Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nieznajomość prawa UE szkodzi. I grozi monstrualnym chaosem

Mateusz Morawiecki w Brukseli, grudzień 2020 r. Mateusz Morawiecki w Brukseli, grudzień 2020 r. Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Nie ma żadnych podstaw do utrzymywania, że TSUE wykroczył poza kompetencje i naruszył polski porządek konstytucyjny. Ale rządzący zapewne nie przejmą się takimi argumentami.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) 2 marca orzekł: „Kolejne nowelizacje polskiej ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, które doprowadziły do zniesienia skutecznej kontroli sądowej rozstrzygnięć Rady o przedstawieniu Prezydentowi RP wniosków o powołanie kandydatów do pełnienia urzędu sędziego Sądu Najwyższego, mogą naruszać prawo Unii. W przypadku potwierdzenia naruszenia zasada pierwszeństwa prawa Unii nakłada na sąd krajowy obowiązek odstąpienia od zastosowania się do takich zmian”.

Wyrok doprowadził dobrozmieńców do szału. Dalej dowiodę, że powinni oni jednak przemyśleć zasadę „ignorantia iuris nocet” (nieznajomość prawa szkodzi) – nikt nie może usprawiedliwiać postępowania niezgodnego z przepisami tym, że ich nie znał. Zasada ta ma zastosowanie przede wszystkim w prawie karnym, ale może być uogólniana w różnych kierunkach, m.in. w odniesieniu do prawa UE. Wniosek jest taki, że nieznajomość (udawana lub faktyczna) prawa obowiązującego w UE (w konsekwencji i u nas) szkodzi Polsce zarówno pod względem wizerunkowym, jak i bardziej wymiernym, grozi np. perspektywą sankcji.

Ziobro, Przyłębska, Pawłowicz. To tylko opinie

Pan Ziobro, było nie było minister sprawiedliwości, kombinuje: „Jeżeli państwo mnie pytacie, czy w tym sensie ten wyrok uznaję, odnosząc się do uzasadnienia, które nakazuje nie liczyć się w ogóle z porządkiem prawa państwowego, ustawowego, ale też nawet konstytucyjnego, to oczywiście nie uznaję i nigdy takiego wyroku ani takiego rozstrzygnięcia żadnego organu, który funkcjonuje w orbicie czy to UE, czy jakiegokolwiek innego organu, nie uznam”.

Mgr Przyłębska, było nie było szefowa Trybunału Konstytucyjnego (TK), oświadcza: „Zawarte w orzeczeniu TSUE sugestie dotyczące działania sądów powszechnych w Polsce stanowią oczywiste naruszenie ładu konstytucyjnego RP i wykraczają rażąco poza ustalenia traktatowe, naruszając fundamenty działalności UE jako wspólnoty suwerennych państw”.

Pani Pawłowicz, było nie było sędzia TK, wyrzuca z siebie: „Informuję, że traktaty UE NIE PRZEWIDUJĄ dla organów UE, w tym dla TSUE, ŻADNYCH kompetencji w sprawach ORGANIZACJI WYMIARU SPRAWIEDLIWOŚCI państwa członkowskiego. TSUE kolejny raz naruszył traktaty”.

Pojawiła się też następująca zapowiedź: „Na wniosek Rady Ministrów, mając na celu zachowanie spójności polskiego systemu prawnego, Prezes Rady Ministrów skieruje do Trybunału Konstytucyjnego wniosek dotyczący kompleksowego rozstrzygnięcia kwestii kolizji norm prawa europejskiego z Konstytucją RP oraz potwierdzenia dotychczasowego orzecznictwa w tym zakresie”.

Od razu nasuwają się spostrzeżenia. Po pierwsze, „uznanie” przez p. Zbyszka (pardon za poufałość) orzeczenia TSUE jest jego prywatną sprawą, niemającą żadnego znaczenia dla ważności tego wyroku w Polsce. Po drugie, podobny charakter ma proklamacja mgr Przyłębskiej i winna być traktowana jako jej osobista sugestia, niewywołująca bezpośrednich skutków w sferze normatywnej. Po trzecie, p. Pawłowicz nie ma żadnych uprawnień, poza własnymi mirażami, do informowania o treści traktatów europejskich i kompetencjach TSUE. Po czwarte, zgodnie z art. 33 ustawy o TK sąd konstytucyjny nie rozstrzyga o zgodności orzeczeń TSUE z konstytucją RP.

Ewa Siedlecka: PiS wzywa rząd do polexitu

Prawo. Krajowe, unijne, wewnętrzne, zewnętrzne...

Cała sprawa jest jednak poważna, bo dotyczy stosunku prawa polskiego do porządku prawnego w UE, co wymaga odpowiedzi na pytanie o to, czym prawo unijne jest. Nawet terminologia nie jest jednoznaczna, ponieważ nazwy „prawo unijne” (wspólnotowe) i „prawo europejskie” nie odnoszą się do tego samego z tego prostego powodu, że niektóre regulacje dotyczą państw niebędących członkami UE (brexit znacznie skomplikował sytuację). Z tego punktu widzenia zapowiedź rządowego wniosku do TK nie jest sformułowana właściwie, gdyż nie wiadomo, czy chodzi o prawo europejskie, czy o prawo unijne.

Obecne rozumienie prawa UE jest takie, że nie jest ono uważane za część prawa międzynarodowego, ale za osobny system. Niemniej tradycyjny problem stosunku prawa krajowego do międzynarodowego przenosi się na prawo unijne, aczkolwiek dla uniknięcia zbyt dalekich analogii stosuje się terminy „prawo zewnętrzne”, tj. wspólnotowe, i „prawo wewnętrzne”, tj. poszczególnych państw.

Czytaj też: Awantury rozwodników. Burzliwe życie po brexicie

Można zastosować teorię monistyczną (prawo unijne jest częścią każdego prawa krajowego) lub dualistyczną (prawo wewnętrzne i prawo zewnętrzne są od siebie oddzielone, aczkolwiek zachodzą między nimi rozmaite związki). Tradycyjna koncepcja prawa międzynarodowego opierała się na założeniu, że państwo jest wiązane swoją wolą i tylko nią, ewentualnie ograniczają ją przyjęte traktaty i umowy, ale tylko tak długo, jak zamierza je respektować. W okresie międzywojennym w ten sposób tłumaczono wystąpienie Niemiec i Włoch z Ligi Narodów. To podejście jest dzisiaj, jeśli nieodrzucone, to przynajmniej znacznie zmodyfikowane.

Wielka Brytania postanowiła opuścić UE i była to suwerenna decyzja tego państwa, ale proces „rozwodowy” trwał dość długo i wymagał (nadal wymaga) wielu mniej lub bardziej skomplikowanych kroków w związku z potrzebą dotrzymania szeregu zobowiązań i ułożenia relacji w przyszłości pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a wspólnotą europejską. Nowością w teorii prawa unijnego jest jego podział na prawo pierwotne (traktaty, w szczególności lizboński) i wtórne (rozporządzenia, decyzje, dyrektywy itd.).

Prawo Unii w kolizji z konstytucją?

Każdy kraj członkowski UE, w tym Polska, musiał ratyfikować prawo pierwotne, bo to warunek przystąpienia do wspólnoty. W ten sposób stało się ono składnikiem polskiego prawa wewnętrznego. Wyraźnie stwierdza to art. 87 (o źródłach prawa) i art. 91 konstytucji – ten drugi stanowi, że ratyfikowane umowy międzynarodowe są w Polsce stosowane bezpośrednio i mają „pierwszeństwo w przypadku kolizji z ustawami”.

Jak wygląda w tej sytuacji pozycja konstytucji wobec prawa unijnego, w szczególności czy przysługuje jej prymat wobec prawa wspólnotowego w perspektywie polskiego porządku prawnego? Art. 8 ustawy zasadniczej stanowi: „Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej”. Możliwość niezgodności prawa pierwotnego z konstytucjami państw członkowskich jest raczej teoretyczna, aczkolwiek nie można wykluczyć ewentualnych konfliktów na tym tle, np. wypływających z pomysłowości takich polityków jak p. Orbán czy p. Kaczyński.

Tak czy inaczej, jeśli jakiś nowy element prawa pierwotnego władze danego kraju uznałyby za niekonstytucyjny, mógłby nie zostać ratyfikowany. W konsekwencji można przyjąć, że problem pierwszeństwa unijnego prawa pierwotnego wobec konstytucji państw członkowskich sprowadza się do tego, że zmiany ustaw zasadniczych są w pewien sposób limitowane, np. nie mogą polegać na wprowadzeniu kary śmierci.

Czytaj też: Jak naprawić sądy po PiS? Opozycja ma projekt

Kiedy konstytucja ma pierwszeństwo?

Odmiennie przedstawia się status prawa wtórnego. Parlament Europejski ma ponoć, w postaci stosownej dyrektywy, uznać całe terytorium UE za strefę dla (a nie „wolną od”) LGBT i to może stworzyć problem dla tzw. dobrej zmiany, ale zapewne nie na tyle istotny, aby np. zdecydować o polexicie czy wykluczeniu Polski z UE.

W tym i podobnych przypadkach wtórne prawo unijne nie ma pierwszeństwa wobec prawa wewnętrznego, nawet ustawowego. Nie jest do końca jasne, czy wyroki TSUE należą do prawa pierwotnego, czy wtórnego. W ogólności TSUE orzeka zgodnie z traktatami UE: (a) w sprawach wniesionych przez państwa członkowskie, instytucje, osoby fizyczne lub osoby prawne; (b) w trybie prejudycjalnym, na wniosek sądów państw członkowskich; (c) w innych sprawach przewidzianych traktatami UE.

Praktyka, np. niemiecka (orzeczenie Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z 4 maja 2020 r. w sprawie skupu aktywów sektora publicznego, niezgodne z werdyktem TSUE), bywa uważana za argument za wtórnością orzecznictwa trybunałów europejskich i za tym, że orzeczenia TSUE nie mają pierwszeństwa wobec konstytucji RP. Niemniej jest to kwestia kontrowersyjna. Dobrozmieńcy uważają kazus niemiecki za rozstrzygający. O tempora, o mores! – chciałoby się zawołać.

Czytaj też: Rozwód z Orbánem. Niemcy schowali parasol ochronny

Tako rzecze rzecznik Sądu Najwyższego

Zacytowane wyżej wypowiedzi prominentów z personalnego pakietu tzw. dobrej zmiany jasno sugerują, że stanowisko obecnych władz wobec wyroku TSUE z 2 marca jest właśnie takie, jak zarysowałem na końcu poprzedniego akapitu. Potwierdza to następująca opinia p. Stępkowskiego, sędziego Sądu Najwyższego i rzecznika tej instytucji:

„Wyrok TSUE jest na kursie kolizyjnym z krajowym porządkiem konstytucyjnym. (...) tworzy struktury prawne pozwalające sądom na omijanie polskiego porządku konstytucyjnego. (...) Niepokój budzą stwierdzenia, że sądy polskie – stosując interpretację traktatu o Unii Europejskiej, którą zawarł Trybunał Sprawiedliwości w tym wyroku – nie muszą czuć się związane postanowieniami konstytucji. Niewątpliwie tego typu stwierdzenia muszą wzbudzić konsternację, ponieważ Unia Europejska powstała jako efekt zgodnego oświadczenia woli konstytucyjnych organów państw. Art. 4 traktatu o Unii Europejskiej mówi bardzo wyraźnie, że Unia stoi na straży podstawowych struktur politycznych i konstytucyjnych państw członkowskich. (...) Z punktu widzenia krajowego porządku prawnego najwyższym źródłem prawa jest konstytucja. Z tego powodu możliwe było przystąpienie Polski do Unii Europejskiej i możliwe jest funkcjonowanie prawa unijnego na terytorium Rzeczpospolitej. (...) Stąd też wydaje się logiczne, że skoro to polska konstytucja warunkuje możliwość uczestniczenia Polski w Unii Europejskiej i skuteczność prawa unijnego na terenie Rzeczpospolitej, to cały czas konstytucja jest nadrzędna względem prawa Unii Europejskiej”.

Czytaj też: Bruksela nie odpuszcza Warszawie sprawy sędziów

Co rozstrzygał TSUE? Przypomnijmy

Pomijając już to, że p. Stępkowski jako beneficjent przepisów kwestionowanych przez wyrok TSUE nie powinien wypowiadać się niejako we własnej sprawie, jego opowieść wskazuje na deficyt logiki (temat mojego poprzedniego felietonu) i poważne braki w wiedzy na temat UE i kompetencji TSUE.

Przystąpienie Polski do UE nie pozostawało (nadal tak jest) w żadnym logicznym związku z art. 8 konstytucji, która zresztą w ogóle nie wspomina bezpośrednio o wspólnocie europejskiej, a tylko o statusie umów ratyfikowanych przez państwo polskie.

Pan Stępkowski, w przeszłości aktywista Ordo Iuris (łac. ład prawny), nie ma powodu do niepokoju i konsternacji, chyba że na zasadzie Confusio Iuris (łac. bałagan prawny), ponieważ on sam i jego ideowi współtowarzysze nie dostrzegają kilku prostych okoliczności. Mają rację, gdy twierdzą, że traktaty europejskie pozostawiają organizację wymiaru sprawiedliwości w gestii prawa krajowego. Wszelako nie znaczy to, że kształt tego segmentu państwa może być dowolny – zgodnie z prawem UE winien spełniać zasady państwa prawa. Do oceny, czy tak jest, jest powołany TSUE, działający np. w związku z pytaniami prejudycjalnymi (takowy problemat został postawiony przez Naczelny Sąd Administracyjny), orzekający nie na podstawie prawa krajowego, ale wspólnotowego.

Omawiany wyrok TSUE nie kwestionuje w żaden sposób polskich przepisów konstytucyjnych, a tylko o nich wspomina, wskazując, że ustawy dotyczące powoływania sądów mogą je naruszać. Słowo „mogą” jest tutaj kluczowe i wskazuje, że TSUE nie rozstrzyga tego, jak jest, ale – jeszcze raz przywołajmy fragment sentencji wyroku – „w przypadku potwierdzenia naruszenia zasada pierwszeństwa prawa Unii nakłada na sąd krajowy obowiązek odstąpienia od zastosowania się do takich zmian”.

Potwierdzić ma sąd krajowy (co SN uczynił), a chodzi nie o naruszenie przepisów konstytucyjnych, lecz ustawy zwykłej. Dokładnie mówiąc, wyrok mówi o zmianach w ustawach o Krajowej Radzie Sądownictwa dotyczących trybu powoływania sędziów. Dobrozmieńcy odwołują się do tego, że sędziów powołuje prezydent na mocy przysługującej mu prerogatywy, co ma znaczyć, że prezydencka nominacja uchyla ewentualne nieprawidłowości w uprzednich krokach proceduralnych. Jeszcze raz powtórzę (poruszałem tę kwestię w jednym z wcześniejszych felietonów), że ta konstrukcja jest absurdalna, nie mówiąc już o tym, że pojęcie prerogatywy nie znajduje się w konstytucji.

Czytaj też: Bulgocze w neo-KRS. Pieniądze, nielojalność, awanse

Monstrualny chaos prawny

Nie ma żadnych podstaw do utrzymywania, że TSUE wykroczył poza swoje kompetencje i naruszył polski porządek konstytucyjny. Co więcej, omawiany wyrok respektuje wspomniany już art. 91 konstytucji ustalający pierwszeństwo ratyfikowanych umów międzynarodowych w przypadku ich kolizji z ustawami. Ponadto art. 344 traktatu o funkcjonowaniu UE stanowi, że państwa członkowskie zobowiązują się nie stosować procedury innej niż przewidziana wobec sporów o wykładnię lub stosowanie traktatów. A to znaczy, że TK nie tylko nie może badać zgodności orzeczeń TSUE z polską ustawą zasadniczą, ale także nie jest władny do kwestionowania interpretacji wspólnotowych traktatów.

Dobrozmieńcy zapewne nie przejmą się takimi argumentami i wygotują stosowny wniosek do TK. Mgr Przyłębska i p. Pawłowicz chyba nie wyłączą się z postępowania, chociaż powinny z uwagi na to, że zajęły już stanowisko w procedowanej sprawie, a następnie walnie pomogą sformułować wywód (zapewne równie urzekający co odnalezienie konstytucyjnej ochrony życia poczętego), że np. art. 8 konstytucji wyklucza jurysdykcję TSUE w sprawie funkcjonowania polskiego wymiaru sprawiedliwości.

Wszystko to kolejny raz pokaże, że czynownicy tzw. dobrej zmiany są na bakier z logiką i wiedzą prawniczą oraz że nie rozumieją konsekwencji ignorowania zasady „ignorantia iuris nocet”. Wspominałem o szkodach wizerunkowych, dotkliwych, bo nie jest miłe wysłuchiwanie uwag w stylu: „Czy wy, Polacy, nigdy nie zrozumiecie, na czym polega praworządność?”, a także możliwych sankcjach, które są coraz bardziej prawdopodobne, bo pisia chytrość polegająca na byciu w UE tylko trochę (tj. żeby wyciągać ręce po pieniądze) ma krótkie nogi.

Prawnicy zwracają uwagę, że kilkaset tysięcy spraw rozstrzygniętych przez sędziów o wątpliwym statusie zawodowym może doprowadzić do monstrualnego chaosu prawnego. Prawi i Sprawiedliwi z przyległościami nie przejmują się takimi „drobiazgami”, gdyż ich głównym celem jest agregacja profitów w środowisku organizowanym przez ustawowe bezprawie.

Czytaj też: 400 km od domu. Zsyłka niepokornych prokuratorów

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną