Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zasieki na uchodźców. Operacja poufna w stylu Błaszczaka

Usnarz Górny. Zasieki na granicy polsko-białoruskiej. 21 sierpnia 2021 r. Usnarz Górny. Zasieki na granicy polsko-białoruskiej. 21 sierpnia 2021 r. Łukasz Głowała / Forum
Okazuje się, że polskie wojsko, by zatrzymać uchodźców, od miesiąca rozkłada tzw. drut ostrzowy na granicy z Białorusią. Szkopuł w tym, że opinia publiczna o tym nie wiedziała, a szef MON zwyczajowo atakuje opozycję, zamiast tłumaczyć Polakom swoje decyzje i działania.

Dramatyczna sytuacja uchodźców w Usnarzu Górnym na granicy z Białorusią od kilku dni nie schodzi z czołówek polskich mediów. Wojsko rozstawia tam w pasie granicznym prowizoryczne ogrodzenie ze zwojów drutu ostrzowego. Ma go pod dostatkiem, stanowi on standardowe zabezpieczenie polowych i stałych posterunków, instalacji, koszar czy magazynów.

Czytaj też: W Afganistanie giną tysiące cywilów

Drutem ostrzowym w uchodźców

Taki drut coraz częściej można zobaczyć na szczycie systematycznie ulepszanych ogrodzeń wokół stałych wojskowych baz czy na zdjęciach z poligonów, gdzie zwykle okala namioty dowodzenia. Razem z napełnianymi gruzem i kruszywem bastionowymi workami hesco był nieodłącznym elementem krajobrazu misji w Iraku i Afganistanie. A na polskie granice trafiał choćby w zeszłym roku, gdy tymczasowe posterunki powstawały na drogach w czasie pandemicznego zamknięcia kraju.

Dobrze widoczne „żyletki” nawet z daleka kłują w oczy czterema ostrzami, a jest ich kilkaset w każdym metrze zwoju. Po bliższym przyjrzeniu się widać, że blaszane płytki są odpowiednio przycięte, by nie tylko kłuły, ale i cięły, niektóre typy mają też haczące nacięcia. Odpowiednie ułożenie zwojów w podwójną spiralę, zwane koncertiną, zapewnia zarówno dużą gęstość, jak i sztywność, a także łatwość jej rozkładania i zwijania. Bezpośredni kontakt z takim ogrodzeniem jest groźny – ostrza powodują większe obrażenia niż „szpilki” zwykłego drutu kolczastego, z koncertiny trudniej jest się też wyplątać.

Ze zdjęć zamieszczanych przez zwierzchników MON wynika, że w pasie granicznym z Białorusią rozkładane są po trzy jej zwoje. Według resortu Mariusza Błaszczaka to „znacznie spowalnia przekroczenie granicy, dając czas strażnikom granicznym i wojsku na reakcję”. I tu zaczyna się inny front tej wojny na zasieki, który niewiele ma wspólnego z zabezpieczeniem granic, za to dużo z walką wewnętrzną w rządzącym obozie i z prawem obywateli do kontroli poczynań władzy.

Czytaj też: Trudne jest życie Afganek

MON Błaszczaka kontra MSWiA Kamińskiego

W miniony wtorek, gdy kryzys na granicy się rozpoczynał, Maciej Wąsik, wiceszef MSWiA, puścił na Twitterze wykonane wieczorem i nocą zdjęcia zasieków z informacją, że prawie 100 km takiego ogrodzenia już powstało, a w planach jest ułożenie kolejnych 50 km. Sześć minut po tym wpisie zareagował wiceminister obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz, zadając uszczypliwe pytanie: „ciekawe, kto dostarczył i ułożył te 106,867 km?”. Jeśli ktoś potrzebował dowodu, że między MON Mariusza Błaszczaka a MSWiA Mariusza Kamińskiego panuje „szorstka przyjaźń”, a sytuacje kryzysowe są wykorzystywane w wewnętrznej wojnie, to go dostał. Potem sprawa zasieków przed uchodźcami przycichła, Polska żyła ewakuacją z Afganistanu, w której również – jak wynika z nieoficjalnych przecieków – MON znalazł się pod ostrzałem, a stery operacji przejęła kancelaria premiera Morawieckiego i MSZ. Aż w czwartek Błaszczak na Twitterze oficjalnie potwierdził, że wojsko rozłożyło 100 km ogrodzenia ostrzowego i zamierza w najbliższym czasie rozłożyć kolejne na „zielonej granicy” z Białorusią. Wpisowi towarzyszyły już czytelne zdjęcia wykonane w dzień.

100 km w trudnym terenie nawet najsprawniejsi saperzy nie rozwiną z dnia na dzień, stąd wniosek, że akcja musiała trwać od dawna, być może zanim na granicy wybuchł kryzys związany z koczującymi w Usnarzu Górnym uchodźcami. MON, tym razem poprzez wciąż anonimowy, ale oficjalny profil, potwierdził, że operacja trwa od lipca. O lawinowo zwiększającym się parciu uchodźców na swoje granice Litwa alarmowała w maju i czerwcu, na początku lipca wprowadziła stan wyjątkowy. Pierwsze informacje o grupowym, nielegalnym przekroczeniu granicy polsko-białoruskiej polska Straż Graniczna podawała także w lipcu. Sprawa nie wywoływała wtedy emocji, tylko eksperci przestrzegali, że Polska nieuchronnie stanie się następnym kierunkiem sterowanego przez Łukaszenkę strumienia migracji. W narracji białoruskiego dyktatora Litwa i Polska to najwięksi wrogowie.

Poufna akcja stawiania płotu na granicy z Białorusią

O ile jednak Litwa od razu nagłośniła zagrożenie i najpierw zapowiedziała grodzenie własnej granicy, a dopiero potem przystąpiła do działania, o tyle polskie władze najwyraźniej zaczęły to robić skrycie, bez informowania obywateli i partnerów zewnętrznych. To kolejny front tej wojny – z opinią publiczną.

W informacji udzielonej w weekend „Rzeczpospolitej” MON stwierdza, że „decyzja kierująca żołnierzy do pomocy Straży Granicznej jest objęta klauzulą niejawności”. Podstawą prawną tych działań, podobnie jak w przypadku użycia wojska w walce z pandemią, ma być ustawa o Straży Granicznej, która podobnie jak ta o policji przewiduje możliwość wsparcia wojskowego, „jeżeli użycie sił SG okaże się niewystarczające lub uzasadnia to stopień zagrożenia”. Jednak w 2020 r. decyzja MON była podana do publicznej wiadomości i ogłoszona, a teraz jest utajniona.

Trend ograniczania jawności działań resortu obrony jest za rządów Błaszczaka wyraźny i do tej pory można było podejrzewać, że miał głównie na celu osłabienie kontroli parlamentarnej i medialnej nad działaniami i decyzjami resortu. Poprzez rozpoczęcie niejawnych działań na granicy taka niejawność oznacza nieprzejrzystość dużo poważniejszego kalibru, która może mieć konsekwencje międzynarodowe. Zwłaszcza gdy takie działania podejmuje się w nagłym trybie, wyłącznie poprzez decyzję ministra obrony – przewidzianym przez ustawę, ale omijającym rutynową ścieżkę z wnioskiem premiera i postanowieniem prezydenta. Również teraz władza przyznaje się do tego półgębkiem, gdy ogrodzenie może zobaczyć już każdy, kto zbliży się do pasa granicznego. Polacy nagle dowiadują się, że władza stawia płot (części z nich zapewne się to podoba, część uznaje to za przykrą konieczność, a część słusznie dopytuje, dlaczego dopiero teraz rząd się przyznał). Co ciekawe, dla zwierzchników MON nie jest to chyba żaden problem, wręcz przeciwnie, wydają się dumni z takiego sposobu działania.

Czytaj też: Talibowie przejmują Afganistan. Ameryka ma nieczyste sumienie

Styl Błaszczaka

Opisane wyżej zachowania przedstawicieli władzy w internetowych komunikatorach już dawno przestały zaskakiwać czy dziwić, ale znów warto je odnotować, bo potwierdzają sposób myślenia, działania i podejście tej władzy do obywateli. Gdy zwróciłem uwagę, że w ten sposób MON oficjalnie ujawnił ukrywany wcześniej fakt stawiania ogrodzenia, wiceminister Skurkiewicz odpisał, że „nikt nas o to nie pytał”. Tak jakby wyjątkowe z punktu widzenia prawa użycie wojska w działaniach na granicy było czymś, o co trzeba MON za każdym razem specjalnie zapytać.

Specyficzny dialog wiceministra na temat dostępności informacji miał ciąg dalszy, gdy doświadczony dziennikarz zajmujący się wojskiem w PAP, a obecnie wydawca portalu TVN24.pl Rafał Lesiecki zwrócił uwagę, że podobnie resort zachował się, ogłaszając z dwumiesięcznym opóźnieniem fakt ewakuacji z Afganistanu części miejscowego personelu wspierającego polski kontyngent. Skurkiewicz odpisał, że „świstak siedzi i zawija w sreberka”, co pewnie miało być dowcipnym odwołaniem do starej reklamy i jednocześnie przekazem, że nawet jeśli MON nie mówi, to robi, a mediom i opinii publicznej nic do tego. Tak samo zaskoczonej rozkładaniem przez wojsko zasieków dziennikarce Onetu Skurkiewicz odpisał, że „zawiodły kontakty w wojsku”, opatrując komentarz emotikonem rozpłakanej ze śmiechu twarzy.

Najdziwniejsza rzecz wydarzyła się jednak za sprawą samego szefa MON. W sobotę opublikował trzy bardzo niewyraźne zdjęcia pokazujące ułożoną koncertinę, na której widać drabinkę zbitą z drewna i prowadzące do niej ślady w błocie. Na pierwszym zdjęciu za ogrodzeniem, prawdopodobnie po białoruskiej stronie, widać postaci w stroju przypominającym mundury. Błaszczak pisze, że „problem na granicy (polsko-białoruskiej) to brudna gra Łukaszenki i Kremla. Uszkodzenie ogrodzenia to także efekt działalności (białoruskich) służb, co widać na zdjęciach. Posłowie opozycji i ich happeningi na granicy wpisują się w scenariusz Łukaszenki. Nie bądźcie pożytecznymi idiotami, opamiętajcie się!” (pisownia oryginalna).

To, że minister, który jeszcze niedawno chwalił się rozkładaniem przez wojsko ogrodzenia, teraz pokazuje, jak łatwo je pokonać, można by uznać za dowód utraty kontroli nad twitterowym profilem albo nad własną narracją. Jednak to, że Błaszczak atakuje opozycję, zamiast na poważnie zajmować się problemem, wpisuje się w styl jego działania, gdy niemal każdy ruch to element walki na froncie politycznym. Niemal we wszystkich wypowiedziach o własnych działaniach Błaszczak wspominał o błędach i zaniedbaniach poprzedników, którzy polskie bezpieczeństwo mieli osłabiać, armię redukować, a potrzebnego sprzętu nie kupować. W tej galopadzie czasem się potyka, zdarza mu się przeinaczać fakty, przypisywać sobie decyzje sprzed lat, zapominać o ważnych wydarzeniach, gdy tylko nie wpisują się w jego przekaz. Tym razem może być podobnie.

Sytuacja w Usnarzu Górnym rodzi też działania, które rozwiązać kryzysu raczej nie pomogą. To nie wojsko czy Straż Graniczna wykonująca tam rozkazy zwierzchników winny być w centrum tej debaty, decyzje zapadają przecież gdzie indziej. Krytyka musi też mieć granice – niedzielny atak Władysława Frasyniuka (lepiej tych słów nie cytować) był niedopuszczalny. To w pewnym sensie reakcja na emocje rozhuśtane przez władze, ale demokratycznemu politykowi nie wolno tak mówić o wojsku.

Tymczasem – choć sytuacja jest niewesoła, a los uwięzionych na granicy uchodźców tragiczny – wymierzona w opozycję salwa na razie rykoszetuje śmiechem. Pod zdjęciami Błaszczaka z naruszonym ogrodzeniem i drabinką pojawiła się fala komentarzy o „przerwanej pisowskiej linii Maginota”, o tym, że najwyraźniej „to Białorusini przez lata pilnowali polskiej granicy”, „drabina jest grubymi nićmi szyta, a my wiemy, kto za nią stoi”.

Czytaj też: Błyskawiczny upadek Kabulu

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną