Leczenie zaklęciami
Covid. Kiedy brakuje łóżek, zaczyna się leczenie zaklęciami
Stało się. Przekroczyliśmy, i to potężnie, magiczną granicę 2 tys. zakażeń dziennie, poza którą system medyczny nie ma szans obsłużyć chorych. Teraz jest już 4–5 tys. na dobę. Pacjent z Kraśnika zmarł; szpital miejski przez trzy dni szukał dla niego miejsca w placówce drugiego stopnia, z respiratorem. Zabrakło respiratora dla pacjentki z Covid-19, której stan się pogorszył, i dla chorego z Pomorza. Jedyne miejsce na intensywnej terapii znalazło się w Poznaniu, ale chory nie zdążył tam dojechać. Zgon nastąpił w karetce.
– Respirator przenośny to nie to samo, co stanowisko na oddziale intensywnej terapii. Transport pacjenta w takim stanie to zawsze jest ogromne ryzyko – mówi anestezjolog. Coraz liczniejsi pacjenci tracą oddech w odizolowanym pomieszczeniu obserwacyjnym, podczas gdy lekarz, wisząc na telefonie, próbuje znaleźć dla nich miejsce i warunki leczenia. Wydzwaniając, przez szybę patrzy na zanikające tętno wyświetlane na monitorze.
Nie ma żadnej koordynacji lokowania pacjentów, o której mówi minister zdrowia, nie ma zasad, za to zaczyna się wymuszona selekcja. – Miałam 80-latka w ciężkim stanie, chorego na covid. Nikt go nie chciał wziąć – opowiada lekarka ze szpitala w południowej Polsce. – W Prokocimiu dobili mnie, bo kiedy powiedziałam, ile pacjent ma lat, kolega zaczął się śmiać. Powiedział, że szuka respiratora dla 40-letniego mężczyzny, i nie może znaleźć, a ja mu dziadka chcę przysłać. Lekarka na SOR, bezskutecznie wydzwaniając, sama dostała w końcu telefon od kolegi: „W M. umarło dwóch. Dzwoń szybko!”. Zadzwoniła i zdążyła zarezerwować respirator, ale wie już, że innym razem nie zdąży. Lista pacjentów, na których śmierć muszą bezradnie patrzeć lekarze, będzie się wydłużać.