala do szpitala, zakończone ich śmiercią, opisywały media. Miejsca w szpitalu zabrakło nawet dla 16-latki z covidem i problemami kardiologicznymi. – Jeżeli ktoś jest w wieku 50+, ma choroby przewlekłe, takie jak cukrzyca, nadciśnienie, to powinien się zacząć denerwować, bo wygląda na to, że wirus na tyle się rozpowszechnił w społeczeństwie, że dotarł do osób wrażliwych – mówi dr Paweł Grzesiowski, immunolog. I dodaje: – Strategia puszczenia wirusa „luzem” doprowadziła do tego, że mamy wieloogniskowo małe grupki chorych. Nie mamy jednego wielkiego zakładu pracy, jak wiosną – kopalni czy fabryki mebli – i tysiąca ludzi z covidem. Teraz są rozproszone ogniska w gospodarstwach domowych, gdzie chorują np. dwie osoby i nie wiadomo, gdzie się zaraziły. A to oznacza, że zaraziły się w szkole, w sklepie, praktycznie wszędzie mogły zetknąć się z wirusem.
I że zaniosą go dalej, nim się zorientują, że się zaraziły. Na Pomorzu tylko w przypadku 900 osób na ponad 2 tys. ciągle chorych źródło zakażenia jest możliwe do ustalenia, przynajmniej w przybliżeniu. W całej Polsce jest podobnie.
Z początkiem października w ślad za psującymi się statystykami poszły decyzje, aby wpisać kolejne miejsca na listę tych o zaostrzonym rygorze sanitarnym. Mamy więc już 17 powiatów czerwonych i 34 żółte.