Niektórzy dziwią się, że ten wyrok zapadł. Że Jarosław Kaczyński zdecydował się na odmrożenie kwestii prawa dotyczącego aborcji, narażając się na potężny gniew społeczny oraz osłabiając swoją władzę w dobie pandemii i kryzysu. Że autor słynnej tezy głoszącej, że „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN”, postanowił tą drogą podążyć. Niektórzy dziwią się także, że towarzyszy temu aplauz wielu księży, konserwatywnych katolików i biskupów, niechcących dostrzec, co jest na końcu tej drogi. Na horyzoncie zaś nie jawi się „zrechrystianizowana Europa”, która pod wpływem „iskry z Polski” zacznie zmieniać prawo dotyczące przerywania ciąży w duchu przekonań katolickiej prawicy.
Obserwacja protestów, ich przebiegu oraz gwałtowności wystąpień przeciw rządzącym, sędziom (i niby-sędziom) Trybunału, a także – last but not least – Kościołowi rzymskokatolickiemu podpowiada inny scenariusz. Stokroć bardziej prawdopodobne jest, że Polska pójdzie drogą Irlandii, niż to, że Irlandia weźmie przykład z Polski. Co to oznacza? Referendum w sprawie aborcji, z dużym prawdopodobieństwem przegrane przez prawicę i hierarchię kościelną, radykalną laicyzację, odwrót wiernych od Kościoła i olbrzymi spadek jego znaczenia w społeczeństwie.
Czy Kaczyński aż tak przestrzelił?
Dlaczego Kaczyński na to poszedł? Dlaczego biskupi, publicyści i działacze pro-life klaszczą mu i wiwatują Trybunałowi, nie widząc, że ich przekonania i argumenty obchodzą coraz bardziej nikogo? Że liczba tych, których obchodzą, będzie tylko maleć – zwłaszcza wśród młodych?