Jest tu niemal wszystko, czego potrzeba do epickiej opowieści. Czyli konflikt dwóch wyrazistych charakterów oraz stojących za nimi wielkich zbiorowości, systemów wartości, nawet racji moralnych. To banalna z początku rozgrywka o władzę, która wymyka się spod kontroli i przeradza w wyniszczającą wojnę na śmierć i życie.
Akcja toczy się na wielu frontach w kraju i za granicą. Są jej nieoczekiwane zwroty, widowiskowe konfrontacje i zdarzenia naprawdę mrożące krew w żyłach. Jest całe spektrum namiętności jak z szekspirowskiego dramatu: żądza władzy i dominacji, strach, zemsta, nienawiść. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk zdominowali politykę ostatnich dwóch dekad. Przez długie okresy wypełniali sobą niemal cały kadr, resztę klasy politycznej redukując do roli statystów. Dopiero po wyjeździe Tuska z kraju to się zaczęło zmieniać. Szala przechyliła się na stronę PiS, coraz bardziej dawało też o sobie znać znużenie publiczności uporczywą personalizacją konfliktu. Szczególnie po stronie opozycji, gdzie pojawił się popyt na nowe twarze.
Czasem z rozmaitych miejsc sceny słychać głosy, że czas Kaczyńskiego i/lub Tuska w polskiej polityce już minął. Ale to raczej myślenie życzeniowe. W PiS problem sukcesji od dawna należy do najżywotniejszych; prawica po Kaczyńskim najpewniej powróci do kiedyś dla niej naturalnego stanu rozbicia dzielnicowego. A czy któryś z opozycyjnych pretendentów do schedy po Tusku zdołał przekonująco udowodnić, że dorównuje mu politycznym formatem, kunsztem, charyzmą? Gdyby tak było, stary mistrz nie miałby dzisiaj po co wracać.
Na początku była partia
Dlaczego akurat oni dwaj tak mocno zdominowali swoją epokę? Kiedy po 1989 r. zaczęła się demokratyczna polityka, żaden z nich nie stał wysoko w opozycyjnych hierarchiach. Tusk miał swoje środowisko gdańskich liberałów, jedno z bardziej intrygujących w końcówce PRL, ale politycznie niezbyt istotne.