Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Coraz liczniejsi, coraz brutalniejsi. Policja naprzeciw obywateli

Policyjny kordon naprzeciw protestujących w Warszawie. 13 grudnia 2020 r. Policyjny kordon naprzeciw protestujących w Warszawie. 13 grudnia 2020 r. Adam Stępień / Agencja Gazeta
W rocznicę stanu wojennego Jarosław Kaczyński wreszcie się doczekał. Jego dom otoczyły bodajże 82 furgony policyjne i prezes PiS został internowany. W pewnym sensie.

Tego dnia, 13 grudnia 2020 r., przez Warszawę maszerowali protestujący: Strajk Kobiet, przedsiębiorcy, górale, rolnicy. Różne grupy, różne postulaty, ale jeden cel: wyrazić sprzeciw wobec rządów PiS. I co ważne: pokojowo, bez agresji.

Czytaj też: Dziady u drzwi. Policja nachodzi sąsiadów Kaczyńskiego

Pod willą Kaczyńskiego niebieska dyskoteka

Ludzie zmierzali na Żoliborz, w okolice willi Jarosława Kaczyńskiego, aby tam wykrzyczeć swój protest. Ale drogę zagrodziły im policyjne kordony i ustawione jak do bitwy wozy błyskające kogutami. Niebieska dyskoteka zajęła całą przestrzeń ulicy Mickiewicza. Filmy i fotografie, na których uwieczniono ten niebywały pokaz siły, przypominają zdjęcia sprzed 39 lat, kiedy Warszawę zdobyły wojskowe skoty, a zomowcy kontrolowali ulice, dzierżąc długie bojowe pałki. Zapewne wbrew intencjom dzisiejszej władzy nastąpił powrót do przeszłości. Tak jak w 1981 r., tak i dzisiaj po jednej stronie zwykli ludzie, po drugiej formacje siłowe gotowe do konfrontacji. Nie ma żartów, wszystko na poważnie.

Rzecznik stołecznej policji oświadczył, że „nigdy nie ma policji za dużo”. I dodał, że policja jest od tego, żeby było bezpiecznie i „o to bezpieczeństwo dzisiaj policjanci dbali”. Niewątpliwie dbali, ale głównie o bezpieczeństwo jednego człowieka, lokatora słynnej żoliborskiej willi, tego dnia chronionej jak twierdza. Rzecznik i jego przełożeni nie dostrzegają w tym niczego niestosownego, że cały aparat państwowy używany jest, aby zapewnić pozorny komfort Kaczyńskiemu. Donald Tusk przypomniał niedawno, że kiedy był premierem i pod jego domem odbywały się demonstracje, porządku pilnowało dwóch policjantów. Dzisiaj obowiązują inne standardy. 82 furgony, kilkuset funkcjonariuszy i pełna gotowość bojowa.

Czytaj też: Policja, zbrojne ramię władzy. Tej hańby nie da się zmyć

Uderzenie „z łokcia”, złamana ręka

Policja chce, aby traktowano ją poważnie, bo przecież stoi na straży prawa. Ale nie dodają jej powagi sceny z ulicy Mickiewicza czy wcześniejsze z pl. Piłsudskiego, gdzie kilkudziesięciu mundurowych w bojowym rynsztunku otoczyło pomnik w kształcie schodów, broniąc go przed nieistniejącym wrogiem. Na twarzach niektórych funkcjonariuszy widoczne było zażenowanie, że biorą udział w groteskowej farsie. Ale inni już do takiej refleksji nie byli zdolni. Na przykład policjant, który z pełną premedytacją uderzył „z łokcia” Beatę Geppert, znaną tłumaczkę (m.in. autorkę tłumaczeń powieści Michela Houellebecqa), tylko dlatego, że akurat stanęła w pobliżu. – Prawdopodobnie mam pęknięte żebra, ból straszny – mówi nam Beata Geppert. – Szukam teraz świadków tego zdarzenia, bo chcę dochodzić swoich praw i oskarżyć tego policjanta.

Poszukiwany jest także funkcjonariusz, który 9 grudnia brutalnie i bez powodu wykręcił rękę młodej uczestniczce manifestacji w obronie klimatu. Okazało się, że ręka jest złamana w trzech miejscach. Policja ukrywa tożsamość tego człowieka, a rzecznik komendy stołecznej oświadcza, że dziewczyna stawiała opór, dlatego policjant miał prawo użyć wobec niej siły. Świadkowie zdarzenia, w tym będący na miejscu poseł Michał Szczerba, twierdzą, że to nieprawda, policjant nie miał powodu, aby wyłamywać rękę tej dziewczyny, zachował się jak brutalny agresor. Wyjącej z bólu ofierze policyjnej interwencji nie pomógł żaden z funkcjonariuszy, do szpitala zawiózł ja wspomniany poseł Szczerba.

Czytaj też: Policja wprowadza terror. Na czyj rozkaz?

Jarosław Kaczyński i jego samopoczucie

Tak właśnie wygląda pilnowanie bezpieczeństwa przez policjantów. Coraz liczniejsi, coraz bardziej brutalni. Z obrońców prawa na naszych oczach zmieniają się w szwadrony broniące wyłącznie politycznych decydentów i ich dobrego samopoczucia.

Nie wiemy, czy 13 grudnia armia policjantów zabezpieczająca ulicę Mickiewicza poprawiła samopoczucie Jarosława Kaczyńskiego. Ale jedno jest pewne: zamykając ulicę w okolicy jego domu w żelaznym kotle, chcąc nie chcąc internowali lidera PiS. Można rzec, że wreszcie, po 39 latach, dostąpił tego zaszczytu.

To nic, że przy okazji wizerunek policji znów ucierpiał. Kompromitujące sceny z udziałem brygady policyjnych pojazdów i tysięcy mundurowych zostaną zapamiętane.

Czytaj też: Tituszki prezesa, mobilizacja wojsk. Powiało grozą

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną