Akcja nadawania numeru PESEL uchodźcom wojennym z Ukrainy rozkręca się bardzo powoli. Problemem jest skala wyzwania, ale też ograniczenia po stronie urzędów. Program „Źródło” stworzony do elektronicznej ewidencji ludności przez lata nazywany był przez urzędników „Bagno”, bo zamiast przyśpieszać, spowalniał pracę. Zmasowana akcja wydawania Ukraińcom numerów PESEL (Powszechny Elektroniczny System Ewidencji Ludności) spowodowała, że oprogramowanie znowu zaczęło się zawieszać. Przed czym zresztą ostrzegano, bo narzędzie to nie było projektowane na tak duże obciążenie.
Nad tym, że uchodźców z Ukrainy objąć trzeba będzie jakimś systemem ewidencji, rząd debatował jeszcze przed inwazją Putina, bo z danych wywiadowczych wynikało, że agresja jest realna. – Nie było za dużego wyboru. Stworzenie oddzielnej bazy z góry odpadało, bo to było po prostu niewykonalne. A PESEL ma tę wspaniałą cechę, że ostatnie okienko informatyczne jest w nim puste i tam możemy kodować, że numer należy do uchodźcy wojennego z Ukrainy – mówi proszący o anonimowość urzędnik. Do 11-cyfrowego numeru, który nadawany jest wszystkim Polakom, w bazach danych przypisanych jest ponad 20 różnego rodzaju informacji. PESEL to również przepustka do leczenia i pracy, bo nie da się zarejestrować pracownika bez tego numeru.
Trudno się dziwić, że od 16 marca Ukraińcy masowo ustawili się w kolejce po nadanie numeru. W Poznaniu pierwsze osoby czekały już od 2 w nocy. Opłaciło się, bo numerki do rejestracji rozeszły się błyskawicznie. W Warszawie na Stadionie Narodowym zaczęły się tworzyć gigantyczne kolejki, wiele osób odchodziło z kwitkiem. W Olsztynie w kilka godzin umówiono terminy na tydzień do przodu i przestano rejestrować kolejne osoby. Głównie dlatego, że sprzętu starczyło na dwa stanowiska.