W zapowiedziach z lata ubiegłego roku wszystko wyglądało inaczej. Miała być „nowa Platforma”, czyli po gruntownym remoncie, być może nawet ze zmienionym szyldem, otwarta i atrakcyjna dla wyborców. I równolegle do niej – jako że „partie nie wystarczą” – miał powstać szeroki ruch obywatelski, w którym „każdy znajdzie miejsce”. Gwarantem obu tych wzajemnie uzupełniających się obietnic był zaś opromieniony 10 mln głosów zdobytych w wyborach prezydenckich Rafał Trzaskowski, patron nowego ruchu i zarazem wiceszef PO.
Niestety, realne polityczne scenariusze pisane już były prozą. Ruch Wspólna Polska rodzi się w bólach i po dziewięciu miesiącach od założycielskiej deklaracji jego lidera istnieje co najwyżej zalążkowo. Obywatelski entuzjazm dawno opadł i trudno, żeby było inaczej. O wysiłkach Trzaskowskiego niewiele przez ten czas było wiadomo; opinia publiczna miała nawet prawo podejrzewać, że po cichu porzucił swój projekt.
Również Platforma zapomniała o obietnicy odnowy. Pod nowym kierownictwem szybko wróciła w stare koleiny. Od tamtego czasu marazm w strukturach jeszcze bardziej się pogłębił, brakuje silnego przywództwa i politycznej strategii. Odbiciem kondycji partii są kiepskie sondaże, w których Polska 2050 Szymona Hołowni coraz częściej dystansuje dotychczasowego opozycyjnego potentata.
Źle się również dzieje na styku partia – ruch. Zamiast pożądanej symbiozy kwitną antagonizmy, nasila się rywalizacja pomiędzy obydwoma ośrodkami, coraz powszechniejsze są kategorie „my” i „oni”, tradycyjne polityczne rachuby „kto kogo”. Poważne przesilenie nie jest wykluczone, nawet jeżeli sami liderzy dziś starają się temu zapobiec. O pozytywne scenariusze niestety dużo trudniej niż latem ubiegłego roku.