Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Przeprosiny jako najwyższa forma odpowiedzialności

Minister Michał Dworczyk Minister Michał Dworczyk Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Pan Morawiecki wyznaje żal za błędy, szczerze przyznaje, że zabrakło „nam” pokory, i bohatersko przeprasza, co jest wyjątkowo dojmującą sankcją. Żywcem przypomina to propagandę PRL.

Odpowiedzialność polega na ponoszeniu konsekwencji za czyny, własne lub cudze, powodujące to, co nie powinno było nastąpić. Paradygmatyczne rozumienie odpowiedzialności występuje w prawie karnym. Pomijając w tym miejscu (więcej niżej) rozmaite szczegóły, np. dotyczące wyłączenia odpowiedzialności, odpowiada ten, kto dopuścił się czynu zabronionego przez ustawę karną i można mu przypisać winę.

Daniel Passent: Za co przeprosił Morawiecki?

Mamy pięć elementów, mianowicie: sprawcę (podmiot), jego czyn, normę (przepis coś nakazujący lub czegoś zakazujący), winę (pomijam rozróżnienie na umyślną i nieumyślną) i sankcję (karę) – ta ostatnia musi być przyjęta przez sprawcę, niezależnie od tego, czy zgadza się na nią, czy nie. Odpowiada się za działanie lub zaniechanie, za to drugie – jeśli na sprawcy ciążył obowiązek działania, które nie zostało podjęte.

W prawie karnym regulacja odpowiedzialności musi być precyzyjna, co nie wyklucza potrzeby interpretacji przepisów. Inne działy prawa, np. cywilne, operują bardziej elastycznymi zasadami, np. w sprawie odpowiedzialności za wyrządzenie szkody materialnej lub naruszenie czyichś dóbr osobistych. Zwrot „to, co nie powinno nastąpić” przesądza, że odpowiada się za skutki negatywne, ale możliwe jest rozumienie szersze, gdy odpowiedzialność dotyczy skutków pozytywnych i polega na zyskiwaniu jakichś gratyfikacji czy uznania.

Czytaj też: Tak się demaskuje patopaństwo

Przyjmuje się, że odpowiada ten, kto postąpił w pewien sposób, ale mógł postąpić inaczej, tj. jego czyn może być uznany za wolny, przynajmniej w jakimś „rozsądnym” zakresie. W związku z tym przypisywanie odpowiedzialności siłom przyrody lub urządzeniom technicznym sprowadza się do wskazania, że np. awaria sieci telefonicznej jest przyczyną (odpowiada za) trudności w przesyłaniu wiadomości. Często występuje taka kombinacja, że ludzie odpowiadają za negatywy spowodowane przez naturę lub artefakty, ponieważ ich działania lub zaniechania przyczyniły się do wystąpienia skutków, jakie nie powinny mieć miejsca. Odpowiedzialność ma nieusuwalnie normatywny charakter z uwagi na jej związek z obowiązkami wypływającymi z norm.

Czytaj też: Wysoka liczba zgonów w Polsce. Rząd ma za co przepraszać

Jest decyzja, jest dymisja

Powyższe uwagi mogą być stosowane do innych rodzajów odpowiedzialności, np. moralnej (tę w zasadzie pomijam) i politycznej. I tutaj też mamy podmiot, jego czyn, normę, winę i sankcję. Te wszystkie elementy są znacznie bardziej rozmyte niż w przypadku odpowiedzialności prawnej. Dla prostoty ograniczę się do indywidualnych podmiotów politycznych i ich czynów, aczkolwiek można (a nawet trzeba) rozpatrywać tu podmioty zbiorowe.

Pomijając kombinację odpowiedzialności karnej i politycznej, typową sankcją w przypadku tej drugiej jest dymisja mocą własnej decyzji sprawcy lub postanowienia osoby (instytucji) władnej do takich aktów. Utrata stanowiska może być połączona z zakazem ubiegania się o funkcje publiczne. W polskim systemie prawnym sankcje np. w postaci utraty odznaczeń może orzec Trybunał Stanu. Jasne, że polityk odpowiada za działania i zaniechania, w dodatku nie tylko swoje, ale również innych osób, np. swoich podwładnych i współpracowników. Stąd ich wina staje się także ich winą. Jest to z reguły oczywista nieprawda przy literalnym rozumieniu zawinienia, ale taka jest praktyka. Przykładem dymisja jednego z polskich ministrów sprawiedliwości za sytuację w jednym z polskich więzień, na pewno przez niego niezawinioną. J. Profumo, brytyjski minister wojny we wczesnych latach 60., miał romans z kobietą spotykającą się równocześnie z dyplomatą radzieckim. Po ujawnieniu tego faktu podał się do dymisji, której żądano od niego z uwagi na bezpieczeństwo państwa.

Dalej będzie mowa o odpowiedzialności za decyzje polityczne, tj. dokonywane w celu rozwiązania takich lub innych problemów społecznych. Weźmy pandemię. Odróżnia się trzy rodzaje decyzji, mianowicie w warunkach pewności, ryzyka i niepewności. Pierwsze dokonują się, gdy na pewno wiadomo, co się zdarzy. Wówczas wybiera się to, co jest najbardziej użyteczne (przy założonym kryterium użyteczności). Drugi rodzaj decyzji ma miejsce, gdy znamy prawdopodobieństwo poszczególnych przyszłych stanów świata. W takiej sytuacji należy wybrać ten stan świata, który charakteryzuje się maksymalną wartością kombinacji prawdopodobieństwa z użytecznością.

Czytaj też: Covid zaatakował młodych

Wszystko zależy od nas, czyli od nikogo

Decyzje w warunkach niepewności dotyczą sytuacji, gdy nie znamy prawdopodobieństwa tego, co nastąpi. To nie znaczy, że decydent nie wie nic, gdyż dysponuje dotychczasowym doświadczeniem, oczekiwaniami, intuicjami itp., ale nie potrafi ich numerycznie przedstawić. Nie ma precyzyjnych kryteriów racjonalnego wyboru. Można kierować się np. regułą minimalizacji straty lub maksymalizacji zysku, ale skutki są niepewne.

Przykładowo: mamy pandemię i trzeba zdecydować, czy zamknąć kościoły, czy nie. Kryterium minimalizacji straty, tj. dążenie do zahamowania ekspansji wirusa, jest naturalne, ale polscy biskupi zapewne kierują się dążeniem do maksymalizacji zysku (nie mam na myśli wpływów pieniężnych) w postaci dalszego oddziaływania na wiernych, więc postulują, aby kościoły były otwarte i odwiedzane „w miarę możliwości”. Wiedza empiryczna jest niezbędna w podejmowaniu dowolnej decyzji, ale szczególnie ważna w warunkach niepewności. To ona podpowiada, że decyzja o pozostawieniu otwartych kościołów w czasie Wielkanocy była nieracjonalna, bo dało się przewidzieć (są już potwierdzenia), że obostrzenia nie będą przestrzegane. Co sprzyja rozprzestrzenianiu się epidemii.

Nie ma wątpliwości, że p. Morawiecki, p. Niedzielski i polscy hierarchowie (może nie wszyscy) ponoszą odpowiedzialność za skutki pozostawienia kościołów otwartymi w okresie szczególnego zagrożenia epidemicznego. Nawiasem mówiąc, w tym przypadku mamy też do czynienia z typowym sposobem uchylania się od odpowiedzialności przez przypisanie jej komuś innemu. Pan Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia, nawija z wnikliwością aż bijącą z jego oblicza, że przepisy przepisami, ale najwięcej zależy od „nas”. To prawda, ale najważniejsza jest treść przepisów i ich egzekwowanie, bo to decyduje o „naszym” postępowaniu i jego skutkach.

Nie było rozmowy, Dworczyk przeprasza

1 kwietnia miał miejsce poważny błąd w rejestracji szczepień na covid-19. W konsekwencji kilkadziesiąt tysięcy osób zostało pozornie zapisanych. Pan Dworczyk i jego sekundanci w rodzaju p. Fogiela od razu uznali, że odpowiedzialny był błąd systemu informatycznego. Niektórzy przedstawiciele opozycji domagali się dymisji p. Dworczyka, dokonanej przez niego samego albo przez p. Morawieckiego. Główny macher od szczepień (występuje z mównicy ozdobionej napisem „Szczepimy się”) oświadczył, że oddaje się do dyspozycji premiera, a zaraz potem przeprosił za zaistniałą sytuację, jeszcze raz odwołując się do „odpowiedzialności” systemu.

Szerzej rzecz skomentował p. Niedzielski: „Pan minister Dworczyk bardzo wyraźnie wziął na siebie odpowiedzialność za to, co się zdarzyło. Tutaj nie było żadnej próby malowania trawy na zielono. (...) Doszło do błędu, który tak naprawdę nie był nawet błędem systemu, tylko błędem polegającym na tym, że została podjęta decyzja, która nie została skonsultowana ani zakomunikowana, więc od tego zaczęła się cała lawina tych zdarzeń. Podzieliliśmy się na ten najtrudniejszy czas z panem ministrem Dworczykiem obowiązkami. Rzeczywiście, tak jak rozmawiamy codziennie, prawie codziennie wieczorem też są organizowane sztaby szczepieniowe, to w tę środę akurat wieczorem nie mieliśmy okazji porozmawiać. (...) Ja oceniam pracę ministra Dworczyka bardzo wysoko. To jest osoba, która w bardzo skuteczny sposób zorganizowała proces szczepień w Polsce, bo wynikiem tego procesu nie jest wczorajszy błąd, tylko poziom zaszczepienia w naszej populacji. (...) Bardzo cenię wysiłek, który pan minister Dworczyk włożył w organizację całego procesu”.

Dowiadujemy się więc, że „nie był to błąd systemu”, ale zabrakło okazji do pogawędki p. Niedzielskiego z p. Dworczykiem (w tym największy był ambaras, żeby dwoje pogadało naraz, parafrazując Boya). Pan Dworczyk bohatersko wziął na klatę odpowiedzialność, p. Gowin nawet dodał, że „pełną”, i podzielił zachwyty ministra zdrowia nad organizatorem szczepień, a także to, że nie ma powodu do dymisji. W sumie pełna odpowiedzialność p. Dworczyka za zaistniały stan rzeczy polegała na niezwykle dotkliwej karze w postaci wypowiedzenia słowa „przepraszam”.

To, co nazywamy pandemią

Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym uraczył naród taką tyradą: „Ten rok jest dla nas wszystkich lekcją pokory. Żyjemy w najbardziej rozwiniętej cywilizacji w dziejach, a jednak wobec wirusa wszystkie państwa okazały się bezradne i kruche. Ten rok był również lekcją pokory dla mnie. Rzeczywistość epidemiczna nie raz okazała się bardziej skomplikowana niż moje nadzieje. (...) W walce z pandemią nie ma i nie było łatwych rozwiązań. Ale nasz rząd bierze za nie wszystkie odpowiedzialność. Za te, które ochroniły nas przed pierwszą falą, za te, które pozwoliły uruchomić ponad 200 mld zł wsparcia dla firm i pracowników. Oraz za te, które pozwoliły uratować 6,5 mln Polaków przed bezrobociem. Ale odpowiedzialność ponosimy również za te decyzje, które okazały się błędne. Przez ten rok wielokrotnie jako Polacy daliśmy sobie powody do dumy. Każdy, nawet najmniejszy gest solidarności to dobro, które do nas wróci. Żałuję, że postawy odpowiedzialności czasami zabrakło nam jako politykom. Nie mogę cofnąć czasu, ale sam też bym dziś pewne kwestie opisywał inaczej. Dlatego dziś za te momenty chcę państwa przeprosić z nadzieją, że ten gest pojednania będzie nam towarzyszył w nadchodzących, trudnych tygodniach. (...) Nawet po najczarniejszej nocy w końcu przychodzi dzień i również po pandemii wróci normalność”.

Jego Ekscelencja dodaje: „Pandemia jakoś nas skłania ku innemu myśleniu, przynajmniej wielu spośród nas. Do pesymizmu, do takiego przeświadczenia, że ten czas popandemiczny będzie bardzo długi, że będziemy musieli bardzo długo z tego wychodzić. My patrzymy na to inaczej. To, co się zdarzyło, to prawdziwa zaraza. Na pewno już przeszło 100 tys. osób w Polsce zmarło ze względu na koronawirusa, nie w sposób bezpośredni, bo tych jest na szczęście mniej, ale także ze względu na to, że wiele procedur w służbie zdrowia zostało nieprzeprowadzonych, wiele przeprowadzono zbyt późno, właśnie dlatego, że trzeba było się koncentrować na walce z pandemią. (...) To jest cena tej sytuacji, którą żeśmy jakoś wszyscy stworzyli, szczególnie w tej pierwszej części epidemii, kiedy ona jeszcze nie była taka bardzo masowa i bardzo groźna. (...) Ale głęboko wierzę w to, że rację mają optymiści spośród lekarzy, bo oni się na tym najlepiej znają, i że za kilka miesięcy będzie już po zarazie. I że rozpocznie się okres nie tyle może odbudowy, co powrotu do tego tempa poprawy sytuacji w naszym kraju, które uzyskaliśmy przed wybuchem tego wszystkiego, co nazywamy dzisiaj pandemią”.

Czytaj też: Dworczyk i Morawiecki na honor dymisji nie zasłużyli

„Decyzje, które okazały się błędne”

Zacytowane wypowiedzi p. Kaczyńskiego i p. Morawieckiego skupiają jak w soczewce rozumienie odpowiedzialności politycznej przez tzw. dobrą zmianę. Mamy pouczenia w kierunku zwykłych ludzi, za co są odpowiedzialni, aluzje do poczynań służby zdrowia, urzędowy optymizm w sprawie przyszłości z powołaniem się na ekspertów, którzy zgadzają się z tym, w co „głęboko wierzę”, bezpodstawne uogólnienie „wobec wirusa wszystkie państwa okazały się bezradne i kruche”, dumę z narodu i odpowiedzialności za rozwiązania, „które ochroniły nas przed pierwszą falą, (...) które pozwoliły uruchomić ponad 200 mld zł wsparcia dla firm i pracowników” i „uratować 6,5 mln Polaków przed bezrobociem”.

To wyliczenie jakoś kontrastuje z wyznaniem, że „odpowiedzialność ponosimy również za te decyzje, które okazały się błędne”, aczkolwiek zabrakło szczegółów dotyczących popełnionych pomyłek. Zakupy środków medycznych od handlarza bronią i instruktora narciarskiego? Projekt kosztownych wyborów kopertowych? Wzywanie emerytów do masowego wizytowania lokali wyborczych? Bezmyślne otwarcie szkół we wrześniu 2020 r.? Rezygnacja z kontroli osób przyjeżdżających z Wysp w grudniu 2021? Ignorowanie ostrzeżeń ekspertów bardziej pesymistycznych? Manipulowanie danymi i niewydarzonymi prognozami np. p. Czarnka? Absurdalne wyroki zespołu pod przewodem mgr Przyłębskiej, skutkujące łatwo przewidywalnymi masowymi demonstracjami?

Sporo tych możliwości, a zapewne nie wszystkie wyliczyłem. Pan Morawiecki wyznaje żal za błędy, szczerze przyznaje, że brakło „nam” pokory, i bohatersko przeprasza, co jest wyjątkowo dojmującą sankcją, zwłaszcza w porównaniu z odpowiedzialnością „naszych poprzedników” i „wyimaginowanej wspólnoty”, czyli ulicy zespolonej z zagranicą. Żywcem przypomina to propagandę z PRL, że za stan odpowiada przedwojenna sanacja, imperialiści amerykańscy oraz chuligani, kułacy, sklepikarze, spekulanci i bikiniarze – od czasu do czasu dodawano też Żydów. Niewykluczone, że sojusz Kaczyński (bo przecież nie Morawiecki)–Orbán–Salvini zwiastuje głębsze nawiązanie do porządku tych czasów.

Polski Kościół eksterytorialny

Chociaż forma ponoszenia odpowiedzialności w postaci przeprosin czy „oddawania się do dyspozycji” jest groteską, to inspiruje. Na przykład p. Saczkę, pełniącego obowiązki Głównego Inspektora Sanitarnego, do złożenia wniosku o pozbawienie dr. Grzesiowskiego, znanego eksperta od epidemiologii, prawa do wykonywania zawodu m.in. z powodu krytykowania władzy. Albo policjanta – do wymierzenia mandatu w zawrotnej sumie 20 zł księdzu, który prowadził mszę z udziałem pięciokrotnie wyższej liczby osób niż ta określona w zasadach sanitarnych.

W polskim kościele w Londynie policja przerwała mszę i nakazała jej uczestnikom opuścić budynek pod groźbą mandatu w wysokości 200 funtów. Proboszcz wezwał wiernych do poddania się zaleceniu, ale potem wydał oświadczenie, że miała miejsce profanacja. Pewnie przyjął, że skoro świątynia jest dla Polaków, to jest to miejsce eksterytorialne. Ot, samo narodowe życie. Tylko jakoś nie widać odpowiedzialnych za jego rozkwit w obozie tzw. dobrej zmiany.

Czytaj też: Władza podgryza się sama

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną