Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Znany i poprawiony. Wspaniały ład retoryczny prawicy

Premier Mateusz Morawiecki. Konferencja #CoalitionProFamilia, 13 maja 2021 r. Premier Mateusz Morawiecki. Konferencja #CoalitionProFamilia, 13 maja 2021 r. Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Może nie warto wiać w leśne gąszcze, jak w skeczu Stanisława Tyma, skoro czekają nas auta elektryczne, promy kosmiczne, sprawiedliwe podatki, szpitale prowadzące badania naukowe (zamiast leczenia ludzi?) i nowe autostrady.

Początkowo nie zamierzałem komentować prezentacji Polskiego Ładu (PŁ), przeprowadzonej 15 maja 2021 r. wspólnymi siłami Jego Ekscelencji, Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, Sejmowej Dysponentki Reasumpcją (p. Witek), Uniwersalnego Ministra (miał baczenie na sprawiedliwość, naukę i szkolnictwo wyższe, a teraz dba o rozwój, pracę i technologię; trzy stanowiska i sześć specjalności) i p. Zbyszka (pardon za poufałość). Rozmaitymi aspektami PŁ zajmowałem się w trzech wcześniejszych felietonach (tutaj, tutaj oraz tutaj).

Trudno jednak było przejść do porządku dziennego nad tak fundamentalnym wydarzeniem w życiu narodu, aczkolwiek nie spodziewałem się niczego specjalnego, a ponadto założyłem, że eksperci zajmą się (nie)realnością postulatów uczynienia z Polski krainy mlekiem i miodem płynącej.

Polski Ład. Worek bez dna

Już kilka godzin po występie Personalnej Piątki Kaczyńskiego (z nim samym na czele) rozpoczęła się analiza ekonomiczna PŁ, a pierwsze diagnozy wskazują, że jest to worek bez dna. W pierwszej sprawie jednak się pomyliłem, gdyż przez dwa miesiące od zapowiadanej pierwszej prezentacji (miała mieć miejsce 20 marca) dobrozmieńcy wymyślili znacznie więcej dobrodziejstw dla „milionów” rodaków, niż pierwotnie oferowano.

Powód odwołania prezentacji był sformułowany tak: „Ze względu na sytuację epidemiczną zdecydowaliśmy o przełożeniu prezentacji Polskiego Nowego Ładu. (...) Rząd w tej chwili skupia się na walce z pandemią, gdyż życie i zdrowie Polaków jest najważniejsze”. Przypuszczam, że p. Czerwińska, rzeczniczka PiS, ściemniała, gdyż liderzy Zjednoczonej Prawicy chyba uznali, że trzeba zmienić nazwę „Nowy Ład” na „Polski Ład”, bardziej patriotyczną i przeto lepiej pasującą do jego zadań, tak określonych przez p. Kaczyńskiego: „Polski Ład ma zrealizować polskie aspiracje, a może nawet jeszcze coś więcej – polskie marzenia”.

Zakres tych ostatnich nie został sprecyzowany, więc nie wiadomo, czy zostanie np. zrealizowane marzenie, abyśmy – poza tym, że PŁ daje gwarancję, że wszyscy będziemy zdrowi i bogaci – prezentowali się jako piękni i młodzi. Kto wie?

Czytaj też: Polska musi być Polską. PiS daje prezenty i bałamuci

Historia Polski jest cacy

Jako przedstawiciel środowiska akademickiego muszę jeszcze raz zauważyć, że PŁ nic nie mówi o nauce i szkolnictwie wyższym, pomijając uwagi p. Witek (nagle ekspertki od oświaty) o nauce zdalnej (ale tylko w szkołach podstawowych i średnich) oraz zapowiedzi Jego Ekscelencji: „będziemy wprowadzali w szkołach średnich naukę historii dwoma ścieżkami, dwoma nurtami – historię powszechną i historię Polski”.

Bardzo odkrywcze stwierdzenie, gdyż podział na historię powszechną i historię Polski nie był wcześniej znany. Zagadkowe jest zwłaszcza użycie terminu „nurt”. Czy p. Kaczyńskiemu chodzi o to, że mamy nurty historii w takim sensie jak w filozofii czy sztuce, czy też o to, że historia Polski płynie jednym nurtem, a powszechna – innym?

Oba rozumienia są dziwaczne, ponieważ, po pierwsze, historia (w sensie dziejów) po prostu jest, aczkolwiek jest rozmaicie interpretowana (np. bardzo osobliwie przez dobrozmieńców), a po drugie, historia dzieje się globalnie, aczkolwiek ma swoje lokalne przebiegi. W szkole uczono mnie historii z wyraźnym podziałem na polską i powszechną. Można więc przypuścić, że Jego Ekscelencja ujawnia pewien zamiar mający być zrealizowany przez p. Czarnka w postaci nauczania, że historia Polski jest w zasadzie cacy, a powszechna be, o ile nie świadczy o szczególnej roli narodu polskiego w dziejach ludzkości.

Wracając do nauki w sensie akademickim. Całkowity brak wzmianki o niej w PŁ źle wróży tej części społecznego podziału pracy. Dobrozmieńcom roi się, że cokolwiek można osiągnąć w budowie dobrostanu ludzi bez udziału myśli naukowej. Wygląda na to, że skoro eksperci przewidują, że „nowoładowe” dobrodziejstwa dla jednych muszą być okupione zabieraniem innym, sektor nauki i szkolnictwa wyższego będzie dalej degradowany w sensie finansowym. Nic nowego w „nurcie” historii Polski z dobrze znanymi skutkami tego stanu rzeczy. Pan Czarnek jest idealnym kandydatem do realizacji polityki naukowej w ramach PŁ.

Czytaj też: Upokorzyć belfrów. Trzeba się było PiS-owi nie stawiać

Lukier propagandy leje się obficie

Zgodnie z tytułem interesuje mnie przede wszystkim retoryka zastosowana przy prezentowaniu PŁ (niektóre jej elementy już znalazły się w poprzednich akapitach). Wypada zacząć od tego, że projekt został przedstawiony na konwencji programowej PiS. Przypominało to jako żywo okoliczności informowania o „wielkich” planach pięcioletnich w okresie tzw. realnego socjalizmu. Okazją były zjazdy partii komunistycznych, pierwszą mowę zawsze trzymał I sekretarz partii, potem gawędził premier i ewentualnie ktoś jeszcze, np. zaproszony szef partii koalicyjnej, o ile taka istniała.

Lukier propagandowy lał się obficie, w szczególności wzywano do jedności klasy robotniczej, mas chłopskich i inteligencji pracującej wokół zadań nakreślonych przez naczelnego lidera. Trzeba jednak przyznać, że nie ukrywano tzw. przejściowych trudności, czasem spowodowanych wrogim otoczeniem imperialistycznym, czasem niedostateczną aktywnością mas, czasem knowaniami spekulantów i kułaków, a nawet błędami partii.

15 maja, owszem, było to i owo o trudnościach, ale nic o niedociągnięciach ze strony tzw. dobrej zmiany. Kłopoty biorą się z tego, co czynili (i nadal czynią) „nasi” poprzednicy, a obecnie totalni przeciwnicy plus opanowane przez nich elitarne kasty. Korzystając z tytułu znanego dzieła Lenina: „oni” to jeden krok do tyłu, a „my” – dwa naprzód. Ale obecny bilans jest podobny jak w późniejszym PRL, bo wtedy wszystko było po to, aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej, natomiast blondynka współprowadząca imprezę Zjednoczonej Prawicy wyklepała z pamięci, że ostatecznie chodzi o to, aby polskim rodzinom żyło się lepiej, a polscy przedsiębiorcy i pracownicy byli bogatsi.

Czytaj też: Podatkowa ofensywa. Kij mocniejszy od marchewki

Zabytki, muzea i pomieszczenia

Jak jednak sugeruje tytuł, znany ład retoryczny został poprawiony zgodnie z obecnymi możliwościami społeczno-technicznymi. Pan Tym napisał kiedyś kabaretowy skecz, w którym spotkał się ktoś przebywający w lesie od sierpnia 1939 r. z budowniczym Polski Ludowej. Ten drugi opowiadał pierwszemu (nieświadomemu, że wygraliśmy wojnę i weszliśmy w okres ówczesnego zrównoważonego rozwoju) o tysiącu szkół na tysiąclecie, żłobkach, przedszkolach i budownictwie mieszkaniowym, a mógłby też użyć, może z pewną przesadą, słów p. Kaczyńskiego, że „będziemy odbudowywać zabytki, zamki, Pałac Saski, (...) budować nowe muzea, teatry i pomieszczenia, choćby nowy gmach dla Opery Królewskiej. (...) Powstanie 4 tys. świetlic, 100 basenów i 300 boisk w gminach”.

Gdy p. Tym usłyszał, co jest grane, uciekł z powrotem do lasu, ale dzisiaj byłoby mu trudniej, bo lasów jest coraz mniej, a PŁ sprawi, że ich w ogóle nie będzie. Ale może nie warto wiać w leśne gąszcze, skoro czeka nas milion samochodów elektrycznych, promy kosmiczne, najbardziej sprawiedliwe podatki na świecie, szpitale prowadzące badania naukowe (zamiast leczenia ludzi?), nowe autostrady, ekologiczny transport czy ucyfrowienie (tak w oryginale) gmin.

Czytaj też: Czy odbudowa Pałacu Saskiego ma sens?

Ziobro zaczyna zabawę w ciuciubabkę

W trakcie mobilizacji mas ludowych do nowych zadań zawsze potrzebna jest wzmożona czujność, zwłaszcza wobec wrogów postępu. Nie inaczej jest w związku z PŁ. Pan Ziobro (chwała mu za to, że mając niedysponowane górne drogi oddechowe, jednak stawił się w potrzebie), najwyraźniej odpowiedzialny za ten odcinek dobrozmiennej polityki, dobitnie podkreślił: „Przyspieszyliśmy postępowania, które trwały latami, a w tym czasie znikały firmy, które żerowały na Polsce. Czas zabawy w ciuciubabkę się skończył”.

Nie jest to zbyt optymistyczna zapowiedź, bo skoro znikały firmy żerujące na Polsce, to chyba dobrze, a nie źle. Gorzej byłoby, gdyby takowe firmy nie znikały mimo postępowań trwających latami, a całkiem źle, gdyby nadal trwały mimo krótkich przewodów sądowych.

Czytaj też: Miało być szybciej. Fatalny efekt „reformy” Ziobry

Wychodzi na to, że p. Zbyszek (pardon za poufałość) dopiero zaczyna zabawę w ciuciubabkę, której symbolem może być rekomendacja p. Piebiaka do Naczelnego Sądu Administracyjnego przez Krajową Radę Sądownictwa w składzie w dużej mierze ustalonym przez obecnego ministra sprawiedliwości. Pan Duda zapewne przerwie swoje ogromne zaangażowanie w sprawy Ochotniczej Straży Pożarnej, potwierdzi mocą swojej prerogatywy wybór KRS i niewykluczone, że w takt pieśni „Na strażnicy” (powstałej 70 lat wstecz – czyżby symboliczna asocjacja?) powoła poszukiwacza haków na sędziów, aby ten zademonstrował należytą gotowość dla ukrócenia brużdżenia tzw. dobrej zmianie przez NSA. Pan Żurek został odrzucony przez KRS i słusznie, bo, jak mawiał klasyk rewolucji (nazwisko pomijam z ostrożności procesowej), „kadry decydują o wszystkim”.

Ponieważ rzecz dotyczy sądów, cena w postaci dłuższego oczekiwania zwykłych ludzi na proces nie wydaje się nadmiernie wygórowana. A przecież gdy się człowiek spieszy, to diabeł się cieszy, a PŁ z założenia nie ma nic wspólnego z siłami nieczystymi. Tedy trudno się dziwić, że KRS i p. Duda są nierychliwi w mianowaniu „zwykłych” sędziów, a koncentrują się na takich jak p. Piebiak.

Czytaj też: Czym się skończyła głośna afera hejterska

Polska wstała z kolan i zabrała głos

Wspomniałem już o dialektycznej metodologii historycznej w wydaniu Jego Ekscelencji. Czas na ilustrację dwóch „nurtów” historycznych na konkretnym przykładzie dziejowym. Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezpaństwowym, z pełnym uniesieniem prezentacyjnym, tak jak on to potrafi czynić, jednym spostrzeżeniem wprowadził „naukę historii dwoma ścieżkami, dwoma nurtami – historię powszechną i historię Polski”.

Raczył oto zauważyć, że po raz pierwszy od trzystu lat Polska zależy od siebie, a nie od innych, tj. mówi własnym głosem. Nie jest jasne, jak p. Morawiecki określa rzeczone trzystulecie. Jako kwalifikowany historyk może (w jego przypadku nic nie jest pewne) zgadza się, że trudno o ścisłe punktowe daty oddzielające epoki historyczne. Wszelako nie ma raczej wątpliwości, że Polska mówi własnym głosem (lub wstała z kolan, jeśli ktoś woli) od 2015 r. To znaczy, że było inaczej mniej więcej od początku XVII w.

Czytaj też: PiS, czyli „przyrodzone pany”

Oto kilka wydarzeń, które miały miejsce pomiędzy rokiem 1600 (data umowna) a 16 listopada 2015 r. (ścisła data merytorycznie uzasadniona), które świadczą o tym, że obcy decydowali za nas: zwycięskie wojny z Rosją, Szwecją i Turcją (bitwa pod Wiedniem!), obrona Jasnej Góry, założenie uniwersytetu we Lwowie, Sejm Wielki, Konstytucja Trzeciego Maja, powstanie kościuszkowskie, powstanie listopadowe, powstanie styczniowe, Legiony Piłsudskiego, odzyskanie niepodległości w 1918 r., zwycięstwo w wojnie polsko-bolszewickiej, Polska Szkoła Matematyczna, bitwa pod Monte Cassino, powstanie warszawskie, podziemne nauczanie w okresie II wojny światowej, Żegota, trzecie miejsce reprezentacji piłkarskiej na mistrzostwach świata w RFN i Hiszpanii, gest Kozakiewicza na olimpiadzie w Moskwie, filmy Wajdy, teatr Kantora, muzyka Lutosławskiego i Pendereckiego i, last but not least, powstanie NSZZ „Solidarność”.

Brr, aż strach pomyśleć, jak bardzo obcy decydowali za nas w rozmaitych historycznych okolicznościach, tych bardzo ważnych i tych pomniejszych, ale jednak znaczących, np. w kulturze. Wracając do rzeczywistości: aż wierzyć się nie chce, że wykształcony historyk może opowiadać taką głupotę, że po raz pierwszy od trzystu lat mówimy własnym głosem, i nie dostrzegać, jakie bzdury z tego wynikają. Wcale nie jest wykluczone, że zdaniem p. Morawieckiego prawdziwie narodowa historia Polski datuje się od 2015 r., gdy zaczęła płynąć niezależnie od nurtu historii powszechnej. Dawniej były tylko jaskółki, np. wskazane wyżej (p. Morawiecki pewnie dodałby, że chodzi o obronę Częstochowy w wersji Sienkiewicza i Solidarność Walczącą, a nie tę kolaborującą z PZPR), ale te nie czyniły wiosny, ponieważ byliśmy poddani dyktatowi nurtu powszechnego, np. w związku z akcesją do UE.

Czytaj też: Polacy odwracają się od Unii? Sondaże tego nie potwierdzają

Polski Ład zrobi się sam

Jak już wspomniałem, ekonomiczna strona PŁ nie jest zbyt jasna. Jest to projekt na czas gospodarczej prosperity, jeśli nie aktualnej, to przynajmniej przewidywalnej (czymś takim był „New Deal” Roosevelta). Pierwsze szacunki ekspertów mówią o kosztach rzędu kilku setek miliardów złotych i wpływach w wysokości ok. 40 mld. Ponadto inflacja w Polsce jest najwyższa w Europie, ceny rosną szybko, a stopa inwestycji jest daleko niższa niż zakładana.

PŁ jawi się jako typowe myślenie życzeniowe, czyli mierzenie środków na zamiary, a nie odwrotnie. Oczywiście, władza liczy na pieniądze z UE i dlatego nie zgadza się na wprowadzenie mechanizmu kontrolowania sposobu wykorzystania Funduszu Odbudowy do dokumentu ratyfikującego ten rozdział środków europejskich. Pisia chytrość próbuje w ten sposób ominąć ewentualne restrykcje nałożone na wydatkowanie pieniędzy i jakoś poszerzyć pole manewru dla finansowania PŁ – pomijam skutki powiązania wypłat z budżetu europejskiego z przestrzeganiem praworządności przez dany kraj, w tym wypadku Polskę, aczkolwiek to też jest problem i to duży.

Taktyka dobrozmieńców, tym razem obliczona już na rynek wewnętrzny, stosuje inną sztuczkę, mianowicie zapowiada kilkadziesiąt ustaw „zapewniających” realizację obietnic zawartych w PŁ. Samo uchwalenie ustaw widocznie sprawi, że urodzi się więcej dzieci, poprawi się opiekę zdrowotną, zbuduje mieszkania, obniży podatki czy wyremontuje Pałac Saski.

Podkast: Anna Materska-Sosnowska o Polskim Ładzie, PiS i opozycji

PiS dmie w wyborczy róg obfitości

O co więc biega? Odpowiedź jest prosta. Rusza kampania wyborcza przed kolejnymi elekcjami, a to być albo nie być dla dobrozmieńców z uwagi na synekury dla nich i ich rodzin. I taki jest sens nowej wspaniałej retoryki, poprawionej po to, aby np. p. Suski nie musiał się trapić, że jego potomstwo będzie bezrobotne z uwagi na kres jego poselskich powinności, a p. Sobolewski nie miał powodu do zdziwienia, że dowiaduje się ostatni o apanażach współmałżonki.

Ktoś może powiedzieć, że krytyka PŁ jest rezultatem niechęci do PiS. Fakt, nie cenię tej partii i jej tzw. dobrej zmiany, ale przyznaję, że każdy rozsądny człowiek powinien poprzeć PŁ, gdyby ten projekt był realny lub przynajmniej ryzykowny w niewielkim stopniu, ale jest inaczej. Racjonalne podejście byłoby takie, że wybiera się cele możliwe do osiągnięcia, jasno określa się potrzebne środki dla realizacji projektu i w sytuacji ostrego podziału politycznego, takiego jak w Polsce, próbuje się rozwiązania koncyliacyjnego. Jeśli jednak większość parlamentarna wprowadza do PŁ elementy zgłaszane przez innych, wcześniej przez nią odrzucane, od razu nasuwa się przypuszczenie, że idzie o zamiar propagandowy, a nie o rzeczywiste reformy. Parafrazując Leca: „Dobrozmieńcy dmą w wyborczy róg obfitości – musi być pusty”.

Czytaj też: Polski Ład. Trzy cele Kaczyńskiego wydają się jasne

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną