Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

W sprawie Pegasusa władza PiS złamała prawo. Oto cztery powody

Szef MSWiA i koorsynator ds. slużb Mariusz Kamiński Szef MSWiA i koorsynator ds. slużb Mariusz Kamiński Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Niech nas nie zmylą zapewnienia przedstawicieli rządu, że wszystko odbyło się zgodnie z zasadami i pod kontrolą sądu.

„Służby dysponują różnego rodzaju sprzętem, który umożliwia im prowadzenie pracy operacyjnej i nie tylko pracy operacyjnej, i ten sprzęt oczywiście się kupuje i nie ma w tym nic zdrożnego, że służby kupiły takie urządzenie, i takie urządzenie i takie oprogramowanie. Służby działają zgodnie z polskim prawem i stosują kontrolę operacyjną zgodnie z polskim prawem pod nadzorem prokuratora generalnego i sądu” – to słowa zastępcy koordynatora ds. specsłużb Macieja Wąsika z 31 grudnia 2021 r.

Pegasus: Szpieg w smartfonie. Jak działa ten program?

Powtarzają starą śpiewkę

W ostatnich dniach wraz z napływem kolejnych informacji na temat wykorzystywania szpiegowskiego oprogramowania do inwigilacji ludzi niewygodnych dla obecnej władzy taki przekaz jest powtarzany przez funkcjonariuszy państwowych związanych z PiS. Stosuje go nie tylko rzecznik koordynatora Stanisław Żaryn, ale także rzecznik rządu Piotr Müller czy szef klubu PiS i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki.

Ten przekaz to jednak nic nowego, przynajmniej w wykonaniu nadzorców służb. Pojawił się zaraz po tym, gdy pod koniec sierpnia 2019 r. TVN24 jako pierwszy poinformował, że CBA za 25 mln zł otrzymane z Ministerstwa Sprawiedliwości kupiło izraelski system Pegasus. Już wtedy ówczesny szef CBA Ernest Bejda stwierdził, że „my nie możemy stosować kontroli operacyjnej bez zgody sądu. Nic mi nie wiadomo na temat systemu Pegasus w sensie nazwy i nie jestem specjalistą, żeby się wypowiadać w tym obszarze. Nie będę się wypowiadał na temat szczegółów systemów, które posiadamy, bo to jest rzecz niejawna”.

Mniej więcej te same słowa powtórzył rok później główny nadzorca polskich służb, czyli Mariusz Kamiński, przy okazji zatrzymania pod zarzutem korupcji byłego ministra transportu Sławomira Nowaka. „Postępowanie CBA, w wyniku którego zatrzymano Sławomira N., było prowadzone w oparciu o przepisy polskiego prawa. Kontrola operacyjna była prowadzona zgodnie z obowiązującymi procedurami, po uzyskaniu stosownych zgód prokuratury i sądu” – ogłosił w specjalnym oświadczeniu.

Czytaj też: Cyberpolicja. PiS bierze się za internet

Ślepe sądy

Przyjęta taktyka miała przekonać, że wszystko jest zgodne z prawem, bo przecież to niezawisłe i niesprzyjające władzy sądy udzieliły służbom zgody na zastosowanie kontroli operacyjnej. Nowe są jednak okoliczności, które powodują, że ta sprytna – wydawałoby się – metoda odwracania uwagi sama odsłania swój dezinformacyjny charakter.

Z informacji, które posiada „Polityka”, wynika, że sądy, wydając zgody na stosowanie Pegasusa, nie wiedziały, jakie narzędzie kontroli operacyjnej wykorzystają służby. Tak było już od sprawy Sławomira Nowaka, w której zapis jego rozmów przejętych dzięki Pegasusowi został przedstawiony jako dowód. Bez określenia jednak, jak został pozyskany.

Tę metodę służb obnażyło właśnie OKO.press, które uzyskało oficjalne stanowisko Sądu Okręgowego w Warszawie wydającego zgody na kontrolę operacyjną. Nie pozostawia ono żadnych wątpliwości, że doszło do ominięcia prawa: „Sąd nie dysponuje narzędziem do kontroli technicznych sposobów wykonywania kontroli operacyjnej. Żadne przepisy nie nakazują ani nie zezwalają na kontrolę technicznych sposobów uzyskania informacji. Żadna służba nie jest zobligowana do wskazania we wniosku o zarządzenie kontroli operacyjnej sposobu jej przeprowadzenia, a dla sądu nie jest to informacja, która mogłaby mieć wpływ na sposób rozstrzygnięcia wniosku”.

Czyli sąd nie kontroluje, jakimi narzędziami będą posługiwały się służby do inwigilowania obywateli, a z drugiej strony – służby nie mają obowiązku o tym informować. Brak przepisów, które m.in. dawałyby sądom realną możliwość weryfikacji, czy inwigilacja jest zasadna, oraz nakazywałyby służbom informować obywateli o podjętej inwigilacji po zakończeniu działań z wynikiem negatywnym, to oczywiste zaniedbanie ustawodawców z lat poprzedzających rządy PiS.

Czytaj też: Nagonka na Brejzów

Wszystko lege artis?

Ale czy w związku z tym można stwierdzić, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem? Oczywiście nie. Bo nawet jeśli przyjąć, że dowodem mogą być „owoce z zatrutego drzewa” – co PiS zatwierdził już wiosną 2016 r. – to i tak sięgając po Pegasusa, funkcjonariusze władzy złamali prawo. Przede wszystkim kupując dostęp do narzędzia za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, które powinny być wykorzystywane do pomocy ofiarom przestępstw, a nie do inwigilacji. Po drugie, stosując przeciwko polskim obywatelom system, który nie przeszedł w Polsce żadnej procedury certyfikacyjnej. Jest więc nielegalny w rozumieniu prawa i jako taki nie powinien być używany.

Po trzecie, używanie Pegasusa na zasadzie zlecania działań powiązanej ze służbami obcego kraju firmie to nic innego jak działanie na rzecz obcego wywiadu, na co słusznie zwrócił uwagę prof. Andrzej Zoll. Po czwarte wreszcie, tak mocna ingerencja w życie prywatne i rodzinne narusza art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, co pewnie skończy się procesem przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Dzwonek ostrzegawczy

Prawo ewidentnie zostało więc złamane. Dzięki publikacji „Gazety Wyborczej” i działaniom posła Michała Szczerby wiemy, kto konkretnie ponosi za to winę. Ale nie miejmy wątpliwości, że ministrowie Michał Woś, Piotr Patkowski, Sebastian Skuza oraz były szef CBA Ernest Bejda zrobili to na własną rękę. Musieli nad nimi stać konkretni ludzie, którzy wydawali im dyspozycje, z premierem Mateuszem Morawieckim oraz ministrami Zbigniewem Ziobrą i Mariuszem Kamińskim na czele. Jeśli tylko wykonawcy zechcą złożyć zeznania w przyszłym śledztwie, można mieć nadzieję, że nie będą chcieli odsiadywać wyroków za innych.

Ale trudno mieć też wątpliwości, że Woś, Patkowski, Skuza czy Bejda sami obsługiwali system. Wykonawcy poleceń mieli własnych podwykonawców, którzy za to odpowiadali. Ktoś musiał zlecać szpiegowanie konkretnych osób, ktoś odbierał przechwycone dane, ktoś inny je opracowywał i analizował. Najnowsze informacje na temat Pegasusa powinny zabrzmieć dla tych osób jak ostatni dzwonek ostrzegawczy: „Ujawnijcie, co wiecie. Inaczej pójdziecie siedzieć”.

Czytaj też: Czy polskie służby mają nowego Pegasusa?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną