Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zbrojeniowe imperium Mariusza Błaszczaka

Minister Mariusz Błaszczak podczas uroczystości wręczenia sztandaru 19. Lubelskiej Brygadzie Zmechanizowanej, 4 października 2020 r. Minister Mariusz Błaszczak podczas uroczystości wręczenia sztandaru 19. Lubelskiej Brygadzie Zmechanizowanej, 4 października 2020 r. Wojciech Król / Ministerstwo Obrony Narodowej
W cieniu własnej i całego wojska walki z koronawirusem minister rozpoczął bój o władzę, stanowiska i pieniądze. Imperium Mariusza Błaszczaka ma być Agencja Uzbrojenia.

Nawet jeśli korona będzie dziedziczna, a w przypadku zmiany rządzącego obozu okaże się przechodnia, to właśnie obecny szef MON chciałby być założycielem tej dynastii. Władza prezesa instytucji, którą zamierza powołać, rozciągałaby się daleko poza resort obrony, obejmując znaczne obszary wojska, przemysłu obronnego, wyspecjalizowanych agencji do spraw technologii i obrotu sprzętem wojskowym, wreszcie instytucji dokonującej zakupów (wraz z ich planowaniem).

Czytaj też: Trump i Biden. Co z tego wyniknie dla świata i Polski?

Błaszczak modernizator

Błaszczak zakłada, że ten potężny urzędniczy twór, dysponujący prawie połową z 50-miliardowego i wciąż rosnącego budżetu MON, zacznie działać już od przyszłego roku. Tak szybki start zapewne się nie uda, ale fakt, iż po pięciu latach zapowiedzi Błaszczak wreszcie przystępuje do tworzenia nowego systemu, świadczy o jego determinacji, by odcisnąć na nim piętno. Walczy nie tylko o wpływy, ale i o „miejsce w historii”, o miano modernizatora i usprawniacza.

Centralnym, a w sumie jedynym organem nowego systemu zakupów sprzętu i uzbrojenia dla wojska ma być Agencja Uzbrojenia. Jej koncepcja została ustnie ogłoszona we wrześniu na konferencji Defence24Day, miesiąc później – choć na razie nieoficjalnie – światło dzienne ujrzał projekt ustawy gotowej do uzgodnień międzyresortowych, wciąż nieopublikowanej w rządowych biuletynach legislacyjnych. To miesięczne opóźnienie jest niczym wobec wlokących się latami prac, o których przebiegu publicznie dowiadywaliśmy się wyłącznie z dokumentów. Ministerialny pełnomocnik ds. utworzenia Agencji Uzbrojenia został powołany decyzją Błaszczaka z marca 2018 r., gdy dopiero co były minister spraw wewnętrznych i jeden z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego został skierowany na odcinek obronny po fiasku i kompromitacji misji Antoniego Macierewicza. W ramach drugiej rekonstrukcji rządu okazało się, że Macierewicz do niego już nie pasuje, a na pewno nie pasował Andrzejowi Dudzie, którego konstytucja zmusza do współpracy z MON mimo formalnego zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi.

Czytaj też: Clinton nie chce czołgów. W Warszawie popłoch?

Mieć Dudę za sobą w boju z Sasinem

W kontekście Agencji Uzbrojenia postulaty i interesy obu obozów, prezydenta i nowego MON, zbiegły się, co widać w propozycji ustawy napisanej przez prawnika dr. Pawła Olejnika. Znalazło się bowiem miejsce dla przedstawiciela Dudy w radzie nadzorczej Agencji – gest ten może być krokiem ku załagodzeniu szorstkiej przyjaźni, jaka ministra łączy z prezydentem z przyczyn konstytucyjnych, politycznych i osobowościowych.

Po wyborze Dudy na drugą kadencję stało się jasne, że w pozornie jednolitym obozie niczego istotnego w systemie bezpieczeństwa państwa nie da się zmienić bez wsparcia Pałacu, a zmiana, jaką planuje Błaszczak, jest istotna. Lepiej więc było wziąć ludzi prezydenta na pokład. Ale to nie z Dudą toczy minister realny bój o władzę, stanowiska i pieniądze. Prawdziwym przeciwnikiem jest partyjny rywal, rządowy kolega, formalnie mający wyższą pozycję – wicepremier Jacek Sasin.

Poprzez Agencję Uzbrojenia Błaszczak chce odbić PGZ resortowi aktywów państwowych. O ile we wrześniu, przedstawiając ustnie i na planszach założenia swojej koncepcji, mówił jedynie o ewentualnej podległości PGZ pod Agencję, o tyle w projekcie ustawy zapisał już wszystko czarno na białym. Polska Grupa Zbrojeniowa zostałaby przejęta przez Agencję Uzbrojenia w tym sensie, że to ona ma wykonywać prawa z akcji tej spółki należące do skarbu państwa, czyli mieć większość na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Innymi słowy: po wejściu ustawy w życie resort Sasina musiałby oddać PGZ podległej Błaszczakowi Agencji, bo to minister obrony miałby nad nią sprawować niepodzielną władzę. Utrata nadzoru nad PGZ przy okazji przedostatniej rządowej rekonstrukcji jesienią 2019 r. była jednym z najboleśniejszych ciosów wymierzonych szefowi MON i chyba nie doczekała się wystarczającego wyjaśnienia. Błaszczak publicznie nie protestował, niektórym obserwatorom zdawało się wręcz, że przyjął stratę PGZ z pewną ulgą, jako jeden problem mniej. Zwłaszcza że początkowo z rządu płynęły sygnały, iż nowa władza oznacza dla PGZ nowe porządki w sensie kadrowej obsady zarządu i jakiejś większej reformy.

Nic takiego przez rok się nie wydarzyło, Sasin wykazywał demonstracyjny brak zainteresowania zbrojeniówką, więc Błaszczak postanowił działać. W projekcie zapisał nie tylko przywrócenie MON – poprzez Agencję Uzbrojenia – władzy nad PGZ, ale swobodę przekształceń w jej spółkach, likwidowania, łączenia, sprzedaży, zakładania nowych. Innymi słowy: to Błaszczak ukształtować chce na nowo i po swojemu państwową zbrojeniówkę. Jest jasne, że potrzebuje zmian. Ale jaki plan ma minister – to pytanie pozostaje w zawieszeniu.

Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna

Zmiany i kadrowa miotła

Błaszczak zaczął grę nie tylko o odzyskanie PGZ – chce zbudować instytucję o dużo większych wpływach. Agencja Uzbrojenia ma zarządzać sprzętem wojskowym i uzbrojeniem w całym tzw. cyklu życia. Chodzi o to, by pod jednym dachem skupić wszystkie działania: planowanie zakupów, poszukiwania i badanie rynku, wybór sprzętu, same zakupy – w przetargu czy bez, co MON już chętnie stosuje, a ma jeszcze chętniej. Co jeszcze? Utrzymywanie sprzętu w służbie przez kilkadziesiąt lat (obsługa, naprawa, modernizacja), a po zakończeniu przydatności – sprzedaż, zezłomowanie lub zagospodarowanie w inny sposób.

Dziś na różnych etapach tego procesu decyzje należą do wielu instytucji resortu i wojska. W departamencie polityki zbrojeniowej i sztabie generalnym wykuwają się modernizacyjne plany i założenia, rynek obronny śledzi, bada i przeszukuje Inspektorat Uzbrojenia, on też odpowiada za zakupy nowego sprzętu, ale już utrzymaniem, obsługą czy remontami zajmuje się Inspektorat Wsparcia z podległymi mu jednostkami logistycznymi. A gdy przyjdzie sprzęt wycofać, przejmuje go Agencja Mienia Wojskowego. Gdy w grę wchodzą innowacje, swoje trzy grosze dorzuca Inspektorat Implementacji Innowacyjnych Technologii Obronnych, a gdy sprzęt kupowany jest od zagranicznego dostawcy, do procesu włącza się Biuro ds. Umów Offsetowych, nie zawsze wykorzystywane, ale z reguły powodujące znaczne skomplikowanie procedury i mnożenie umów.

System ten bez wątpienia należy uprościć, a procedury skrócić. Tyle że na początek planowane jest połączenie wspomnianych instytucji lub ich części pod szyldem Agencji, która miałaby zatrudniać minimum 1100 żołnierzy i pracowników cywilnych. To połączenie sprawi, że kilka instytucji zostanie rozwiązanych lub przeniesionych, a taki proces będzie oczywiście okazją do kadrowych roszad, zwolnień i nominacji. Wojskowi będą się musieli pożegnać ze swoimi „udzielnymi księstwami”, a władzę nad całością przejmą urzędnicy pod bezpośrednią kontrolą ministra.

Czytaj też: Europa ściga się po F-35. Wszyscy robią to inaczej niż Polska

Pieniądze, władza i wpływy

Władza MON nad Agencją będzie niepodzielna. Minister ma powoływać jej prezesa na trzyletnią kadencję, a na wniosek prezesa nawet pięciu jego zastępców. To również szef resortu ma mianować skład rady nadzorczej Agencji i będzie w niej miał większość: trzy na pięć głosów. Pozostałe dwa odda uzgodnionym wspólnie reprezentantom prezydenta i resortu rozwoju.

Szef Agencji ma składać ministrowi obrony coroczne sprawozdania z działalności i dotyczące sytuacji spółek PGZ, z ministrem ma też ustalać roczne plany. Rada nadzorcza będzie kontrolować pracę zarządu, opiniować dokumenty, analizować efektywność działań i zatwierdzać regulaminy. Trzyletnia kadencja władz byłaby krótsza od cyklu wyborczego i kadencji Sejmu, co oznacza, że zmiana ministra powodowałaby zmianę szefostwa Agencji – w tym sensie nie ma ona szans uwolnić się od przekleństwa kadrowej karuzeli, tak bardzo blokującej sensowne zamiary i działania zarządów PGZ. Oczywiście szef MON miałby możliwość odwołania prezesa, wiceprezesów oraz członków rady nadzorczej przed upływem kadencji, co dopełnia wrażenia całkowicie ręcznego sterowania.

Tak podporządkowany ministrowi twór miałby w rękach budżet modernizacyjny, obsługowy i badawczo-rozwojowy. Błaszczak sam mówił, że chodzi o ponad 20 mld zł rocznie, a trzeba pamiętać, że wydatki obronne Polski mają rosnąć. Do tego dojdą dywidendy ze spółek PGZ, choć przy obecnej kondycji tych firm trudno liczyć na kokosy. Całkowitą nowością jest przyznanie Agencji prawa do wypłaty z zysku NBP. W ubiegłych latach wynosiła 7–8 mld zł i trafiała do budżetu państwa. Projekt ustawy jest na tyle niejasny, że trudno ocenić, czy Błaszczakowi chodzi o zagarnięcie całej tej kwoty – jeśli tak, stanowiłaby ona znaczne powiększenie puli dostępnej na modernizację sprzętową.

Kolejnym narzędziem zwiększającym finansowe zasoby Agencji jest wpisanie do projektu możliwości zaciągania pożyczek i brania kredytów, a także leasingu na cele związane z pozyskiwaniem sprzętu. Cały czas pamiętajmy, że wszystko ma się dziać pod niemal wyłączną kontrolą ministra, który dostałby do ręki potężne fundusze, a co za tym idzie – władzę i wpływy.

Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?

Może tak trzeba?

Wojsko ma olbrzymie potrzeby modernizacyjne, a mimo rosnących budżetów obronnych jakoś nie widać postępów na dużą skalę. Część wielkich projektów zatrzymała się po wykonaniu pierwszego kroku, inne utknęły w analizach, na wiele potrzebnych natychmiast rzeczy po prostu brakuje pieniędzy. Kuleją prace badawczo-rozwojowe, MON nie umie dogadać się z instytucjami naukowymi, przemysł nie za bardzo umie porozumieć się z wojskiem, ostatecznie decyzje i tak podejmuje resort, czasem bez oglądania się na jednych, drugich i trzecich. Świetnie byłoby, gdyby ktoś to wreszcie wziął w garść.

Tyle że taka władza skupiona w jednym ręku niesie olbrzymią odpowiedzialność i wymaga olbrzymiej wiedzy, wspartej doświadczeniem i zdolnością przewidywania na kilkadziesiąt lat do przodu. Projekt niestety nie mówi wiele o tego rodzaju zapleczu dla potężnej Agencji, jej prezesa czy trzymającego wszystkie sznurki ministra. Przy niedziałającym w praktyce nadzorze parlamentarnym i następujących zawsze ex post kontrolach NIK przydałby się jakiś organ patrzący na ręce tandemowi prezes–minister, bo trudno liczyć, by robiła to zdominowana przez nominatów owego ministra rada nadzorcza Agencji.

Tego rodzaju zastrzeżeń do projektu, jaki ma wyjść z resortu Błaszczaka, będzie mnóstwo – jego imperium raczej nie będzie dokładnie takie, jak je zaplanował. Ale jest wielce prawdopodobne, że w jakiejś formie powstanie, a wtedy silny polityk będzie jeszcze potężniejszy.

Czytaj też: MON Błaszczaka na zakupach. Jaki sklep wybierze?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną