Słowa, które określają polską politykę w planie strategicznym i brzmią niezwykle agresywnie wobec Unii Europejskiej, właściwie anonsują wypisywanie się Polski ze wspólnoty. Jarosław Kaczyński czyni to – jak już nas przyzwyczaił – w stylu i trybie jemu właściwym. Na zasadzie, że mówi i robi, co mu się żywnie podoba, nie licząc się z konsekwencjami, łamaniem procedur, jakichkolwiek zasad kultury politycznej (to zresztą, można powiedzieć, bagatela) oraz, co najgorsze, z interesami polskiej racji stanu, nie mówiąc o dobrostanie Polaków. Chciałoby się powiedzieć, że tak jak z tą „piątką dla zwierząt”, choć skala sprawy i rozmiar politycznego woluntaryzmu nie są oczywiście porównywalne.
Czytaj też: Wiedza i władza wicepremiera
Więcej wolności za PRL?!
W związku z trwającymi w Unii debatami nad stanem praworządności w Polsce i z wnioskami i zapowiedziami, że ocena tego stanu będzie miała wpływ na przepływ pieniędzy z Brukseli do Warszawy, Kaczyński wyniósł kwestię na najwyższy poziom. Stwierdził, że Europa, która przeżywa kompromitujący kryzys nie tylko epidemiczny i jest po złej stronie historii, próbuje Polsce odebrać suwerenność. Jacyś politycy, których Polacy przecież nie wybierali, „żądają od nas, byśmy zweryfikowali całą naszą kulturę”. Dalej: „chcą nam w ramach UE narzucić swoje wartości czy wręcz nas podporządkować”.
Dla wzmocnienia oskarżeń prezes PiS przywołał doświadczenie Polski Ludowej z lat 1945–89, która, choć podległa Moskwie, korzystała z wielu wolności i szans, ponoć o wiele większych niż dzisiejsza Polska poddana opresji Brukseli.