Sprawa wykradzionych i opublikowanych na komunikatorze Telegram maili ze skrzynki Michała Dworczyka uderza nie tylko w szefa Kancelarii Premiera, ale coraz mocniej obciąża polskie służby i prokuraturę. Mimo zapewnień ministra, że używając swojej skrzynki prywatnej do celów służbowych, nie przesyłał informacji poufnych, wiele wskazuje na to, że jest inaczej – chodzi choćby o dokumenty dotyczące systemu Narew czy testów urządzeń elektromagnetycznych służących do obezwładniania dronów.
– Bezwzględnie powinien zostać odsunięty od obowiązków, zaś służby powinny wszcząć postępowanie kontrolne dotyczące przestrzegania ustawy o ochronie informacji niejawnych, co byłoby równoczesne z zawieszeniem mu dostępu do informacji niejawnych – mówi były wysoki stopniem funkcjonariusz kontrwywiadu. Jak twierdzą nasi rozmówcy ze służb, działania powinna podjąć również prokuratura. – Sprawa jest dość prosta, bo wystarczy ściągnąć maile, które wymieniał Dworczyk, i zbadać, czy zawierały informacje poufne. Jeśli tak, powinien usłyszeć zarzuty niedopełnienia obowiązków – twierdzi inny ważny niegdyś funkcjonariusz.
Na razie nic jednak nie przemawia za tym, by jednego z najbliższych współpracowników premiera spotkały jakiekolwiek konsekwencje. Politycy PiS, włącznie z wicepremierem ds. bezpieczeństwa Jarosławem Kaczyńskim i koordynatorem ds. służb, konsekwentnie milczą. W innych sytuacjach służby działają jednak zadziwiająco szybko i gorliwie.
Tuż po ujawnieniu sprawy wycieku maili Dworczyka media obiegła informacja o zatrzymaniu przez ABW pod zarzutem szpiegostwa działacza prorosyjskiej partii Zmiana (w rzeczywistości doszło do tego wcześniej, bo 31 maja). Janusz N. miał prowadzić działania dezinformacyjne oraz próbować dotrzeć „na zlecenie ustalonych osób działających na rzecz rosyjskiego wywiadu do polskich oraz zagranicznych polityków, w tym pracujących w Parlamencie Europejskim”.