Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Spadek po Macierewiczu. PiS płaci i chce udobruchać Paryż

Caracal 55 Caracal 55 Wikipedia
Zamówienie na 50 caracali, przygotowywane latami przez wojskowych, rozpisane w szczegółach przez partnerów przemysłowych, oprzyrządowane niespotykanej skali ofertą offsetową, zostało anulowane na podstawie wizji politycznej PiS i uprzedzeń Antoniego Macierewicza.

Francuski wytwórca śmigłowców otrzymał od polskiego rządu zadośćuczynienie za jednostronne zerwanie rozmów o zakupie 50 caracali. Ugoda zawarta po pięciu latach oznacza, że PiS przyznaje się do błędu i chce udobruchać Francję.

Czytaj też: Hasłowa modernizacja wojska

Caracale i szok Francuzów

Oficjalny komunikat Airbusa jest lakoniczny. Mówi o pozytywnym i definitywnym zamknięciu sporu o caracale i poufnej ugodzie. Polski rząd i francuska firma wyrażają w nim nadzieję na wspólne budowanie przemysłu śmigłowcowego – z uwzględnieniem utworzonego w Łodzi centrum badawczego – oraz wspominają o „przyszłym zapotrzebowaniu Polski w zakresie dostaw śmigłowców”. W liczącym ledwie kilka linijek tekście nie pada żadna kwota.

Maciej Miłosz w „Dzienniku Gazecie Prawnej” napisał w poniedziałek, w oparciu o polskie źródła, że chodzi o 80 mln zł, czyli mniej więcej 20 mln euro. To zapewne ułamek sumy, której dochodził Airbus – nieoficjalnie ze źródła zbliżonego do firmy usłyszałem, że to może połowa oryginalnych roszczeń. Z drugiej strony dla koncernu to „czysty zysk”, pieniądze dodatkowe i nieplanowane. Jeśli przyjąć, że marża Airbusa na dostawach wynosi 7–10 proc., na ugodzie z Polską „zarobił” tyle co na sprzedaży kilku caracali. Nie dostarczając ani jednego.

Sprawa ciągnie się ponad pięć lat. 4 października 2016 r., niemal rok po przejęciu władzy przez PiS i MON przez Antoniego Macierewicza, przedstawiciel Airbusa Mickael Peru przyjechał do Warszawy – jak myślał – na kolejną rundę negocjacji offsetowych prowadzonych w resorcie gospodarki. Wysoki rangą przedstawiciel Airbus Helicopters ciągle wierzył, że po parafowaniu w 2015 r. historycznego zamówienia na 50 sztuk różnych typów śmigłowców opartych na wspólnej konstrukcji, mimo niechęci wyrażanej przez polityków PiS, uda się zawrzeć porozumienie offsetowe i ostatecznie kontrakt podpisać. Niestety, gdy Peru wszedł do gmachu przy pl. Trzech Krzyży, z rąk ówczesnego wiceministra Radosława Domagalskiego-Łabędzkiego otrzymał pismo stwierdzające brak możliwości porozumienia i zakończenie negocjacji.

Czytaj też: Black Hawki bez przetargu. Co jeszcze ukrywa MON?

Obietnice Macierewicza to skarbnica memów

Po stronie francuskiej nastąpił szok, padły słowa o niepoważnym traktowaniu partnerów. Jak miało się okazać, sprawa caracali na długie lata podważyła zaufanie Paryża do Warszawy nie tylko w dziedzinie zamówień obronnych. Po stronie polskiej nikt się nie martwił. Przeciwnie, nastąpił festiwal entuzjastycznych obietnic Macierewicza o tym, jakie i ile kupi śmigłowców – lepiej, szybciej i taniej. Dziś to skarbnica memów i dowód całkowitego braku wiarygodności nie tylko byłego ministra, ale i ciągle urzędującego rządu.

Flota śmigłowcowa należy do najstarszych wojskowych sprzętów na wyposażeniu naszej armii, są w niej nawet 50-letnie latające zabytki. Zakupy w transzach po cztery sztuki śmigłowców morskich czy dla sił specjalnych nie zmieniają zasadniczo statystyk, nawet jeśli od ministra obrony przy każdej okazji słyszymy, jakim są przełomem.

Czytaj też: Śmigłowcowe fiasko PiS

Pardon. Zapłacimy

Francja i Airbus nie poprzestały na słownym oburzeniu. Firma poszła do sądu, domagając się odszkodowania za wydatki poniesione na rzecz niezrealizowanego kontraktu. O co chodziło? Narzucone przez Polskę i przyjęte przez Airbusa terminy dostaw były niezwykle krótkie, pierwsze maszyny miały być dostarczone za nieco ponad rok. Na dostawcy wymuszało to uruchomienie produkcji jeszcze przed formalnym podpisaniem zamówienia i ostatecznym uzgodnieniem offsetu.

Od niektórych wojskowych uczestniczących w procesie zamówienia można było usłyszeć, że w fabryce Airbusa w Marignane pod Marsylią stały kadłuby śmigłowców z naklejkami „polski kontrakt”. Francja traktowała zamówienie bardzo poważnie, był to nie tylko jeden z największych zakupów na horyzoncie francuskiego potentata, ale część większego pakietu strategicznej współpracy z Polską, który wykuwał się w latach poprzedzających polityczną zmianę i został po niej odrzucony. W skład tego pakietu wchodziły jeszcze pociski przeciwlotnicze do systemu Narew, okręty podwodne i nawodne, satelity, wielozadaniowe samoloty transportowo-tankujące. Macierewicz próbował potem sugerować, że wraz z ekspansją Francuzów sprzedany miałby im być polski przemysł obronny. Zapewniał w Sejmie, że Polska żadnym piątym filarem Airbusa nie będzie, a decyzjami faktycznymi wyeliminował Francuzów praktycznie z rynku zamówień obronnych. Airbus też z czasem stracił ochotę na walenie głową w mur, zamknął marketingowe biuro w Warszawie i skupił się na walce z rządem o odszkodowanie.

Sprawa była poufna i niewiele docierało przecieków. Według jednego z nich prokuratoria generalna – reprezentująca w sądzie skarb państwa – usłyszała sugestię, że lepiej dogadać się z Francuzami bez wyroku, zawrzeć ugodę pozasądową. Nie wiadomo, czy stała za tym kwestia jakości materiału mającego obalić roszczenia Airbusa, czy raczej wola polubownego zażegnania sporu. Wyraźnego przyspieszenia temat ugody nabrał w ostatnim roku, mimo ograniczeń związanych z pandemią. Zbiegło się to w czasie z francuską ofertą budowy w Polsce elektrowni atomowej i innymi symptomami ocieplenia relacji z Paryżem, których kulminacją była niedawna wizyta prezydenta Andrzeja Dudy u Emmanuela Macrona.

Nie oznacza to jeszcze, że Polska i Francja mówią jednym głosem – obszarów różnicy poglądów i otwartego sporu jest nadal bardzo dużo. Ale przynajmniej obie stolice starają się łagodzić kontrowersje. Zadawniona sprawa śmigłowców była jedną z tych, które dało się rozwiązać względnie niewielkim kosztem. Po co Warszawie przychylność lub przynajmniej mniejsza niechęć Paryża?

Czytaj też: W sprawie śmigłowców polski rząd pogrąża się coraz bardziej

Na czym PiS-owi teraz zależy

Najważniejsze są kwestie unijne. Skonfliktowana z całym Zachodem Warszawa desperacko szuka nie tyle sojuszników – tych dla antyeuropejskiej polityki PiS można znaleźć tylko na skrajnych marginesach spektrum partyjnego – ile możliwości zawierania doraźnych porozumień. Czy mogą dotyczyć najważniejszej, strategicznej sprawy, czyli praworządności i związanych z nią funduszy dla Polski? Wątpliwe. W tej sprawie PiS musiałby wszystkich przekonać, że wraca do poszanowania konstytucji i traktatów.

Ale na stole są inne kwestie, jak polityka energetyczno-klimatyczna, w której Polsce i Francji zależy na tym, by Unia uznała energię jądrową za ekologiczną (wbrew poglądowi Niemiec). Kuszenie Francji wizją budowy elektrowni atomowej w Polsce i próba naprawy zszarganego wizerunku ma w tej konkretnej sprawie umożliwić doraźny sojusz. Niewykluczone, że Polska zacznie na nowo wykorzystywać Francję jako równowagę dla Amerykanów w kwestiach zbrojeniowych. Elementem zbliżenia była przecież wizyta w Warszawie francuskiej minister Florence Parly.

Francja szuka w Europie chętnych do umiędzynarodowienia operacji kontrterrorystycznej Barkhane w afrykańskim Sahelu. Deal miał polegać na tym, że Warszawa wyśle tam żołnierzy, a Paryż zgodzi się na szybkie przyznanie Polsce statusu kraju ramowego Eurokorpusu, dowództwa w Strasburgu mogącego dowodzić misjami NATO i UE. Mimo niechęci Macierewicza i jego zapowiedzi opuszczenia tej struktury Polska od stycznia do Eurokorpusu wraca, i to od razu ze 120 oficerami. Warszawie bardzo zależy też na udziale w niemiecko-francuskim projekcie czołgu nowej generacji, nie pogardziłaby poza tym możliwością wejścia do konsorcjum pracującego nad samolotami szóstej generacji FCAS.

Wreszcie w perspektywie najbliższych lat będzie musiało dojść do zamówienia większej liczby śmigłowców, jeśli Polska nie chce doprowadzić do całkowitej degradacji zdolności aeromobilnych wojska. Mimo że obecny układ sił i interesów sugeruje zamówienie maszyn bez przetargu, od producentów posiadających już w Polsce fabryki (Lockheed Martin-PZL Mielec i Leonardo-PZL Świdnik), to dopuszczenie trzeciego gracza może mieć swoje plusy. Zwłaszcza że ten gracz nie myśli o wyprowadzce z Polski. Przeciwnie, oprócz warszawskiej fabryki na Okęciu, która wytwarza elementy do samolotów transportowych CASA i je serwisuje, w Łodzi prężnie działa biuro badawczo-rozwojowe zatrudniające niemal setkę inżynierów. Ośrodek uczestniczy w najbardziej zaawansowanych projektach Airbusa, nie tylko w budowie tradycyjnych śmigłowców. Niedługo ma przejąć wielką halę w Strykowie, gdzie będzie testować latające taksówki.

Wiceszef MON: Francuzi uczyli się od nas jeść widelcem

To wszystko obciąża MON

Ugoda z Airbusem sprawia, że największy nierozliczony rachunek po odwołanym kontrakcie obciąża polski MON. Chodzi o szkodę, jaką ta decyzja wyrządziła w postrzeganiu zamówień obronnych.

Zamówienie latami starannie przygotowywane przez wojskowych, rozpisane w szczegółach przez partnerów przemysłowych, oprzyrządowane niespotykanej skali ofertą offsetową – zostało anulowane na podstawie wizji politycznej PiS i uprzedzeń Macierewicza. Później nastąpiły inne podobne decyzje: wstrzymanie zakupu nowych, a później używanych okrętów podwodnych, zamówienie systemu artylerii rakietowej Homar z amerykańskiej półki zamiast z udziałem polskiego przemysłu, powierzenie nieprzygotowanej do tego PGZ budowy bezzałogowców zamiast ich zakupu od doświadczonego producenta. Polityka pod rządami PiS całkowicie zdominowała obronność, mimo że w wielu przypadkach oznaczało to wzrost kosztów i utratę zdolności. Za to jednak ugody nikt nie podpisze, odszkodowania nikt nie wypłaci. Ten rachunek trzeba rozliczyć inaczej.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną