Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Na granicy umrze więcej osób. Humanitaryzm w zasadach PiS się nie mieści

Znicze pod siedzibą komendy głównej Straży Granicznej w Warszawie Znicze pod siedzibą komendy głównej Straży Granicznej w Warszawie Julia Zabrodzka / Forum
Ziszcza się czarny scenariusz. Kolejny uchodźca umiera po polskiej stronie granicy z Białorusią. Będą kolejne ofiary, to pewne, bo na teren naszego kraju próbują się dostać ludzie skrajnie wyczerpani, wygłodzeni, przemarznięci, chorzy.

Przed takim scenariuszem od dawna ostrzegają organizacje pozarządowe. Grupa Granica skupiająca fundacje i stowarzyszenia działające w rejonie przygranicznym z Białorusią zaapelowała, aby do strefy zamkniętej przez stan wyjątkowy dopuścić medyków: „Jeśli nic nie zrobimy, znajdziemy tam masowy grób!”.

Na granicy zmarło już pięć osób. Jedną z nich znaleziono po stronie białoruskiej, pozostałe skonały w Polsce, kraju, który jest sygnatariuszem konwencji międzynarodowych o prawach człowieka i humanitarnym traktowaniu uchodźców. Mąż kobiety znalezionej po stronie białoruskiej w wypowiedzi dla tamtejszej telewizji (przyznajmy, mało wiarygodnej) oskarżył polskie służby, że umierającą Irakijkę funkcjonariusze z orzełkami po prostu przeciągnęli po ziemi na teren białoruski. I mamy słowo przeciwko słowu, bo Straż Graniczna stanowczo zaprzeczyła.

Od 2 września, czyli wprowadzenia stanu wyjątkowego w trzykilometrowym pasie wzdłuż całej granicy z Białorusią, opinia publiczna zdana jest wyłącznie na suche komunikaty służb państwowych. W zasadzie sprowadzają się do statystyk: tyle i tyle udaremnionych prób przekroczenia granicy, tylu i tylu cudzoziemców zatrzymanych. No i o przypadkach śmierci, ale, co się podkreśla, z winy Łukaszenki, Polska w tej sprawie ma czyste ręce.

Co z zatrzymanymi dzieje się dalej – nie wiadomo. Czy przebywają w zamkniętych ośrodkach Straży Granicznej i są poddawani procedurze weryfikacyjnej, po zakończeniu której dostaną status osoby objętej ochroną międzynarodową? Czy też, jak twierdzą aktywiści organizacji pomocowych, wywożeni są na granicę i tam wypychani na białoruską stronę?

Czytaj też: Strażnicy na granicy. Kim są?

Wojna w głowach

Stan wyjątkowy uniemożliwia wjazd do stref nadgranicznych dziennikarzom. Na Litwie i Łotwie, gdzie też wprowadzono przy granicach stany nadzwyczajne, dziennikarze dostają przepustki umożliwiające im pracę w tych rejonach. W Polsce nie wolno. Mówi się o wojnie hybrydowej prowadzonej przez reżim Łukaszenki, a skoro wojna, to dziennikarzy nie wpuścimy. Dla ich własnego bezpieczeństwa.

W latach 90. jeździłem do oblężonego Sarajewa. Toczyła się prawdziwa wojna, ale żadna ze stron nie zakazywała wjazdu dziennikarzom. Jedziecie na własne ryzyko – informowano. No chyba, że dziennikarz chciał oficjalnie dostać się do miejsc, gdzie popełniano zbrodnie wojenne (np. do Srebrenicy). Tam nie wolno, a dopiero później dowiadywaliśmy się, że w ciszy przed światem, bez kamer i aparatów fotograficznych, dochodziło do masowych rozstrzelań.

Wojna, która trwa przy polsko-białoruskiej granicy, toczy się w głowach tych polityków, którzy zarządzają strachem przed uchodźcami. Od 2015 r. społeczeństwo jest mamione opowieściami o obcych, że to islamiści-terroryści, że roznoszą choroby, że prawdziwi Polacy znikną w muzułmańskim oceanie, jaki się nad Wisłą rozleje. To skuteczna manipulacja, która przynosiła i przynosi PiS głosy wyborcze. Część społeczeństwa dała się zdemoralizować i wierzy, że tylko Jarosław Kaczyński wraz ze swoim orszakiem potrafi obronić ojczyznę i czystą krew narodową.

Tym chętniej więc uwierzono, że mamy teraz stan wojny, i wprowadzenie trybu wyjątkowego nie budzi masowych protestów. Tymczasem to jasne jak słońce: stan wyjątkowy wprowadzono i zakazano wjazdu dziennikarzom, aby ukryć prawdę o zachowaniu polskich służb wobec uchodźców, o pushbackach zakazanych przez prawo międzynarodowe, o osobach, które przedostają się przez zasieki i nikt nie niesie im pomocy humanitarnej, a medyczna jest przeważnie spóźniona. Obowiązuje określenie, że to „nielegalni imigranci”, a więc tacy, którzy nie zasługują na ludzkie traktowanie. Janina Ochojska powiedziała niedawno, że nie ma nielegalnych ludzi. Wszystkim należy się pomoc, jeżeli jest potrzebna.

Czytaj też: Polska ma ludzi na sumieniu. A ja? Co z moim sumieniem?

Obciążone sumienie władzy

Z pomocą spieszą organizacje obywatelskie. Krążą listy niezbędnych rzeczy: ubrań, odzieży przeciwdeszczowej, ciepłych skarpet, czapek, termosów, kalorycznych batonów itp. Przygotowywane są z nich pakiety ratunkowe dla uchodźców, którym udało się przekroczyć granicę i teraz błąkają się po lasach i bagnach. Społeczne patrole monitorują te miejsca i przekazują pakiety napotkanym wędrowcom. Ta akcja nabiera tempa, w ludziach budzi się potrzeba aktywizmu społecznego.

Skrzykują się lekarze i ratownicy. Jeden z warszawskich lekarzy ogłosił nabór chętnych na wyjazdy nadgraniczne z pomocą medyczną. Założył, że pomoc będzie udzielana poza strefą stanu wyjątkowego, bo przecież posterunki nie przepuszczą medyków zameldowanych poza terenem nadgranicznym.

Rzecz w tym, że taką pomoc medyczną i rzeczową powinno zorganizować państwo, a nie zwykli obywatele działający, co widać jak na dłoni, wbrew intencjom swojego państwa. W rejon stanu wyjątkowego powinni być wpuszczani nie tylko dziennikarze, ale też medycy i organizacje pomocowe. Powinien tam stale dyżurować Polski Czerwony Krzyż.

Oczywiście mam świadomość, że władza jest nieugięta i nie zmieni swoich zasad. Humanitaryzm w nich się nie mieści. Ale ta władza musi wiedzieć, że każda śmiertelna ofiara tam, na granicy z Białorusią, obciąża nie tylko reżim z Mińska, ale też jej konto. I jej sumienie.

Siedlecka: Moralnie ta śmierć obciąża władzę

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną