Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Konfederacja antymaseczkowych narcyzów

Posłowie Robert Winnicki i Janusz Korwin-Mikke bez maseczek Posłowie Robert Winnicki i Janusz Korwin-Mikke bez maseczek Tomasz Jastrzebowski / Reporter / EAST NEWS
Aroganci z Konfederacji mogą praktykować egoizm i nie nosić maseczek, bo ryzyko, że umrą, jest małe. Gdyby wszyscy postępowali jak oni, wiele osób zapłaciłoby za to życiem.

W minioną środę byliśmy świadkami gorszących scen na sali plenarnej Sejmu, gdy posłowie Konfederacji z największą arogancją lekceważyli nakaz zakrywania ust i nosa w czasie obrad oraz złamali limit posłów z poszczególnych klubów mogących tam przebywać. Grzegorz Braun, Michał Urbaniak, Janusz Korwin-Mikke i Jakub Kulesza nie mieli maseczek ani przyłbic, w związku z czym prowadzący jako pierwszy tego dnia obrady Sejmu wicemarszałek Ryszard Terlecki zapowiedział skierowanie wniosku o ukaranie ich do Komisji Etyki Poselskiej. Nieco później Jakub Kulesza wstąpił na mównicę bez maseczki, za co został surowo skarcony przez prowadzącą wówczas obrady Małgorzatę Gosiewską, która słusznie nazwała jego zachowanie prowokacyjnym i bezczelnym, wskazując jednocześnie, że poseł naraża siedzących obok pracowników kancelarii Sejmu. Zagroziła mu karami regulaminowymi.

Kuleszy w to graj, bo Gosiewska, tak jak wcześniej Terlecki, odegrała tę rolę w przygotowanym przez Konfederację przedstawieniu, jaką jej przeznaczono. Pokazał zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego bez maseczki podczas uroczystości zaprzysiężenia rządu, twierdząc, że temat jest propagandową przykrywką, mającą odciągnąć uwagę od problemów gospodarki w czasie pandemii. Stwierdził ponadto, że jego koło poselskie nie otrzymało na piśmie informacji na temat obowiązku zasłaniania ust i nosa w Sejmie, za to otrzymało pismo, z którego wynika, że zalecenie noszenia maseczek nie jest wiążące prawnie.

Czytaj też: Nieprzewidziane dotkliwe skutki koronawirusa

Konfederaci lekceważą koronawirusa

Sprawa jest niebagatelna i to pod różnymi względami. Może najmniej istotne, choć przecież warte odnotowania, jest manifestowanie przez Konfederację niechęci do PiS oraz rozgoryczenia z powodu braku własnego reprezentanta w Prezydium Sejmu. Wyraźne odcinanie się od PiS jest dla nich ważne, bo w czasie kryzysu rządowego nie brakowało spekulacji, że niektórzy posłowie tego skrajnego ugrupowania mogliby przejść do klubu większości. Z pewnością próby rozbicia Konfederacji przez politruków rządzącej partii mogły wywrzeć na tym niewielkim i mało spójnym wewnętrznie ugrupowaniu efekt traumatyczny, który teraz musi odreagować.

Ważniejszą jednakże niż polityczna frustracja Konfederacji kwestią jest stojący za aroganckim i wyzywającym zachowaniem posłów przekaz ideologiczny oraz lekceważący stosunek do pandemii. To ostatnie daje się zauważyć nawet w krajach w większym stopniu niż Polska dotkniętych skutkami covid-19. Lisa Noja, niepełnosprawna posłanka włoskiej Izby Deputowanych, cierpiąca m.in. na chorobę układu oddechowego, ostatnio zwróciła się z mównicy do swoich koleżanek i kolegów nienoszących maseczek tymi słowami: „Jeśli ja mogę nosić maseczkę przez osiem godzin, to nie ma tu nikogo, kto nie może”. Zyskała aplauz i zapewne jej słowa odniosą skutek. Również posłowie Konfederacji będą musieli ustąpić i w końcu maseczki włożą. I to będzie smętny koniec ich prowokacji oraz nauczka dla nich. Zapewne będą się tłumaczyć, że podstawa prawna nakazu noszenia w Sejmie maseczek w końcu się znalazła, niemniej propagandowo sprawę przegrają.

Nie jest jednak całkiem pewne, że przegrają w oczach swojego elektoratu, w którym prawdopodobnie jest całkiem sporo tzw. koronasceptyków. Mogą oni uznać, że reprezentujący ich posłowie przynajmniej odważyli się wykazać władzy jej hipokryzję oraz podważyć sens noszenia maseczek. I jest w tym trochę racji. Kaczyński bardzo niechętnie nosi maseczkę i nie on jeden w kręgach rządowych widywany jest bez niej. Jego niebywale aroganckie w stosunku do kolegów (a raczej podwładnych) zachowanie podczas zaprzysiężenia w ogrodach Pałacu Prezydenckiego obejmowało też nonszalanckie traktowanie wymagań sanitarnych. To pokazuje, że władza sama nie do końca w nie wierzy. A skoro władza nie wierzy, to obywatele tym bardziej mają wątpliwości, czy te wszystkie maseczki i rękawiczki w ogóle mają sens.

Czytaj też: Jedni bez maseczek, inni w areszcie. Paradoksy pandemii

Kto wie lepiej, czy należy nosić maseczkę

Konfederacja może sobie brykać, gdyż nie bierze za nic odpowiedzialności. Jednak wyzywające zachowanie jej posłów to coś więcej niż osobista niedojrzałość i nieodpowiedzialność tych osób. Ich postępowanie jest bowiem spójne z ideologią, której hołdują. Wprawdzie w Konfederacji jest miejsce dla czcicieli Wielkiej Polski Katolickiej, czyli wyznaniowego państwa autorytarnego, lecz większość to anarchizujący libertarianie, dla których własność prywatna i wolność osobista (w ramach heteroseksualnego ładu obyczajowego) jest wartością nadrzędną, również w stosunku do tak kluczowego interesu publicznego jak bezpieczeństwo epidemiczne. Być może nie powiedzą tego wprost, lecz w ich przekonaniu to, że powszechne noszenie maseczek może uchronić pewną liczbę ludzi przed śmiercią, nie stanowi usprawiedliwienia dla stosowania przez państwo przymusu w tej kwestii. Przymus (jako pewna forma przemocy) może być akceptowany jedynie w ostateczności, to znaczy w sytuacji jednoznacznego niebezpieczeństwa – zagrożenia życia w skali masowej. Maseczki powinniśmy nosić dobrowolnie i z własnego przekonania, a nie dlatego, że ktoś stwierdził, że są skuteczne. To my sami musimy mieć takie przekonanie, a wielu z nas go nie ma.

Zresztą każdemu wolno narażać się na zachorowanie, a jeśli nawet nie wolno narażać innych, to tylko gdy samemu jest się chorym. Dlaczego osoba mająca pewność, że jest zdrowa, ma nosić jakieś maseczki? Czy rząd wie lepiej? Nie wie – rozporządza nami, stosując socjotechnikę opartą na efektach statystycznych. Daje sobie prawo do łamania naszych praw i stosowania przymusu w imię dobra kolektywu, za którego reprezentację w swej pysze sam się uważa. Tymczasem o losach wspólnot decyduje Bóg, a ludzie się zajmować swoimi sprawami. Rząd jest od tego, aby mogli się nimi zajmować bez przeszkód.

Ostatecznie wszystko rozbija się o kwestię zaufania do władzy. Czy możemy ufać rządowi, gdy mówi, że noszenie maseczek jest niezbędne? Anarchizujący libertarianie, których jest w Polsce sporo, nie mają zaufania do żadnego rządu, który nie jest taki jak oni sami, czyli niechętny wszelkim ograniczeniom swobód osobistych (w ramach obyczajów „przyzwoitych i normalnych ludzi”). Poniekąd słusznie. Taki np. PiS nie jest wiarygodny w niczym, więc nie można mu wierzyć, gdy zapewnia nas o skuteczności noszenia maseczek w walce z wirusem.

Czytaj także: Konfederaci flirtują z antyszczepionkowcami

Libertarianie, kolonia narcystycznych klonów

A jednak to nie tylko PiS informuje nas o skuteczności maseczek, lecz WHO i inne autorytatywne instytucje medyczne. Wręcz przeciwnie, PiS najchętniej sam maseczek by nie nosił, a popis siły, który dał na wiosnę, miał inne przyczyny niż lęk przed zakażeniem. Na szczęście z grubsza nawet PiS przestrzega zaleceń nauki, a te są dziś jednoznaczne: maseczki są skuteczne i trzeba je nosić. Mamy pewne trudności z przyjęciem tego do wiadomości, gdyż pół roku temu nie była to jeszcze wiedza potwierdzona naukowo, a jedynie przypuszczenie. Dziś wiadomo o tym więcej.

Rzecz jasna zwykłe maseczki jedynie zmniejszają liczbę wirusów rozsiewanych przez osoby zakażające oraz wdychanych przez osoby kontaktujące się z nimi – nie zabezpieczają nas w pełni. Gdy przebywamy z kimś chorym w bezpośredniej bliskości przez długi czas, maseczka nie pomoże, lecz w połączeniu z zachowaniem dystansu dużo daje. Trudno zakazić się w tramwaju, którym jedziemy przez kwadrans w towarzystwie chorego bezobjawowego, jeśli przestrzegane są zasady. W przeciwnym razie o zakażenie znacznie łatwiej.

Arogant z Konfederacji, owszem, może dość bezpiecznie praktykować swój egoizm, bo ryzyko, że umrze, gdy będzie wszędzie chodził bez maseczki, jest małe. Lecz gdyby wszyscy postępowali tak jak on, wiele osób zapłaciłoby za to życiem. Cóż to jednak obchodzi dumnego libertarianina, skoro nikt nie jest mu w stanie udowodnić, że właśnie on konkretnie przyczynił się do śmierci tej a tej osoby. Bo dla takiego pyszałka istnieje tylko on sam, ewentualnie też inni – lecz nie jako wspólnota, a jedynie poszczególne osoby, tak samo egoistyczne i zadowolone z siebie jak on. Społeczeństwo libertarian to kolonia narcystycznych klonów, nazywających swój egoizm wolnością. I jak to z koloniami klonów bywa, nie ma wielkiego znaczenia, czy będzie ich o jednego, czy o stu więcej albo mniej.

Gdzie są dojrzali, poważni politycy?

Radykałowie są w polityce uciążliwi i często odrażający. Mają jednakże tę zaletę, że ich działalność wydobywa na światło dzienne trudne problemy etyczne, z którymi standardowe i umiarkowane doktryny społeczne i polityczne na co dzień nie lubią się mierzyć, przykrywając je retoryką solidarności społecznej i społecznej odpowiedzialności. Dlatego tak ważne jest, aby demokraci, liberałowie i lewica mieli cywilną odwagę mówić także o tym, co ludzi trwale dzieli, a nie wyłącznie o tym, że powinni się ponad te podziały wznieść.

Niestety, nie zawsze jest to możliwe, a życie społeczne to nie tylko nierówności i ich usuwanie, lecz również trwałe antagonizmy osób i grup, które bynajmniej nie chcą łączyć się w zgodną i solidarną wspólnotę. To paradoks, że czasem błaznujący i głupi polityk mówi coś, czego nie umie powiedzieć polityk poważny i dojrzały.

Czytaj też: Europa rozprawia się z przeciwnikami szczepień

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną