Padły pierwsze nieśmiałe zapowiedzi dążenia opozycji do zjednoczenia sił i obalenia rządu. Lepiej późno niż wcale, chciałoby się rzec. Wprawdzie obóz władzy pokazał bezmiar samozadowolenia, lecz nie przemówił jednym głosem. Nie pozwolono zwłaszcza rozbrzmieć wysokiemu głosowi Zbigniewa Ziobry, który (jak twierdzi poseł Sławomir Nitras) zgłaszał się do wypowiedzi. Faktem jest, że Ziobro był jedynym liderem partyjnym, który nie wystąpił z mównicy. Pokazuje to, jak głęboki jest jego konflikt z Mateuszem Morawieckim i Jarosławem Kaczyńskim.
Czytaj też: Dzień, w którym opadła zasłona, a PiS zaczął się sypać
Kaczyński podlega odpowiedzialności
Swoją drogą musiał Ziobro szczerze się radować, wysłuchując nieprawdopodobnej i jednak bezprecedensowej młócki, jakiej poddany został Kaczyński przez opozycję. No, faktycznie. Biedny naczelnik państwa, zamiast siedzieć sobie spokojnie w swoim partyjnym mateczniku na Nowogrodzkiej, bez funkcji i odpowiedzialności, musiał podjąć się upokarzająco niskiej roli wicepremiera, aby na co dzień strzec Morawieckiego przed intrygami demonicznego byłego „delfina”, który wokół swego Ministerstwa Sprawiedliwości stworzył prawdziwy bastion polityczno-finansowy.
Jarosław Kaczyński nie dość, że musi jeździć do Kancelarii Rady Ministrów i czytać papiery na tematy, na których zna się pewnie tyle co na bankomatach i cenach kurczaków, to jeszcze podlega odpowiedzialności konstytucyjnej. W konsekwencji można też urządzać w Sejmie debaty nad wotum nieufności dla niego, a więc spektakle nader upokarzające dla kogoś, kto dotychczas traktował parlament jak podręczną maszynkę do głosowania, całkowicie podległą swej osobistej woli.