Koalicja Obywatelska popełniła błąd, że nie dążyła usilnie i jawnie, ale bez narzucania swojej hegemonii, do zwołania opozycyjnej narady, na której zostałyby sformułowane wspólne postulaty wobec rządu Morawieckiego. Jako silniejsi w Sejmie mogli odpuścić tzw. prestiż, zaprosić partnerów, zgromadzić wszystkie postulaty, wyprodukować wspólne stanowisko. Jeśli rzeczywiście Borys Budka liczył na jakiś „rząd techniczny” z Gowinem w składzie, to była to naiwność, bo Gowin jest potężny jedynie z powodu możliwości, z których nigdy nie skorzysta. Jednak pomyłki jednej formacji nie usprawiedliwiają błędów innej.
Lewica najpierw ogłosiła swoje poparcie dla ratyfikacji funduszu (podobnie jak Szymon Hołownia), a potem zasiadła do negocjacji z Morawieckim. I to był błąd kardynalny, tak się tego po prostu nie robi, nie ta kolejność. Mogli zaprosić publicznie Platformę, PSL i Hołownię do rozmów, bo przecież nie zawsze Platforma musi zapraszać, ale woleli dogadywać się po cichu z Morawieckim i jego ludźmi, a potem szczycić się, że premier chciał z nimi rozmawiać i jeszcze pochwalił. Sześć lat rządów PiS wciąż nie nauczyło opozycji, z jak sprytnym przeciwnikiem mają do czynienia.
Czytaj także: Sejm ratyfikował unijny Fundusz Odbudowy. Kto wygrał, kto przegrał?
Socjal czy praworządność?
Pytanie, jakie stoi teraz przed całą demokratyczną opozycją, brzmi: czy gest Lewicy wobec PiS (PSL z rezygnacją się dostosował, to nie to samo) był jednorazowy, podyktowany wyjątkową sytuacją głosowania za funduszami unijnymi, czy też oznacza poważniejszy zwrot polityczny.