Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PiS obsadza europejskie trybunały

Trybunał Sprawiedliwości UE. Sala obrad Trybunał Sprawiedliwości UE. Sala obrad Alexandre Marchi / MAXPPP / Forum
Kończą się kadencje polskich sędziów w trybunałach w Strasburgu i Luksemburgu. PiS szuka następców, a ich wyłanianie okrywa tajemnica. Jedno łatwo zgadnąć: sędziowie w Trybunale Praw Człowieka i w Trybunale Sprawiedliwości UE mają być osobami o „mentalności służebnej”.

Całkiem możliwe, że władzy nie uda się wcisnąć trybunałom ludzi o takiej mentalności. Zarówno Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, jak i Rada Europejska i Parlament Europejski mogą odrzucić w głosowaniu osoby, które nie gwarantują odpowiedniego poziomu merytorycznego i obiektywizmu. Na razie od roku nie mogą wcisnąć swojego człowieka do Komitetu przeciw Torturom ani do izby niższej Trybunału Sprawiedliwości UE – kandydaci wyłaniani przez PiS nie spełniają kryteriów.

Kandydatów do tych gremiów wybiera się u nas w nietransparentnej procedurze. Publicznie ogłaszany jest jedynie konkurs i liczba osób, które się do niego zgłosiły. Ich nazwiska, dorobek i kryteria wyboru okrywa tajemnica. Podobnie jak nazwiska osób, które w konkursie wyłoniono.

To nie pomysł PiS, tak było zawsze. Ani Rada Europy (wybory do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka), ani Unia Europejska (wybory do Trybunału Sprawiedliwości UE) nie precyzuje, jak ma przebiegać wyłanianie kandydatów w kraju. Są „zalecenia” i „dobre praktyki”, ale ostatecznie każdy rząd krajowy robi, co chce. Ma wskazać osoby wyróżniające się wiedzą, doświadczeniem i autorytetem prawniczym, dające gwarancję niezależności i nieskazitelnego charakteru, biegle władające angielskim i francuskim. Do TSUE rząd zgłasza jednego kandydata, do ETPCz – trzech do wyboru.

Czytaj też: Komu posada w ETO? Europosłowie nie chcą kandydata PiS

Kto do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka?

Za pół roku kończy się kadencja Krzysztofa Wojtyczka w Trybunale Praw Człowieka. Już pół roku temu, w maju, samorządy adwokacki i radcowski i Helsińska Fundacja Praw Człowieka skierowały wystąpienie do MSZ. Apelowały, by tym razem konkurs odbył się transparentnie, by znane były nazwiska kandydatów i odbyły się ich publiczne wysłuchania. I żeby w komisji konkursowej były nie tylko osoby delegowane przez rząd, ale też przedstawiciele zawodów prawniczych i organizacji praw człowieka. MSZ nie uwzględnił tych postulatów. Twierdzi, że procedura jest poufna i taka powinna pozostać. W listopadzie wystąpienie do szefa MSZ skierował rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar. Krytykował nietansparentność, to, że kandydatów wybierają wyłącznie rządowi urzędnicy, a reguły wyborów zmieniono w trakcie konkursu. Rzeczywiście, nowy szef MSZ Zbigniew Rau obniżył w zarządzeniu rangę urzędników powoływanych do panelu konkursowego.

Poprzednie wybory kandydatów do ETPCz w 2012 r., za rządów PO-PSL, odbyły się w identycznej, nietransparentnej procedurze. Odpadli – z nieznanych powodów – tacy kandydaci jak prof. Wojciech Sadurski, znany ekspert od praw człowieka, i Marek Antoni Nowicki, sędzia Komisji Praw Człowieka, która była rodzajem pierwszej instancji w ETPCz, były oenzetowski Międzynarodowy Rzecznik Praw Obywatelskich w Kosowie, członek Komitetu Helsińskiego w Polsce.

Dzięki ówczesnemu wiceprzewodniczącemu sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka Robertowi Biedroniowi jedyne, co udało się wtedy przeforsować, to wysłuchanie w senackiej komisji spraw zagranicznych wyłonionej już rządowej trójki kandydatów.

Czytaj też: Bruksela znów bierze się za Izbę Dyscyplinarną

Tym razem nie było takiego wysłuchania. MSZ odmówił organizacjom ujawnienia nazwisk kandydatów. Podał tylko, że zgłosiło się osiemnastu, a do konkursu stanęło piętnastu. Trzech spośród odrzuconych kandydatów ujawniło się publicznie: prof. Tomasz Tadeusz Koncewicz z Uniwersytetu Gdańskiego, prof. Ireneusz C. Kamiński z Instytutu Nauk Prawnych PAN, sędzia „zapasowy” w ETPCz, oraz dr hab. Michał Balcerzak z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

MSZ poinformował, że 8 grudnia przekazał nazwiska trzech kandydatów panelowi ekspertów Rady Europejskiej do zaopiniowania. Wedle informacji portalu OKO.press są to:

• dr hab. Aleksander Stępkowski, jeden z założycieli Ordo Iuris, były podsekretarz stanu w MSZ, obecnie orzeka, z nominacji neo-KRS, w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego i jest jego rzecznikiem prasowym.

• Elżbieta Karska, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, żona posła PiS Karola Karskiego, pracująca m.in. dla OBWE i ONZ.

• dr Agnieszka Szklanna, ekspertka Rady Europy, oceniana przez nasze źródła jako wykonawczyni polityki polskiego rządu.

Z tej trójki za faworytkę uchodzi prof. Karska.

Co z polskimi skargami do Strasburga

W 2012 r. konserwatywne skrzydło PO z Jarosławem Gowinem z sukcesem przeforsowało najpierw w Polsce, a potem w panelu ekspertów Rady Europy kandydaturę prof. Krzysztofa Wojtyczka, mimo że pozostałych dwoje kandydatów – prof. Anna Wyrozumska i dr hab. Krzysztof Drzewicki – miało większe doświadczenie. Podobno przeważyła jego doskonała znajomość francuskiego. Za jego kadencji drastycznie spadła liczba polskich spraw osądzonych przez Trybunał: z 72 w 2012 r., gdy obejmował urząd po sędzim Leszku Garlickim, do 12 w zeszłym roku. Nie jest zasadą, że sprawy z kraju X trafiają do sędziego z tego kraju, ale często tak się dzieje ze względu na język i znajomość realiów.

W Trybunale nie są m.in. rozpoznawane liczne polskie skargi na dyskryminację osób nieheteronormatywnych. Także skargi szykanowanych polskich sędziów, np. Waldemara Żurka na pozbawienie go urzędu członka Krajowej Rady Sądownictwa – skarga skierowana w 2018 r., dopiero w tym roku w maju została zakomunikowana polskiemu rządowi. Dla porównania: skargę Ástráðsson przeciwko Islandii, dotyczącą ważności mianowania sędziego w sytuacji, gdy nastąpiło ono ze złamaniem islandzkiego prawa, osądzono po roku od wpłynięcia do Trybunału (w listopadzie tego roku). Sędzia Wojtyczek orzekał też w słynnej sprawie prezesa Sądu Najwyższego Węgier pozbawionego przez Orbána stanowiska i możliwości orzekania. Zgłosił zdanie odrębne, uznając, że skarga powinna być odrzucona jako niedopuszczalna.

Tak więc to, kto zostanie polskim sędzią w Trybunale w Strasburgu, jest bardzo ważne dla skarżących się tam polskich obywateli. I dla władzy.

Czytaj też: Władza PiS staje przed TSUE

Wątpliwości co do bezstronności

Zgłoszone 8 grudnia przez rząd kandydatury oceni panel złożony z siedmiu ekspertów z krajów członkowskich: Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii i Polski, którą reprezentuje prof. Maria Gintowt-Jankowicz, była sędzia Trybunału Konstytucyjnego z rekomendacji PiS. Panel decyduje większością głosów. Możliwe jest negatywne zaopiniowanie wszystkich kandydatur – np. z powodu braku gwarancji bezstronności. Opinia panelu nie jest wiążąca dla Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Ale przyjęło ono w ciągu ostatnich lat kilka rezolucji w sprawie zagrożenia praworządności w Polsce, w tym związane z naciskami władzy politycznej na sędziów, więc jest prawdopodobne, że nie zaakceptuje żadnego kandydata budzącego wątpliwości co do bezstronności.

Czytaj też: Sąd holenderski kontra władza polska

W tej sytuacji polskim sędzią w ETPCz nadal byłby, mimo upływu kadencji, prof. Wojtyczek. Nie jest to dla PiS złe rozwiązanie, zważywszy na jego konserwatywne poglądy i fakt, że za jego kadencji polskie sprawy relatywnie rzadko stają na wokandzie.

Jest już precedens. Od 2016 r. PiS nie jest w stanie wymienić sędziego w instancji niższej Trybunału Sprawiedliwości UE. Wybrana tam na rotacyjną, półroczną kadencję Nina Półtorak, profesorka w katedrze prawa europejskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, ciągle ma przedłużany mandat, bo rząd wysuwa kandydatów albo niespełniających kryteriów formalnych (był np. 33-letni prawnik, podczas gdy formalny wymóg to minimum 12 lat na kierowniczych funkcjach lub w sądownictwie), albo słabych merytorycznie i bez bardzo dobrej znajomości francuskiego. Konkurs do niższej izby TSUE nie był publicznie ogłoszony przez MSZ. Z naszych informacji wynika, że zgłoszona przez rząd osoba zrezygnowała na tydzień przed przesłuchaniem przed panelem ekspertów. Prof. Nina Półtorak nadal sprawuje funkcję i ma opinię świetnego sędziego.

Czytaj też: Człowiek od wyrzucania sędziów

Tortury też nieobsadzone

Pat z powodu nieumiejętności wyłonienia przez polskie władze akceptowalnego kandydata mamy też od roku w sprawie obsadzenia przedstawiciela w Europejskim Komitecie ds. Zapobiegania Torturom oraz Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu albo Karaniu (CPT). Jego działalność jest bardzo istotna dla obecnego rządu, bo w okresowych raportach CPT ocenia m.in. przypadki brutalności policji, to, czy kraj radzi sobie z ich bezstronnym badaniem i wyciąganiem konsekwencji wobec winnych. A także warunki w więzieniach i innych zamkniętych instytucjach, np. szpitalach psychiatrycznych i domach pomocy społecznej.

Czytaj też: Wpiszmy zakaz tortur do polskiego prawa

Rok temu upłynęła kadencja Marzeny Ksel, pracującej też w Biurze RPO, które jest krajowym organem monitorującym wykonywanie Europejskiej Konwencji ds. Zapobiegania Torturom (tzw. Krajowy Mechanizm Prewencji). Wyboru kandydatów dokonuje komisja konkursowa złożona z przedstawicieli wskazanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości, MSZ, dyrektora Służby Więziennej, przedstawiciela Polskiej Delegacji Parlamentarnej do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy i dwóch przedstawicieli organizacji pozarządowych wskazanych przez ministrów sprawiedliwości i spraw zagranicznych. Czyli wszystko pod wyłączną kontrolą rządu.

Czytaj też: Policja nieludzko traktowała protestujących

Ministerstwo Sprawiedliwości już trzykrotnie ogłaszało nabór do konkursu i zwycięzców. A potem nie informowało, co się z nimi stało, tylko ogłaszało kolejny nabór. Należy przypuszczać, że lista kandydatów była odrzucana przez Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy. Albo że resort wycofywał się – bez żadnego trybu – z ich zgłoszenia. Pierwsza lista kandydatów została przekazana 7 marca zeszłego roku, kolejna 3 czerwca 2019 r. Ostatnia informacja o liście kandydatów pochodzi z 9 listopada 2020 r. – z odpowiedzi na wystąpienie RPO w sprawie nieobsadzenia polskiego miejsca w Komitecie przeciwko Torturom. Widnieją na niej prof. Piotr Gałecki, psychiatra, Zbigniew Jan Cichoń, adwokat, prezes Stowarzyszenia Rodzin Katolickich przy Archidiecezji Krakowskiej i wiceprzewodniczący Katolickiego Stowarzyszenia Prawników, i Sebastian Ładoś, sędzia, od 2018 r. prezes Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli. Brak na liście kobiety, więc zapewne cała zostanie odrzucona. Ale może być odrzucona także dlatego, że prof. Gałecki się wycofał.

Ta historia pokazuje, że rząd, mimo zawłaszczenia krajowej procedury konkursowej, ma niewielki wpływ na ostateczny wybór przedstawiciela naszego kraju, jeśli typuje osoby niespełniające standardów. Tak się może stać także w przypadku TSUE.

Czytaj też: Polacy, zwolennicy tortur?

Wybory do TSUE. Będą jawne?

W październiku 2021 r. upływa kadencja prof. Marka Safjana w Trybunale Sprawiedliwości UE. Jeśli polski rząd nie przedstawi kandydata możliwego do zaakceptowania przez panel oceniający, a potem przez Radę Europejską, to prof. Safjan będzie dalej pełnił swoją funkcję. Niezależnie od tego, jak bardzo się to rządowi nie będzie podobało. Sytuacja jest więc podobna do tej z Adamem Bodnarem – PiS nie potrafi przedstawić kandydata możliwego do akceptacji przez opozycję w Senacie.

4 grudnia Adam Bodnar wystąpił do premiera Morawieckiego o przedstawienie kryteriów wyboru i procedury, według których rząd wskaże kandydata do TSUE. RPO uważa, że najlepsza będzie formuła otwartego, transparentnego konkursu, bo „proces, w którym zostanie dokonana rzetelna ocena kandydatur, tak pod względem formalnym, jak merytorycznym, umożliwi wskazanie najlepszego kandydata spośród osób, które się zgłoszą”, a „rzetelna, obiektywna procedura nominacyjna znajdzie uznanie w oczach członków Komitetu opiniującego i ułatwi uzyskanie pozytywnej opinii o polskim kandydacie”.

Konkurs będzie też realizacją konstytucyjnej zasady równego dostępu do służby publicznej. „Rzetelnie przeprowadzony proces nominacyjny wzbudzi zaufanie do wybranego kandydata i jest podstawą gwarancji niezawisłości i bezstronności przyszłego sędziego. Z kolei kandydat wskazany w nieprzejrzysty sposób, bez wyraźnie określonych kryteriów merytorycznych i reguł proceduralnych – w istocie więc wskazany arbitralnie – może budzić wątpliwości co do spełniania wymogów traktatowych” – pisze prof. Bodnar do premiera Morawieckiego.

Czytaj też: Prawo unijne czy polskie? Co ma pierwszeństwo?

Lojalni wobec władzy

Jaki będzie efekt tego apelu – zobaczymy. Ale sądząc po dotychczasowym zachowaniu władzy przy wyłanianiu kandydatów, nie ma powodu spodziewać się zmiany podejścia, według którego stanowiska niezależnych arbitrów w międzynarodowych organach kontrolnych i sądowych należy obsadzać – jak w Trybunale Konstytucyjnym czy Sądzie Najwyższym – osobami lojalnymi wobec władzy.

Procedura akceptowania kandydata wysuniętego przez władzę jest wielostopniowa. Najpierw opinię wyraża – na podstawie dokumentów i rozmowy z kandydatem – wspomniany siedmioosobowy panel. W tym panelu – złożonym z osób powoływanych przez prezesa TSUE i akceptowanych przez Radę Europejską i Parlament Europejski – jest też Polak, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku prof. Mirosław Wyrzykowski. PiS bezskutecznie usiłował się go stąd pozbyć.

Opinia panelu jest niewiążąca. Kandydata akceptuje lub odrzuca Rada Europejska. Zważywszy na to, jak rząd poczyna sobie w Unii, można się spodziewać, że polski kandydat/ka będzie dokładnie sprawdzony pod względem kompetencji fachowych oraz – jak mówi art. 253 Traktatu o UE – pod kątem „niekwestionowanej niezależności”. Niewykluczone, że będzie musiał opowiedzieć panelowi ekspertów, jak rozumie pojęcie praworządności, przestrzeganie której rząd PiS uznał za zagrożenie dla suwerenności Polski.

Sędziowie do TSUE wybierani są na sześcioletnie kadencje z możliwością powtórzenia – bez ograniczeń. Prof. Safjan jest w Trybunale drugą kadencję. W przyszłym roku kończą się kadencje aż 14 spośród 27 sędziów TSUE, a więc blisko połowy. Zmiany mogą na pewien czas sparaliżować prace Trybunału, więc organy Unii tym bardziej będą skłonne do odrzucania kandydatów niemających dostatecznych kwalifikacji.

Czytaj też: „Kolejne czerwone linie przekroczone”. O Polsce w Brukseli

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną