Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Fenomenalna narodowa atrakcja światowa

Przedstawiciele rządu odbierają szczepionki. Przedstawiciele rządu odbierają szczepionki. Adam Guz / Kancelaria Prezesa RM
Prawie żadne państwo nie puszy się w stylu: „O proszę, my radzimy sobie z covid-19 lepiej niż inni”. Z wyjątkiem Polski.

Errare humanum est – zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo. Dotyczy to zwłaszcza podejmowania decyzji w sytuacjach nowych i nieoczekiwanych. Taką jest pandemia koronawirusa. Epidemie nękały ludzkość od zawsze, więc w tym sensie covid-19 nie jest nowością. Niemniej stosunek ludzi do obecnej jest inny niż do poprzednich, także do tej sprzed stu lat, czyli tzw. grypy hiszpanki. „Poradzimy sobie, bo mamy znacznie efektywniejsze środki medyczne, jesteśmy lepiej zorganizowani, dysponujemy szybkimi i sprawnymi narzędziami komunikacyjnymi” – takie jest powszechne przeświadczenie.

Błędy Szwecji, USA, Izraela

Nie mam zamiaru bawić się w prognozy – będzie, co będzie. Może rację mieli katastrofiści sprzed kilkudziesięciu lat, twierdzący, że natura prędzej lub później srodze zemści się za naszą arogancję wobec niej i mocno przetrzebi gatunek ludzki, a może wszystko skończy się powszechnym happy endem. Tak czy inaczej, walka z pandemią jest zadaniem na dziś i jutro. Organizują ją rządy i, co zrozumiałe, popełniają błędy.

Oto trzy przykłady. Szwecja zaufała odporności własnego społeczeństwa wytworzonej przez jego egzystencję w surowych warunkach klimatycznych, stosunkowo wysoką higienę i znakomitą służbę zdrowia. Przeliczyła się, co przyznał król szwedzki. Amerykanie nie zaakceptowali rozmaitych ograniczeń wolności indywidualnej i płacą za to najwyższą śmiertelnością w skali światowej. Wprawdzie Jankesi nie lubią przyznawać się do błędów, ale miejscowi eksperci dają do zrozumienia, że nie doszacowano konsekwencji puszczenia rozmaitych rzeczy na żywioł. Izrael radził sobie dobrze przez pierwsze miesiące, ale w maju 2020 r. zdecydowano o otwarciu szkół i to one, zwłaszcza licea, stały się największymi ogniskami choroby. Skutki widać do dzisiaj, a władze otwarcie uznały swój błąd.

Radzimy sobie fenomenalnie

Prawie żadne państwo, przynajmniej z tych aspirujących do nowoczesnych, nie puszy się w stylu: „O proszę, my radzimy sobie z covid-19 lepiej niż inni”. Nawet Rosja, która zawsze przedstawiała siebie jako miejsce wyjątkowe i lepsze od innych, tonuje propagandę sukcesu i w zasadzie ogranicza swoje legendarne chwalipięctwo do sporadycznych doniesień na temat postępów w wynajdywaniu nowych szczepionek.

Wyjątkiem jest Polska. Pan Horała ujął to tak: „Z pierwszą falą kryzysu pandemicznego poradziliśmy sobie fenomenalnie, zdecydowanie lepiej niż wszystkie kraje europejskie, z drugą radzimy sobie nie gorzej, mniej więcej na poziomie europejskiej średniej. Z kryzysem gospodarczym znowu radzimy sobie fenomenalnie, mamy drugi najmniejszy dołek w Europie, znacznie mniejszą recesję niż Niemcy”.

Aby jednak nie sprawiać wrażenia uprawiania bezkrytycznego samozachwytu, dodał: „Zawsze można sobie znaleźć jakiś szczegół, do którego można się przyczepić. (...) Chodzi o ludzkie zdrowie i życie, trzeba podejmować szybkie decyzje, to jest sytuacja frontowa. Oczywiście, tak jak przyznaje pan premier, czasem zdarza się w tym gąszczu spraw, że z perspektywy czasu widzimy, że coś było niefortunne, coś można było zrobić inaczej”.

Nic nowego. Gdy Gomułka i Gierek zachwycali się sukcesami własnej polityki, też nawijali, że są „przejściowe” trudności na rynku mięsnym (taki szczegół) lub matki mają kłopoty z kupieniem rajstop dla dzieci (Gomułka nawet się dziwował, że jego żona nabywa bez trudności). Pan Morawiecki też nie próżnuje w produkcji lukru. Stwierdził, że publiczne finanse Polski są w znakomitym stanie dzięki premierowi Kaczyńskiemu. A może bankster, który wyśnił, że wraz ze swoim tatą chodził z koktajlami Mołotowa na czołgi sunące mostem Grunwaldzkim we Wrocławiu, sprawdzi, czy Jego Ekscelencja nie ma jakichś znaczących osiągnięć w zakresie językoznawstwa ogólnego? Znany jest znaczący precedens w tym zakresie.

A z tym „dołkiem” i „znacznie mniejszą recesją” to pewnie jest jak z wyścigiem samochodowym między kierowcą radzieckim a amerykańskim. Wygrał Amerykanin, a radzieccy skomentowali to tak: „Nasz zawodnik zajął zaszczytne drugie miejsce, a kierowca z USA był przedostatni”.

Wszystko musi być narodowe

Propagandowa fenomenalność w wydaniu dobrozmieńców jest nachalnie ozdabiana przymiotnikiem „narodowy”, zwłaszcza przez Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym. A więc mamy Szpital Narodowy, narodową kwarantannę, narodową akcję szczepień, narodowy program szczepień, no i oczywiście narodową walkę z pandemią. To drugie budzi jednak wątpliwości samych dobrozmieńców i niektórzy z nich wolą opowiadać o rozszerzonej odpowiedzialności.

Nie bez powodu. W swoich felietonach z wczesnego lata, kiedy poruszałem problematykę pandemii, zwracałem uwagę, że aktyw tzw. dobrej zmiany czyni wiele wysiłku, aby obciążyć społeczeństwo odpowiedzialnością za to, co błędne w zmaganiach z epidemią. Ma to ręce i nogi. Ludzie lubią obchodzić restrykcje, więc zawsze znajdzie się coś, co uzasadni tezę „my jesteśmy fenomenalni i już wszystko szło po naszej myśli, ale oni przyszli”.

To też numer dobrze znany z epoki PRL, gdy np. powiadano: „Apelujemy do waszego poczucia odpowiedzialności narodowej, abyście przestrzegali rygorów stanu wojennego”. Wicepremier Jagielski, główny rządowy negocjator z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w Gdańsku w 1980 r., zaczął wystąpienie od słów (cytuję z pamięci): „Przecież nie można rozmawiać o polskich sprawach w obecności korespondentów zagranicznych”, co w tle miało presumpcję: „To niezgodne z poczuciem narodowej odpowiedzialności”.

Wprawdzie toporny prymitywizm okrzyków o fenomenalnym radzeniu sobie i narodowych imponderabiliach antypandemicznych działań od razu bije po oczach, ale gra swoją rolę retoryczną, bo jakże krytykować władzę, skoro jest fenomenalna i tak bardzo narodowa? W Piwnicy pod Baranami był kiedyś monolog o fenomenalnej atrakcji światowej, wyjątkowej maszkarze powszechnie podziwianej na całym globie. Ponoć Polskę coraz częściej określa się jako kartoflisko, przypuszczam, że m.in. z powodu bajdurzenia jej przywódców o tym, jacy są fenomenalni i narodowi.

Czytaj też: Mogą nas karać? Sylwester jak węzeł gordyjski

Pandemia w służbie PiS

A jak jest naprawdę z tą efektywnością? Pandemia przyszła do nas z pewnym opóźnieniem, co dało pewien czas na zebranie doświadczeń i przygotowanie się do sytuacji. Wszystko wskazuje na to, że szansa nie została wykorzystana. Owszem, społeczeństwo zachowało się karnie wobec rozmaitych restrykcji, jak nie Polacy, ale władze rychło chwyciły przynętę fotografowania się na tle olbrzymich transportowców ze sprzętem wątpliwej jakości lub, co gorsza, zajęły się robieniem interesów m.in. z handlarzami bronią – jeden z kontrahentów awansował nawet do grona rodzimych milionerów i tak się zmęczył (dobrozmieńcy podkreślali jego zmęczone oczy) tą intratną kooperacją, że zrezygnował z ministerialnego stołka.

Może by wszystko jakoś się ułożyło, gdyby nie wybory prezydenckie, które jawnie pokazały, gdzie tzw. dobra zmiana ma zdrowie obywateli w porównaniu z własnym interesem politycznym. Pan Morawiecki filuternie namawiał seniorów do udania się do lokali wyborczych, bo wirusa już nie ma (potem łgał, że miał po temu podstawy), a sam kandydat, tj. p. Duda, truł, że bezpieczniej iść głosować niż do sklepu.

Pandemia miała być już za nami, a więc można jechać na wakacje, chodzić na zawody sportowe, a wreszcie jeden z czołowych kpów na ministerialnym stanowisku, czyli p. Piontkowski, zarządził powrót do szkół. Równocześnie zaczęto systematycznie okłamywać społeczeństwo w kwestii rzeczywistych rozmiarów pandemii, także manipulując zdaniem ekspertów: „Skoro jedni specjaliści twierdzą, że można wracać do szkół, to mamy kogo słuchać”. Była demonstrowana zdumiewająca ignorancja w operowaniu kategoriami statystycznymi, a p. Kraska, wiceminister zdrowia, bił (i nadal to czyni) prawdziwe rekordy niegramotności, opowiadając o modyfikowaniu krzywych statystycznych.

W miarę racjonalna władza stara się nie prowokować obywateli do zachowań podwyższających ryzyko zakażenia, np. organizowania demonstracji. Wszelako tzw. dobra zmiana jest irracjonalna i organ kierowany przez mgr Przyłębską wydał znane orzeczenie zaostrzające warunki dopuszczalności aborcji. Skutki w postaci masowych protestów były łatwe do przewidzenia. Przypuszczalnie sprawa była wyrozumowana w szczególny sposób, bo można było ugotować kilka pieczeni, w szczególności okazać posłuszeństwo biskupom, przygotować grunt dla rozszerzonej odpowiedzialności i uderzyć w opozycję, bo było z góry do przewidzenia, że poprze protesty. Hasło „pandemia w służbie tzw. dobrej zmiany” jeszcze raz wzięła górę.

Fakty są zaś takie, że śmiertelność na covid-19 jest obecnie w Polsce wyższa niż w Europie. Do tego dochodzi dramatyczna sytuacja ze skutkami innych chorób – w listopadzie zmarło w Polsce dwukrotnie więcej osób niż w podobnych okresach w latach poprzednich. I to pokazuje faktyczną wartość głupot opowiadanych przez p. Morawieckiego czy p. Horałę.

Czytaj też: Nowi milionerzy – bracia Szumowscy

Krwawi serce Morawieckiego

Nieudacznictwo władzy jest widoczne także w rozmaitych detalach. Weźmy pod uwagę ostatnie restrykcje. Oficjalnie poinformowano, że na terytorium Polski nie można wjechać tzw. transportem zorganizowanym. Wszelako nie zostało określone, czym takowy jest. A przecież w okresie świąteczno-noworocznym tysiące Polaków przyjeżdża do kraju. Lektura stosownego rozporządzenia prowadzi do wniosku, że termin „zewnętrzne granice RP” jest rozumiany dwuznacznie, bo raz oznacza granice państwowe, a innym razem – Unii Europejskiej.

A jasność w tych sprawach jest ważna, bo od tego zależy możliwość wjazdu na terytorium Polski. Obywatel, nie tylko zresztą polski, nie może być stawiany w takiej sytuacji, że jakiś kulson lub stróż granic będzie arbitralnie decydował, czy dana osoba ma prawo wjazdu.

Kolejnym przykładem nieudolności okazała się akcja sprowadzania obywateli polskich z Wielkiej Brytanii. Posłano po nich największy samolot, co znacznie utrudniło kontrolę epidemiologiczną na polskich lotniskach. W konsekwencji okazało się, że spora liczba tych „repatriantów” nie została sprawdzona pod kątem zakażenia, i to nową mutacją wirusa, o jeszcze nieustalonych właściwościach.

To bardzo budujące, że p. Morawiecki zapewnia: „Powiem zupełnie szczerze: serce mi krwawi, gdy musimy podejmować decyzje o kolejnych restrykcjach, ale wprowadzamy je, bo mamy pewność, że opieszałość będzie nas kosztować dużo, dużo więcej niż straty wynikające z tych obostrzeń”. Z drugiej strony byłoby dobrze, gdyby administracja, którą kieruje, potrafiła zorganizować stosunkowo proste sprawy. Jakże wierzyć Handlarzowi Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, skoro podlegli mu czynownicy z Ministerstwa Zdrowia jednego dnia podają, że przybyło 12 tys. zakażonych i zmarło 400 osób, a kolejnego – odpowiednie liczby wynoszą 4 tys. i 69. Takie cuda nie zdarzają się ze statystycznego punktu widzenia.

Czytaj też: Pandemia się kończy? Musimy się uzbroić w cierpliwość

Jaka podstawa prawna? Po co?

Prawdziwym skandalem jest sprawa prawnego uzasadnienia godziny policyjnej. Art. 31.3 konstytucji z 1997 r. stanowi: „Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw”.

Tymczasem godzinę policyjną i ograniczenia w poruszaniu się wprowadzono drogą rozporządzenia, powołując się na stan zagrożenia epidemiologicznego. Pan Morawiecki, p. Niedzielski, p. Dworczyk i p. Müller, a więc oficjele, którzy powinni wiedzieć, co i jak, przyznali, że można mieć zastrzeżenia co do legalności takiego rozwiązania, i mętnie wyjaśniają, że to właściwie apel liczący na zrozumienie trudnej sytuacji, a ten ostatni osobnik rzecz lekceważy, podnosząc, że chodzi raptem o kilkanaście godzin.

Pani Arent, posłanka PiS, rzecz tak ujęła: „Jeżeli mówimy o pandemii, o tym, że ludzie umierają, jest nadal duża liczba umieralności w Polsce na covid-19, to my nie możemy mówić o podstawach prawnych, my musimy chronić każde ludzkie życie. W ogóle ja się dziwię, że ktokolwiek pyta o jakieś podstawy prawne, my musimy się nawzajem chronić, a jedyna ochrona to dystans, maseczki, ochrona ludzi słabszych i starszych. My będziemy rozmyślać teraz o podstawach, kiedy ludzie umierają?”.

Jest to bardzo wyrazisty przykład stosunku tzw. dobrej zmiany do prawa. To oczywiste, że życie ludzkie jest wartością nadrzędną i jeśli godzina policyjna jest potrzebna dla jego ochrony, trzeba ją wprowadzić, ale w sposób zgodny z prawem, a nie arbitralny. To już tak jest, że jeden wyjątek od rygorów prawnych usprawiedliwia inne. Gdyby np. p. Duda, p. Morawiecki czy mgr Przyłębska to rozumieli, nie trzeba by się martwić o praworządność i obawiać naginania prawa.

Czytaj też: Państwo Przyłębscy – dobrana para

Czy to Polska wynalazła szczepionkę?

Inauguracja szczepień przeciwko covid-19 została wszędzie potraktowana jako wydarzenie publiczne i medialne, ponieważ ich masowość jest uznawana za warunek sine qua non opanowania pandemii. Tak jest i w Polsce, aczkolwiek chyba tylko w naszym kraju wymyślono narodową strategię szczepień. Polska otrzymała preparat (to wynik porozumień międzynarodowych, ale o tym TVP Info zaledwie napomyka), a eksperci światowi ustalili, kogo i w jakiej kolejności poddać zabiegowi. Obserwując dobrozmienną propagandę, można odnieść wrażenie, że to właśnie Polska wymyśliła szczepionki (oczywiście w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy), wyprodukowała je w wystarczającej ilości, a teraz prowadzi ich dystrybucję.

Na razie problemem okazuje się sceptycyzm sporej części Polaków przed poddaniem się szczepieniu. Wyniki badań są różne, wahają się od 40 do 60 proc., ale nawet ta pierwsza wielkość jest bardzo niepokojąca, skoro zaszczepienie 70 proc. dorosłych Polaków jest warunkiem nabycia odporności zbiorowej. Pytanie, skąd bierze się opór wobec szczepień, skoro dawniejsze akcje przeciwko innym schorzeniom nie były specjalnie kontestowane? Brak zaufania do władzy i tego, co proponuje, zwłaszcza gdy czyni to pod płaszczykiem reklamowania „narodowego” punktu widzenia? Znaczący wzrost postaw irracjonalnych?

Było nie dyskutować z obywatelami przy pomocy przekupstwa, preferowania lepszego bólu Jego Ekscelencji oraz uczyć więcej biologii zamiast religii. Jakby nie było, warto zadbać o to, aby Polska była normalnym państwem, a nie fenomenalną narodową atrakcją światową. Bo jeśli będzie tym drugim, to akcja szczepień może nie wypalić.

Czytaj też: Jak sobie radzić z zalewem durnoty

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną