Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bodnar dla „Polityki”: Co wybory na Węgrzech znaczą dla polskiej opozycji

Adam Bodnar Adam Bodnar Andrzej Hulimka / Forum
Proste hasło – „na Węgrzech się nie udało, więc w Polsce też się nie uda” – nie powinno prowadzić do pochopnych wniosków. Jest oczywiste, że PiS będzie miał przewagę, ale można minimalizować jej skalę.

Od dziś co dwa tygodnie w serwisie internetowym tygodnika „Polityka” będą się ukazywały komentarze prof. Adama Bodnara, byłego rzecznika praw obywatelskich. Witamy na łamach!

Polskie środowiska opozycyjne z nadzieją czekały na wynik wyborów parlamentarnych na Węgrzech. Rezultat Fideszu okazał się zaskoczeniem dla wszystkich, także dla węgierskich ośrodków sondażowych. Zwycięstwo Viktora Orbána jest potężne. Choć można mieć mnóstwo zastrzeżeń co do uczciwości wyborów, to powstaje pytanie, skąd taka skala porażki i jakie wnioski powinna z niej wyciągnąć opozycja demokratyczna w Polsce.

Z pewnością Orbán wykorzystał wszystkie możliwości polityczne, a także przewagi autorytarne tworzone od ponad dziesięciu lat. Choć mogło się wydawać, że ze względu na wojnę w Ukrainie los mu nie będzie sprzyjał, to Orbán – przy wsparciu mechanizmów potężnej propagandy – potrafił przekuć go w sukces. Hasło o „stabilności”, które dotychczasowe rządy mają zapewnić, okazało się trafione. Nie bez znaczenia były także olbrzymie transfery socjalne.

Gra na nierównym boisku

Rozczarowanie opozycji może się jeszcze brać z czegoś innego. Węgry od lat są państwem, które określane jest mianem systemu konkurencyjnego autorytaryzmu (pojęcie stworzone przez Stevena Levitsky’ego oraz Lucana Waya). To system polityczny, w którym partia władzy tak przygotowuje się do wyborów, tak podporządkowuje sobie instytucje i prowadzi państwo, by mieć stałą przewagę konkurencyjną nad oponentami. Dlatego gdy już dochodzi do wyborów, przeciwnicy grają na nierównym polu gry. To jakby rządzący wychodzili na mecz piłki nożnej z 11 dobrze przygotowanymi i wytrenowanymi zawodnikami, podczas gdy opozycja ma tych graczy tylko dziewięciu, a w kadrze brakuje masażysty, lekarza i dobrych zmienników.

Teoria konkurencyjnego autorytaryzmu nie przesądza, że tak zbudowany system zawsze przetrwa. Karta może się odwrócić, tak jak dziewięcioosobowa drużyna może wygrać z pełną jedenastką. Można wrócić na drogę demokracji, jeśli zachodzą korzystne okoliczności polityczne. Ale wymaga to dodatkowego, nadzwyczajnego, nietypowego wysiłku. To nie jest już prosty spór na programy polityczne przy podobnym dostępie do mediów i opinii publicznej. Opozycja musi toczyć grę na dwóch polach – z jednej strony walczyć o wyborców, a z drugiej o swoje przetrwanie. Musi mieć energię, by mecz toczyć przez wiele miesięcy na nierównym boisku.

Polska to nie Węgry

W systemie konkurencyjnego autorytaryzmu można wygrać poprzez dostosowanie się do reguł wyborczych i wyprzedzenie w głosowaniu rządzących. Węgierska opozycja po szczegółowej analizie skomplikowanej ordynacji wybrała drogę zjednoczenia i wystartowania jako jeden blok. Okazało się, że to nie wystarczyło do wygranej. Lecz przypadek Węgier wcale nie przesądza, że w Polsce będzie tak samo. Każdy system wyborczy ma swoją charakterystykę i może w nim dojść do różnych rozstrzygnięć. Proste hasło – „na Węgrzech się nie udało, więc w Polsce też się nie uda” – nie powinno prowadzić do pochopnych wniosków. System d’Hondta w Polsce ma zupełnie inną specyfikę niż połączenie systemu proporcjonalnego z jednomandatowymi okręgami wyborczymi na Węgrzech.

Opozycja może także wygrać, jeśli akurat władzy przytrafi się kryzys, zwłaszcza gospodarczy. To tak jakby główny napastnik obozu władzy skręcił kostkę w trakcie gry, a kolejnego poniosły nerwy i został zdjęty z boiska za czerwoną kartkę. Na potencjalnych sytuacjach kryzysowych trudno jest jednak budować jakąkolwiek długoterminową strategię. Kryzys może także prowadzić do przejęcia władzy przez opozycję w sposób rewolucyjny.

PiS już wyciąga wnioski, czas na opozycję

Obserwacja wydarzeń na Węgrzech i w Europie mogła skłaniać do optymizmu. To naturalne, że zamykamy się w swoich bańkach informacyjnych i mamy skłonność do myślenia życzeniowego. Nawet jeśli rozsądek podpowiada, że mamy 5 proc. szansy na coś, to przywiązujemy się do tej myśli, działamy, walczymy, a w naszych głowach układamy rzeczywistość już po zwycięstwie. Podobny ton czasami pobrzmiewa w Polsce – tyle się już nasłuchałem o pomysłach okrągłych stołów, naprawie sądownictwa, zweryfikowaniu sędziów. To naturalne, że chcemy wrócić do względnej normalności. Lecz aby to zrobić, trzeba najpierw wygrać wybory. To jest absolutny priorytet. Choć wydaje się oczywisty, to nigdy dość uświadamiania, że do wykonania jest gigantyczna praca.

Przypadek Węgier doskonale pokazuje, gdzie mogą się pojawić słabości systemu politycznego i warunki rzeczywistej konkurencji. Jestem przekonany, że już teraz analitycy PiS krok po kroku sprawdzają, jak jeszcze lepiej naoliwić maszynę władzy, korzystając z doświadczeń węgierskich. Mają na to co najmniej rok. Dotyczy to mediów publicznych, uzależnionych finansowo mediów prywatnych, zasobów publicznych, baz danych, komunikacji strategicznej, liczby punktów pozwalających na oddawanie głosów za granicą. Każdy z tych elementów na Węgrzech zadziałał i przyniósł Orbánowi dodatkowe głosy lub osłabił opozycję.

Czytaj też: PiS inny nie będzie

Trzeba dotrzeć do każdego miasteczka i wsi

Dlatego podobną pracę powinna wykonać opozycja. Zastanowić się nad symptomami słabości i już teraz stosować szczepionkę. Jest oczywiste, że PiS będzie miał przewagę, ale można minimalizować jej skalę. Dla przykładu: jeśli w danym regionie PiS kontroluje wszystkie media regionalne (co może zapewnić sukces kandydatom PiS do Senatu), to trzeba myśleć nad tym, jak wzmacniać tam media niezależne. Partie mogą do tego zachęcać obywateli i środowiska społeczne. Jeśli władza zamierza wykorzystywać środki publiczne, to już teraz trzeba tworzyć porządne obserwatorium i programy monitoringowe. Tak aby ani jedna złotówka z ogólnego budżetu nie trafiała na bezczelne programy agitacyjne.

Trzeba kontrolować wydatki i budżety reklamowe spółek skarbu państwa, aby pośrednio nie wspierały tych samych agencji reklamowych, które realizują kampanię wyborczą partii władzy. Należy reagować na każdy przypadek przemocy prawnej prokuratury i służb specjalnych wobec środowisk opozycyjnych. Trzeba kontynuować pracę komisji senackiej w sprawie Pegasusa. Należy sprzeciwiać się „czekom” przywożonym przez premiera do gmin pod płaszczykiem wykonywania funkcji rządowych. Słowem, w każdym aspekcie działania państwa trzeba władzy patrzeć na ręce.

Niemniej ważny jest program i dotarcie z nim do każdego miasta, miasteczka i wsi. Rozmawiając z przyjaciółmi z Węgier, miałem wrażenie, że trudno jest prowadzić kampanię na szczeblu lokalnym. Przenicowanie narodu sączącą się propagandą jest tak silne, że nawet zorganizowanie zwyczajnych spotkań o prawach człowieka, praworządności czy konstytucji stało się heroizmem. W Polsce mamy jeszcze takie możliwości. Polityk każdej partii opozycyjnej może bez przeszkód dotrzeć do najmniejszego miasteczka, może porozmawiać z obywatelami o problemach, przedstawić program, pokonać barierę zasięgów mediów publicznych. Czasami może to być nieprzyjemne, ale to nie zwalnia z obowiązku ciężkiej pracy.

Pytanie tylko, czy politykowi opozycji się chce. Czy już teraz – na rok przed wyborami – ma rozpisany kalendarz pracy w terenie. Na niedawny V Kongres Obywatelskich Ruchów Demokratycznych w centrum Warszawy dotarło aż dwóch (!) parlamentarzystów. Czy pozostali uważają nadchodzące wybory za spacerek i dlatego nie uczestniczą w spotkaniach ze środowiskami demokratycznymi?

Czytaj też: Wojenny kompromis według PiS

Jedna czy dwie listy? To nie ma znaczenia

W tym świetle nie ma kompletnie znaczenia, czy politycy pójdą do wyborów jako jeden, czy dwa bloki. Jeśli nie wykonają trudnej pracy „zaszczepiania się” i niwelowania przewag konkurencyjnych partii władzy, jeśli nie będą rzeczywiście z obywatelami przez najbliższy rok, gryząc trawę, to w 2023 r. strategie wyborcze nie będą miały większego znaczenia. Stworzą ułudę, że być może uda się prześlizgnąć i pokonać PiS. Bez ciężkiej pracy dzień po wyborach wszyscy będą mieli już w pełni autorytarnego kaca.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną