Hiszpańskie czereśnie staniały – na warszawskich bazarach za kilogram płaci się już 79 zł; jeszcze niedawno były po 260 zł, chociaż na giełdzie w Broniszach sklepikarze płacili za nie 60–90 zł. Bez hiszpańskich czereśni da się żyć, można jeść polskie truskawki. Egipt uznał, że da się żyć bez polskich jabłek. W portach stoją setki nierozładowanych kontenerów owoców, ponieważ importerzy nie mają czym zapłacić. Egipski bank centralny blokuje wymianę lokalnej waluty na dewizy, żeby wystarczyło ich na zakup drogiego zboża, bez którego żyć się nie da. Dla naszych sadowników Egipt był od kilku lat głównym odbiorcą – po utracie rynku rosyjskiego, białoruskiego i kazachskiego. W ubiegłym roku na sprzedaży jabłek zarobili 1,6 mld zł.
Polskie truskawki szklarniowe na razie są droższe od importowanych; w Carrefourze za opakowanie 250 gramów trzeba płacić (w końcu ubiegłego tygodnia) 7,99 zł, podczas gdy za większe opakowanie z importu tylko 5,99 zł. Krajowe owoce ze szklarni i spod folii pojawiły się też w Biedronce: 28,5 zł za kg. (Każą sobie chyba płacić za efekt nowości, bo na targowiskach ceny są nawet o 12 proc. niższe). Plantatorzy uprzedzają, że na ceny ubiegłoroczne nie ma co liczyć, będzie drożej. Z powodu gwałtownych zmian klimatu chronienie np. drzewek czereśni przed skutkami gradu, nawalnych deszczów czy przymrozków staje się bardziej kosztowne. Z kolei wojna w Ukrainie i susze (m.in. w USA, Indiach, ale także w Europie) ograniczą światową podaż zboża.
Agresja Rosji na Ukrainę odbija się na cenach. Putin używa broni żywnościowej wobec Zachodu bez zahamowań, rujnując światowe rynki. Blokada przez Rosjan eksportu 22 mln ton ukraińskiego zboża w czarnomorskich portach najpierw spowodowała galopadę cen zboża – czyli m.in. pieczywa i makaronów.