Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Smoleński bullshit. Co wynika z twierdzeń Kaczyńskiego i Macierewicza

Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz podczas rocznicowych uroczystości 10 kwietnia 2022 r. Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz podczas rocznicowych uroczystości 10 kwietnia 2022 r. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
W sprawie Smoleńska Kaczyński i Macierewicz budują nie kłamstwo, lecz wielki bullshit. Ani polska prokuratura, ani nasi sojusznicy z NATO nie wiedzą, co z tym robić, więc po prostu to ignorują. Źle to służy wiarygodności i pozycji naszego kraju.

Już prawe dwa tygodnie minęły od sensacyjnego oświadczenia przywódcy kraju Jarosława Kaczyńskiego: „Nie mamy żadnej wątpliwości, że to był zamach” (w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.). „Dzisiaj wiemy, co się stało, mamy tę odpowiedź, mamy tę odpowiedź po raz pierwszy pełną, konsekwentną, odpowiadającą na wszystkie pytania...”. I choć mamy tę pełną odpowiedź na wszystkie pytania, to jeszcze na wiecu w Warszawie Kaczyński pytał „o odpowiedzialność za tę zbrodnię”, o to, „jak mają być potraktowani i ostatecznie ustaleni ci, którzy podjęli decyzję, i ci, którzy ją wykonali”.

Michał Fiszer: Smoleńsk po raz kolejny. Nie było żadnego zamachu

Różnica między kłamstwem a bullshitem

I co się stało po tym sensacyjnym oświadczeniu? Nic specjalnego. A przecież powinno być trzęsienie ziemi! Oczywiście dziś cała nasza uwaga i ból skupiają się na cierpieniach Ukrainy, ale źle byłoby bez reakcji pozostawić publiczne oświadczenia oficjalnej polskiej osobistości tej rangi odnoszące się do tragedii, w której zginęło wielu funkcjonariuszy państwa z prezydentem na czele, także najważniejsi dowódcy wojskowi.

Dlaczego bullshit? Istnieje różnica między kłamstwem a bullshitem. Bullshit jest gorszy niż kłamstwo. Nieoceniony prof. Marcin Matczak, prawnik, przypomniał ostatnio o amerykańskim filozofie Harrym Frankfurcie. Frankfurt napisał cały filozoficzny traktat, który lapidarnie zatytułował „On Bullshit”, co w Polsce przetłumaczono jako „wciskanie kitu”, chociaż słowniki zaznaczają, że jest to wulgarny slang, a „kit” wulgarny nie jest, najwyżej zabawny. Bullshitting trzeba by nazwać dosadniej – jeśli nie „byczym sraniem”, to po prostu „chorym pieprzeniem”.

Nie chodzi tu jednak o wulgaryzmy, tylko poważne konsekwencje intelektualne, propagandowe i prawne takiej postawy i praktyki. Kłamca w pewien patologiczny sposób odnosi się do prawdy: choć ją zwalcza, to się z nią liczy, na swój sposób ją szanuje. Można z nim dyskutować na tej płaszczyźnie. Zaś uprawiający bullshitting nie przejmuje się kłamstwem. Nie przejmuje się, bo – jak wyjaśnienia Frankfurta lapidarnie ujmuje Matczak – pieprzący „ma w nosie to, jak się rzeczy mają – nie zwraca uwagi na nic poza tym, co chce powiedzieć, bo nie orientuje się na rzeczywistość, lecz na polityczną zadymę”. Kłamstwu można przeciwstawić fakty, wobec pieprzącego bullshitting fakty nie działają, bo nie mają znaczenia.

Czytaj też: Miliony na bezsensowną komisję smoleńską wciąż płyną z budżetu

Co z tego wynika dla śledztwa?

To bardzo ważne, gdyż trzeba sobie uświadomić konsekwencje smoleńskiego oficjalnego bullshittingu.

1. Najwyraźniej sama polska prokuratura dystansuje się od bullshittingu Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, bo normalnie zaraz od rana 11 kwietnia prokurator powinien domagać się od nich zeznań o owej „pełnej, konsekwentnej odpowiedzi na wszystkie pytania”. Jak można lekceważyć takie rewelacje? To osłabia powagę i autorytet państwa. Zwracam uwagę, że prokurator nie może czekać na to, że ktoś złoży zawiadomienie o przestępstwie, lecz działa z urzędu. Lokalny prokurator przegląda rano prasę i jak widzi coś niepokojącego, to od razu rzecz zakreśla na czerwono i śle pracownika wskazanym tropem. Tym bardziej prokurator generalny w tak poważnej sprawie.

2. Nie wystarczy obśmiewać podkomisji Macierewicza za eksperymenty z puszkami piwa i blaszanym barakiem. Na funkcjonariuszach państwa, zaangażowanych w badanie prawdy, ciąży taki sam obowiązek strzeżenia praworządności i obiektywizmu jak na prokuratorze. Określa to zasada ujęta w art. 4 kodeksu postępowania karnego: „Organy prowadzące postępowanie karne są obowiązane badać oraz uwzględniać okoliczności przemawiające zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść oskarżonego”.

W tym przypadku rzetelni śledczy powinni się ustosunkować konkretnie do wcześniejszych już ustaleń przyczyn katastrofy, nawet jeżeli uważają je za nieprawdziwe. Czyli sfalsyfikować takie twierdzenia, że samolot leciał we mgle, że leciał w dolinie poniżej poziomu lotniska i za późno zareagował na automatyczne ostrzeżenie „terrain ahead!”. Albo że nieprawda, iż kontrolerzy na lotnisku nakłaniali pilotów, by w ogóle nie lądowali. Bullshitting w ogóle nie musi się liczyć z takimi faktami i generalnie wzmacnia przekonania ludzi, którzy wierzą, że planeta Ziemia jest płaska.

3. Prokuratura wydała postanowienia o zmianie zarzutów stawianych dotąd rosyjskim kontrolerom – z nieumyślnego spowodowania katastrofy i sprowadzenia jej niebezpieczeństwa na działanie umyślne (cytuję z komunikatu Prokuratury Generalnej). „Prokuratorzy przyjęli, że podejrzani – zezwalając na zniżanie się samolotu i warunkowe próbne podejście do lądowania – przewidywali, iż może dojść do katastrofy i się na nią godzili. Oznacza to umyślne, w zamiarze ewentualnym, sprowadzenie katastrofy w ruchu powietrznym, której następstwem jest śmierć wielu osób”.

Dlaczego jednak oskarżać tych kontrolerów, skoro przyczyną katastrofy miał być wybuch na pokładzie samolotu? Czy bomba by nie wybuchła, gdyby samolot był dokładniej sprowadzany albo gdyby odleciał na inne lotnisko? Uprawiający bullshitting się takimi pytaniami nie zajmuje.

Czytaj też: Tajny raport Macierewicza

Co to za sojusz, co to za sojusznicy?

4. I wreszcie groźne zjawiska prawno-międzynarodowe. Przywódca naszego państwa publicznie i głośno mówi, że była zbrodnia, zabito prezydenta, generalicję i dużą grupę ludzi, a nasi sojusznicy – zobowiązani traktatami do pomocy w przypadku tak poważnego aktu agresji – nawet jednym słowem się na ten temat nie zająknęli.

Wyobraźmy sobie, co mogłoby być, gdyby ten bullshit Macierewicza odpowiadał rzeczywistości. Przywódca państwa stwierdza, że był zamach ze strony obcego mocarstwa. Zginął prezydent kraju i wiele osobistości, w tym więcej generałów niż podczas dzisiejszej agresji Rosji na Ukrainę. Na te słowa sojusznicy – zobowiązani do udzielenia pomocy – nie tylko jej w ogóle nie udzielają, ale w ogóle nie reagują, jakby udawali, że niczego nie słyszeli. Co to za sojusz, co to za sojusznicy?

5. Na brak reakcji sojuszniczej nie skarży się wcale poszkodowane państwo. Może samo przed sobą nie traktuje swoich słów poważnie? Może Morawiecki prosi w kuluarach: „Robię taki teatr, nie psujcie mi przedstawienia, przecież to tylko dla maluczkich”? Nie wiadomo, co im tam wyjaśnia.

Tłumaczenie wydaje się proste. Sojusznicy muszą mówić sobie w duchu: „Spuśćmy na polski rząd miłosierną zasłonę milczenia. Polska jest sojusznicza, w poważnych sprawach zachowuje się w miarę w normie, jest potrzebna. No cóż, ma rząd z jakąś nerwicą natręctw, koloryt lokalny. Ale położenie geograficzne nie pozwala się na nią obrażać, trochę jak na Turcję, która kilka lat temu kupiła od Rosji cenne rakiety i uznaje za państwo republikę turecką na Cyprze. A ten Cypr jest członkiem Unii Europejskiej i tolerujemy jakiś łamaniec prawno-polityczny. Przecież ani nie skreślimy Cypru, ani tym bardziej Turcji. To kraj z potężną armią, bez której południowa flanka NATO jest dziurawa jak durszlak. Polska też jest na flance, udajemy więc, że nie słyszymy oficjalnego smoleńskiego bullshittingu”. Boję się jednak, że jak polscy oficjele na zamkniętych naradach zabierają głos, to traktuje się ich z rezerwą.

Czytaj też: Ich nie dosięgła smoleńska sprawiedliwość

15 lat czytania akt

Na koniec jeszcze uwaga o ziobrowym usprawnianiu aparatu wymiaru sprawiedliwości. Miało dotyczyć również prokuratury. Tymczasem powtarzają się podobne absurdalne błędy jak sprzed lat w postępowaniu karnym w sprawie prywatyzacji PZU czy oszustw Amber Gold. Do akt pchają, co tylko jest pod ręką. Czytam komunikat Prokuratury Generalnej jeszcze z ubiegłego roku, że w śledztwie dotyczącym katastrofy w Smoleńsku zgromadzono już wtedy 1500 tomów akt głównych, zawierających ponad 600 tys. stron! A jeszcze czekano na pozyskanie specjalistycznych opinii z renomowanych zagranicznych instytutów naukowych, którym zlecono badania. Czyli będzie grubo ponad 600 tys. stron.

Co to oznacza? Obliczmy. Przyjmijmy radiowe tempo czytania: jedna strona – trzy minuty. 600 tys. stron to 30 tys. godzin czytania, a licząc po osiem godzin czytania dziennie (choć nikt tyle czytania ze zrozumieniem nie wytrzyma) – akta sprawy czytającemu bez przerwy przez wszystkie średnio 251 dni robocze w roku wypełnią 15 lat. 15 lat bez przerw!

A gdyby sprawa była skierowana do sądu, to rzetelny proces powinien umożliwiać zapoznanie się z całością akt i sędziemu, i ewentualnym oskarżonym, i ich obrońcom. W przywołanych przeze mnie przykładach sądy odsyłały akta prokuratorom do jakiejś selekcji materiału, ale prokuratura broniła się przed selekcją, argumentując, że nie pozwala na to zasada obiektywizmu. Będzie się broniła i tym razem. Czytelnicy sami odpowiedzą sobie na pytanie, jaki będzie finał tej sprawy.

Czytaj też: Bezwzględny Ziobro ogrywa Macierewicza

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną