Mam poczucie kompletnej bezsilności – mówi dr hab. Konstanty Szułdrzyński, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, który niedawno odszedł (wraz z większością medyków) z Rady Medycznej przy Prezesie Rady Ministrów. – Przecież to ja tych ludzi w czarne worki pakuję.
Kilkadziesiąt tysięcy obywateli już przypłaciło życiem to, że rządzący zdecydowali się nie wprowadzać paszportów covidowych i przeczekać czwartą falę. W jej szczycie codziennie z powodu koronawirusa umierało 600–700 osób. Teraz mamy „zaledwie” 200–300 covidowych zgonów. To jeszcze długi ogon delty, omikron zacznie swoje żniwa za dwa tygodnie. Z obliczeń Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW wynika, że wkrótce możemy je liczyć w tysiącach. A hospitalizacje w dziesiątkach tysięcy.
Minister zdrowia obiecuje, że w przypadku pesymistycznego scenariusza zapewni 60 tys. covidowych łóżek. – Ale przy co dziesiątym, co dwudziestym łóżku trzeba postawić trumnę – mówi dr Szułdrzyński. – Takie są statystyki. Umiera 5–10 proc. hospitalizowanych.
A będą umierać nawet chorzy, którym w normalnych warunkach można by pomóc. Bo system ochrony zdrowia nie wytrzyma takiej liczby zgłaszających się do poradni i na szpitalne oddziały ratunkowe.
To będą także tzw. zgony nadmiarowe, których z powodu epidemii, braku restrykcji i wynikającego z tych dwóch czynników przeciążenia i tak słabo wydolnego systemu ochrony zdrowia mamy w Polsce już ponad 200 tys.
Ratujmy się
Wszystko wskazuje na to, że piątą falę obóz rządzący także chce przeczekać. Żeby nie podejmować niepopularnych dla części swojego elektoratu decyzji i wobec braku większości sejmowej do ich przegłosowania.