Nie wiem, jakiego słowa użyć. Cyniczne? Obrzydliwe? Mówię o powrocie Jarosława Kaczyńskiego do sprawy katastrofy smoleńskiej. Akurat teraz, kiedy Ukraina szykuje się do walnej bitwy o Donbas, która może zadecydować o losach wojny i o przyszłości kraju, wicepremier ds. bezpieczeństwa odgrzewa stary, zdawało się już wypalony, wewnątrzpolski konflikt. Jasne, że skorzystał z agresji Rosji na Ukrainę, ułatwiającej przypisanie Putinowi każdej zbrodni, a więc i „zamachu” sprzed 12 lat. Jasne, że znowu chodzi o Donalda Tuska, po raz kolejny, i coraz bardziej ostentacyjnie, oskarżanego o faktyczny współudział w „zbrodni i zacieraniu śladów”. Smoleński „mit kit” jeszcze raz posłużył do bieżącej politycznej rozgrywki (analiza Rafała Kalukina), do polaryzacji opinii publicznej, odwracania uwagi od kłopotów władzy – i co tam sobie jeszcze prezes umyślił.
Nieoczekiwaną karą za ten cynizm było opublikowanie w internecie przez Antoniego Macierewicza nieretuszowanych zdjęć kilku ofiar katastrofy, w tym zwłok Lecha Kaczyńskiego. Nie wiem, czy Jarosław przejął się tą profanacją, ale chyba nie bardzo, bo Macierewiczowi żadna partyjna krzywda się nie stała. Przeciwnie, prezes zapowiedział, że w kolejnych tygodniach pozwoli przewodniczącemu podkomisji na dalsze prezentacje jego smoleńskiego czarnego komiksu, bez zważania na protesty ekspertów czy rodzin ofiar katastrofy. Już wcześniej dręczono rodziny niepotrzebnymi ekshumacjami, teraz będą gnębieni pozorowanym śledztwem, medialnymi opowieściami o bombach i spiskach, zdjęciami wybuchających makiet. Okrutne kłamstwo w służbie polityki. Bezwstydne i bezkarne.
Profesor