Marsz Niepodległości – pod hasłem „Niepodległość nie na sprzedaż” – ruszył z ronda Dmowskiego o godz. 13:50 (tłum zbierał się do 13), przeszedł Alejami Jerozolimskimi, obok ronda de Gaulle′a, przez most Poniatowskiego, skąd dotarł na błonia Stadionu Narodowego. To standardowa trasa tego pochodu (o tegorocznych zawirowaniach organizacyjnych – w dalszej części tekstu). Na transparentach było widać różne radykalne hasła: „To my, nacjonaliści”, „Śmierć wrogom ojczyzny”, „Folksdojcze i czerwona zaraza – won z Polski”. Ale i „Dziękujemy obrońcom polskich granic”, nawiązujące do sytuacji na wschodzie kraju. W centrum stolicy przez cały dzień było szaro, dymiło się od rac, wybuchały petardy. Uczestnicy odpuścili też sobie maseczki (ostatniej doby potwierdzono 19 tys. zakażeń koronawirusem – najwięcej od kwietnia).
„Dzisiaj trwa zmiana układów sił międzynarodowych, trwa bezwzględna, brutalna wojna. Hegemon, Stany Zjednoczone, schodzą już z pozycji lidera. W tej chwili porządkuje się nowy świat, nowy ład, na naszych oczach. To od nas będzie zależało, jak ta nowa Polska będzie wyglądała – mówił Robert Bąkiewicz na powitanie uczestników marszu. – Czy zostanie nam tylko hymn i biało-czerwona, czy będziemy narodem i państwem silnym, gotowym nieść krużganek oświaty, chrześcijaństwa, cywilizacji łacińskiej na Zachód. Na Zachód, którego mentalnie, moralnie, cywilizacyjnie już nie ma. (...) Musimy zacząć od siebie, nie da się podnieść Polski na pięknych hasłach”.
„Trwa wojna”, stwierdził Bąkiewicz. I dodał: „Polska jest atakowana ze wschodniej granicy przez Moskwę, która wykorzystuje Białoruś do presji migracyjnej.